[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ayla - powiedział i uniósł ją w ramiona - nie wiesz, \ezachęcasz mnie samym swoim istnieniem?Z Aylą na rękach ruszył w kierunku ście\ki.- Czy ty w ogóle wiesz, jak zachęca mnie samo patrzenie na ciebie? Pragnę cię od pierwszej chwili, gdycię ujrzałem.- Szedł do góry ście\ką z bardzo zdumioną Aylą w ramionach.- Jesteś tak bardzo kobieca, \enie potrzeba ci sposobów na zachętę niczego nie musisz się uczyć.Wszystko, co robisz, sprawia, \e pragnęcię jeszcze bardziej.- Dotarli do wejścia.- Je\eli mnie pragniesz, to musisz jedynie powiedzieć, a jeszczelepiej uczynić to.- Pocałował ją.Wniósł ją do jaskini i poło\ył na posłaniu z futer.Potem znowu ją pocałował otwartymi ustami, delikatniezagłębiając język.Poczuła jego nabrzmiałą i gorącą męskość.Jondalar usiadł i uśmiechnął się z odrobinąprzekory.- Mówiłaś, \e próbowałaś cały dzień.Co skłoniło cię, by myśleć, \e mnie nie zachęciłaś? - zapytał.Potem zrobił coś zupełnie nieoczekiwanego: wykonał gest. Ayla otworzyła szeroko ze zdumienia oczy.- Jondalar! To.to jest znak!- Skoro ty masz zamiar dawać mi znaki swego klanu, to chyba uczciwie będzie, je\eli i ja się nimiposłu\ę.- Ale.ja.- Zabrakło jej słów, a nawet odpowiednich gestów.Wstała, odwróciła się i opadła na kolana,rozsuwając szeroko nogi i wystawiając się.Jondalar \artował, mówiąc o geście; nie spodziewał się, \e tak szybko zostanie pobudzony.Ale niepotrafił się oprzeć widokowi jej krągłych, jędrnych pośladków i odsłoniętego przyrodzenia, ciemnoró\owegoi zapraszającego.Nim się zorientował, ju\ klęczał za nią, wnikając w jej ciepłe, pulsujące wnętrze.W chwili, gdy przyjęła pozycję, owładnęły nią wspomnienia Brouda.Po raz pierwszy miała ochotęodmówić Jondalarowi jeśli by potrafiła.Ale pomimo tak przykrych skojarzeń, wcześniejsze uwarunkowanieposłuszeństwa wobec sygnału było silniejsze.Jondalar wszedł w nią.Ayla poczuła, jak wnika w nią, i krzyknęła z niespodziewanej rozkoszy.Tapozycja spowodowała, \e czuła ucisk w innych miejscach, a ocieranie w czasie wycofywania się Jondalarapodniecało ją w nowy sposób.Uniosła się mu na spotkanie, gdy wniknął ponownie.Kiedy tak pochylał sięnad nią, zagłębiając się w niej i prę\ąc, przypomniała się Ayli nagle Whinney i jej ogier.Na myśl o tymzrobiło jej się rozkosznie ciepło, i poczuła pulsujące mrowienie.Cofała się i unosiła w tak jego ruchów,jęcząc i popiskując.Napięcie szybko rosło; jej zachowanie się i jego po\ądanie przyspieszyły jego ruchy.- Ayla! Och, kobieto - krzyknął i pchnął ponownie.- Ty piękna, dzika kobieto - wydyszał, pchając ipchając raz za razem.Uniósł jej biodra, przyciągnął ją do siebie, a gdy w nią wnikał, ona się poddawała inatarł na nią z dreszczem rozkoszy.Trwali tak jeszcze przez chwilę, dr\ąc oboje; Ayla ze zwieszoną głową.Potem Jondalar, pociągając ją zasobą, przekręcił się na bok i le\eli bez ruchu.Wtuliła w niego plecy, a on nadal z męskością ukrytą w jejwnętrzu wyciągnął rękę i poło\ył dłoń na jej piersi.- Muszę przyznać - powiedział po chwili - \e ten gest nie jest taki zły.- Przytulił twarz do jej karku, apotem odszukał jej ucho.- Z początku nie byłam pewna, ale z tobą wszystko wychodzi dobrze.Wszystko jest rozkoszą -powiedziała, wtulając się w niego jeszcze bardziej.- Jondalar, czego wypatrujesz? - zawołała Ayla z półki.- Próbuję znalezć więcej kamieni do krzesania ognia.- Ledwie zarysowałam swój pierwszy kamień.On wystarczy na długo - nie trzeba nam więcej.- Wiem, ale zobaczyłem jeden i chciałem zobaczyć, ile jeszcze uda mi się znalezć.Czy jesteśmy gotowi?- Mamy ju\ chyba wszystko, czego mo\emy potrzebować, w ka\dym razie nic więcej nie przychodzi mina myśl.Nie mo\emy I wypuszczać się na zbyt długo - pogoda o tej porze roku zmienia się bardzo szybko.Rankiem mo\e być gorąco, a wieczorem śnie\na zadymka - powiedziała, schodząc w dół.- Ayla! Co ty masz na sobie?- Nie podoba ci się?- Podoba mi się! Skąd to masz?- Zrobiłam, gdy naprawiałam twoje.Uszyłam sobie na wzór twojego, ale zmniejszyłam, \eby na mniepasowało, jedynie nie byłam pewna, czy powinnam je nosić.Myślałam, \e to mo\e być odzienie, które noszątylko mę\czyzni.I nie wiedziałam, jak wyszyć bluzę.Czy dobrze wyszło?- Tak myślę.Nie przypominam sobie, aby kobiece odzienie wiele się ró\niło od męskiego.Bluza jestzwykle trochę dłu\sza i, być mo\e, inaczej zdobiona.To odzienie Mamutoi.Swoje zgubiłem, gdy dotarliśmydo końca Wielkiej Matki Rzeki.Wspaniale na tobie wygląda.I myślę, \e spodoba ci się bardziej od staregookrycia.Kiedy nastanie zimno, zobaczysz, jakie jest ciepłe i wygodne.- Cieszę się, \e ci się podoba.Chciałam być ubrana.na twój sposób.- Na mój sposób.zastanawiam się,czy mam jeszcze w ogóle jakiś swój sposób.Spójrz na nas! Mę\czyzna i kobieta i dwa konie! Jeden z nichobjuczony naszym namiotem, jedzeniem i zapasową odzie\ą.To dziwne uczucie wyruszać w podró\ bezobcią\enia, niosąc jedynie oszczepy - i miotacze oszczepów! I mój woreczek pełen krzesiwa.Zdaje się, \enasz widok mógłby niejednego zaskoczyć.Ale ja najbardziej jestem zaskoczony samym sobą.Nie jestem ju\tym samym człowiekiem, którego znalazłaś.Zmieniłaś mnie, kobieto, i kocham cię za to.- Ja równie\ się zmieniłam, Jondalarze.Kocham cię.- No dobrze, w którą stronę ruszymy?Aylę ogarnęło niepokojące uczucie straty, gdy wędrowali wzdłu\ doliny w ślad za klaczą i zrebakiem.Kiedy dotarli do zakrętu na odległym krańcu doliny, Ayla się obejrzała.- Jondalar! Patrz! Konie wróciły do doliny.Nie widziałam ich, od kiedy tu przybyłam.Odeszły, gdyupolowałam klacz, która była matką Whinney.Cieszę się, \e wróciły, zawsze uwa\ałam, \e to ich dolina.- Czy to jest to samo stado? - Nie wiem.Ogier był bułany, jak Whinney.Nie widzę ogiera, jedynie klacz przewodniczkę.Tyle czasuminęło.Whinney równie\ dostrzegła konie i zar\ała głośno.Konie odpowiedziały na pozdrowienie i Zawodnikzwrócił w ich kierunku uszy z zainteresowaniem.Potem klacz poszła za kobietą, a zrebak pokłusował za nią.Ayla kierowała się wzdłu\ rzeki na południe i przeszła na drugą stronę, gdy ujrzała na przeciwnym brzeguzbocze wiodące na stepy.Zatrzymała się na jego szczycie i oboje z Jondalarem dosiedli Whinney.Kobietaodszukała znajome znaki w terenie i skierowała się na południowy zachód.Teren robił się coraz bardziejnierówny, pełen rozpadlin i wyniosłości, kamienistych jarów i stromych zboczy wiodących na płaskiewzniesienia.Kiedy się zbli\yli do rozstępu pomiędzy sterczącymi pionowo kamiennymi ścianami, Aylazsiadła z konia i zbadała ziemię.Nie było świe\ych śladów.Poprowadziła go do ślepego jaru, a potemwdrapała się na skałę, która się oderwała od ściany.Poszła do skalnego rumowiska w głębi jaru, a Jondalarpodą\ył za nią.- To właśnie to miejsce - powiedziała, wyciągając spod bluzy woreczek i podając mu go.Znał to miejsce.- Co to jest? - zapytał, podnosząc mały skórzany woreczek.- Czerwona ziemia.Na jego grób.Jondalar skinął głową, nie mogąc wydobyć z siebie słowa.Czuł, jak łzy cisną mu się do oczu, i nie starałsię ich powstrzymać.Nasypał na dłoń czerwonej ochry i rozrzucił ją na skały i \wir, a potem rozsypałnastępną garść.Ayla czekała.Jondalar wpatrywał się w rumowisko wilgotnymi oczyma, a gdy się odwrócił,ona wykonała nad grobem Thonolana gest
[ Pobierz całość w formacie PDF ]