[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naprawdę ma na imięinaczej, strasznie dziwnie, nie do wymówienia.Nigdy nie mogę zapamiętać,więc wołam na niego Jack.Mężczyzna skinął głową, puszczając mimo uszu rasistowski komentarz.- Jest tu pani absolutnie bezpieczna - zapewnił.Dlaczego oni bez przerwy podkreślają, że jest bezpieczna? Robili to ztakim uporem, że zaczęła odczuwać niepokój.- Zostawiam cię w rękach Jacka, Genevieve.Sam mam mnóstwo sprawdo załatwienia.Muszę nadrobić zaległości, które się nagromadziły pod mojąnieobecność.Jack jest człowiekiem godnym zaufania.Genevieve jakoś nie uspokoiły te zapewnienia.Drzwi za Harrymzamknęły się i została sam na sam z kolejnym podobnym do zjawy asystentemVan Dorna.Nie potrafiła wykrzesać z siebie ani odrobiny energii.Zrodkiodurzające i trzynaście dni śpiączki zrobiły swoje.Znowu chciało się jej płakać.Płakać nad kimś, kto zasłużył na śmierć.- 143 -SRMężczyzna patrzył na nią z pełnym spokoju zrozumieniem.- Czym mógłbym pani służyć, panienko? Obawiam się, że jestem jedynąosobą w całym domu, która mówi po angielsku.Chętnie we wszystkim pomogę.Proszę pamiętać, że możliwości finansowe pana Van Dorna są praktycznienieograniczone.- Potrafi pan wskrzeszać zmarłych? - zapytała i zasłoniła usta dłonią,przerażona absurdalnością swojego pytania.Nie będzie opłakiwała Petera Jen-sena.Nie znała nawet jego prawdziwego nazwiska.Mężczyzna nie okazał wielkiego zaskoczenia, jednak w jego ciemnychoczach odmalowało się coś dziwnego, czego Genevieve nie potrafiła rozgryzć.- Dotąd nie próbowałem - odpowiedział niezwykle uprzejmie.- Nieważne.Chyba się wygłupiłam.- Uśmiechnęła się, co musiało wypaśćdość żałośnie, ale Jack O'Brien udał, że nic nie dostrzega.- Chciałabym.- Spojrzała w jego spokojną, pozbawioną wyrazu twarz.-Jak naprawdę ma pan na imię? - zapytała.- Harry jest widać zbyt leniwy, żebyzapamiętać, ale ja się postaram.Wahał się przez moment.- Takashi - powiedział w końcu.- Lubię imię Jack, zdążyłem się już doniego przyzwyczaić.- I nazywa się pan O'Brien? - upewniała się Genevieve.Była niemal pewna, że uśmiechnął się nieznacznie.- Tak jest.Mój ojciec nie był Anglikiem, jak mówił pan Van Dorn, tylkoIrlandczykiem.Wiele cech odziedziczyłem po matce.- Zachmurzył się, jakbydoszedł do wniosku, że powiedział zbyt wiele.- Wrócę do swoich zajęć, jeślipani mnie już nie potrzebuje.- Mógłby pan pomóc mi opuścić ten dom? - zapytała.- To niemal tak trudne jak wskrzeszanie zmarłych, ale zobaczę, co da sięzrobić.Niedługo przyniosę pani coś do jedzenia.Jeśli nie będzie pani miała- 144 -SRochoty pić herbaty, proszę ją po prostu wylać tak, żeby nikt nie widział.Nikt niepoczuje się urażony.Albo nadal znajdowała się pod działaniem narkotyków, albo ten człowiekpowiedział właśnie coś bardzo dziwnego.Spojrzała na niego uważnie, ale z jegotwarzy nie była w stanie nic wyczytać.- To zrozumiałe, że nie chciałabym nikogo urazić - powiedziała w końcu.Takashi skinął głową.- Tak będzie lepiej - przytaknął.- Jeśli będzie pani czegoś potrzebowała,proszę komuś ze służby rzucić tylko moje imię, a zaraz się pojawię.- Które?Tym razem się nie uśmiechnął.- Wszystko jedno.To nie ma znaczenia.Zawołają mnie.Zastanowię się,czy potrafię sprawić cuda, o które pani prosiła.Powinna poprosić o swoją ulubioną wodę, skoro już byli przy cudach.Zdobyć ją byłoby pewnie równie trudno, jak przywrócić Petera do życia.Chyba że.Myśl ta uderzyła ją z gwałtowną siłą.Peter nie zginął.Nie potrafiłapowiedzieć, skąd zrodziła się w niej ta pewność, ale wiedziała, że Peter żyje.Nie było go na jachcie, kiedy ten eksplodował, obracając się w nicość.Czuła tocałym swoim jestestwem.Peter Jensen, czy jak się tam nazywał, nie zginął.Ciągle pewnie odczuwała skutki środków odurzających, którymi jaszpikowali.Wszystko jedno.Jeśli to tylko złudzenie, narkotyczna wizja, niech i takbędzie.Wolała takie iluzje od bolesnej prawdy.Tak czy inaczej nigdy w życiunie zobaczy już Petera Jensena.Po prostu była szczęśliwsza ze świadomością, że on żyje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]