[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Bardzo słusznie! I pan Anzelm nie był pewno taki smętny, kiedy był młody - odcięła się Elżunia.- A warto by było rozumu troszkę nabrać, kiedy już tak jak prawie zaręczona - zażartował Jan.- Nieprawda, jeszcze nie zaręczona, jeszcze ociec na oględziny pojedzie.- Tak jak prawie zaręczona! tak jak prawie zaręczona! - rozszczebiotała się nagle Antolka.- Jaśmont ze swatem przyjeżdżał.nasza mama tobie go wyswatała., Może nie mówiłaś, że ładny?I koszyk z wiśniami pod samą prawie twarz przyjaciółki podsunęła.- Na, jedz wiśnie!Elżunia pełną garścią zaczerpnęła z koszyka czerwonych jagód i wnet je do ust poniosła, ale od płotu zabrzmialł męski głos z gniewnym i groźnym akcentem wołający:- Alżunia! a ty tu czego? Czy to tobie w chacie roboty nie stało?.Alżunia!Człowiek, który przed chwilą głowę znad ogrodzenia ukazywał, przestąpił niski płotek w tym miejscu, gdzie stała podstarzała, mizerna kobieta, i poważnymi, ale szerokimi kroki dążył ku domowi Anzelma ustawicznie dziewczynę przywołując.Córka tu przyszła niby po wodę, ojciec przychodził niby po córkę.Nie zlękła się ona bynajmniej, tylko umilkła, może dlatego, że usta miała pełne wisien, i usunęła się trochę pomiędzy wysokie malwy.Żółty Mucyk z gwałtownym szczekaniem zabiegł drogę przybywającemu, ale on go końcem buta odtrącił i z fantazją w postawie wśród obecnych stanął.Średniego wzrostu był, krępy, w surducie z grubego sukna i wysokich butach, z twarzą bardzo podobną do takiego rydza, w którego by wprawiono zadarty nos, kępkę sterczących wąsów i małe, błyszczące oczy.- Niechże i mnie będzie pozwolone przywitać Anzelmowego gościa - zaczął z niejaką nadętością w głosie i wymowie, a oczki jego drwiąco trochę świeciły.- Dawne to już czasy, kiedy przez nasze ubogie progi przestępowały takie znakomite nogi, a nie wiadomo, co by to pan Korczyński powiedział, gdyby wiedział, że siestrzenica jego znajduje się w bohatyrowieckiej okolicy, tak jak prawie w samym gnieździe jego największych wrogów!.Jan głowę w tył odrzucił i parę kroków naprzód postąpił.- My nikomu wrogami nie jesteśmy.- żywo zawołał.- Czy Fabianu język tak świerzbi, że przyszedł tu nie w czas o takich rzeczach gadać? - ze zwykłą sobie powolnością zapytał Anzelm, ale żywszym trochę ruchem czapkę poprawił.- A niby to Anzelm żadnego żalu do pana Korczyńskiego w sercu swoim nie chowa i żadnej ubligi od niego nie otrzymał? - znacznie już popędliwiej rzucił przybyły i coraz prędzej, z coraz więcej błyszczącymi oczami ciągnął:- Czy to Anzelm już nie pamięta, jak pan Korczyński przed całym swoim dworem mnie i Anzelma złodziejami nazwał? Czy Anzelm nie pamięta, jak pan Korczyński na nas różne kondemnacje u sądów wyjednywał? Czy Anzelm nie pamięta, jak pan Korczyński do góry nos podejmuje, kiedy koło okolicy przechodzi albo przejeżdża?Ale Anzelm wyprostował się trochę, baranią czapkę bladą swą długą ręką na czole przesunął i przerwał:- Co ja pamiętam o panu Korczyńskim wspominając, tego Fabian ze wszystkimi swymi synami na plecach by nie poniósł.Jednakowoż źle nie życzę nikomu i między niczyimi wrogami nie jestem.Niech pan Korczyński żyje i zdrów będzie długie lata.Ja jemu przekleństwa nie posyłałem i nigdy nie poszlę.Spłowiałe jego oczy spojrzały kędyś daleko i plecy wnet przygarbiły się znowu.Fabian obie dłonie na kłębach oparł i zjadliwie wybuchnął:- Anzelm zawsze taki, jakby wczorajszego dnia z Panem Bogiem gadał.Ale ja inszy: ja panu Korczyńskiemu do śmierci nie daruję i tego, że mnie złodziejem przezwał, i tych krwawych rublów, co ze mnie na różne sztrafy wycisnął.Nie zlęknę się ja i przed siestrzenicą jego powiedzieć, że ten proces, który z Bohatyrowiczami ma, przeze mnie ma.Ja szlachtę do niego namówił, ja adwokata znalazł, ja staram się i zabiegam.Niech zna, że i biedna mucha odejmuje się, kiedy ją ubijają.Czy wygramy, czy przegramy, ale on tymczasem naje się kłopotów i koszta położy.Dobrze mnie i to.Dobra kozie brzoza.On arystokrat i w złotnych pokojach mieszka; a ja ubogi szlachcic, z niskiej chaty; ale bywa, że mała mucha wielkiego konia do krwi ukąsi.Może ja w tym procesie darmo zdrowie położę i fortunkę swoją nadwerężę, może mnie głupie ludzie i kląć będą na wypadek przegrania.Ale mam nadzieję, że tak nie będzie, bo Bóg kotwica moja, a kogo on ma w swojej obronie, ten w złej nawie nie utonie.Mówiąc to wszystko brał się w boki, szeroko rozmachiwał rękami, głos coraz podnosił, cały wewnątrz kipiał, a na twarzy spotniał.Zdawać się mogło, że nigdy mówić nie przestanie; ale Jan, który niespokojne wejrzenia na Justynę rzucał, głową kręcił, usta przygryzał i widocznie powściągał się z trudnością, teraz na ramieniu rękę mu oparł.- Niech pan Fabian upamięta się.- przez zaciśnięte zęby wymówił.Stary obejrzał się i głowę podnieść musiał, aby w twarz wysokiemu chłopakowi spojrzeć.- A co to? - krzyknął.- Niech pan Fabian do upamiętania przyjdzie!- głośniej powtórzył Jan, a z oczów jego tryskały takie błyskawice gniewu i z całej siły tłumionej groźby, że stary zmieszał się i nagle ochłonął.- A co ja takiego nagadałem? - ciszej zapytał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]