[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Połowę piętrazajmował organista z rodziną, a drugą połowę - wikariusz.Ks.Sławek akurat wrócił zespaceru.Wszedłem z nim do mieszkania, w którym miałem spędzić najbliższy rok.Składałosię z dwóch pokoi, kuchni, łazienki i małego przedpokoju.Jeden pokój był maleńki, za todrugi - przestronny i jasny, z dużym balkonem.Zauważyłem, że w całym budynku brak byłojakiegokolwiek ogrzewania.Sławek nie krył swojej radości z powodu opuszczania parafii.Nie chciał wiele mówić na temat proboszcza.Powiedział tylko, że było ciężko.Jego opiniana temat mieszkańców parafii różniła się zupełnie od opinii proboszcza.Cóż, każdy ma prawodo swojego zdania.Muszę powiedzieć, iż wyjeżdżając z Ruśca miałem więcej pozytywnych myśli i otuchyw sercu jak przed przyjazdem.Przede wszystkim zauroczyła mnie sama miejscowość,w której łączyły się pejzaże miejskie z wiejskimi.Rusiec miał swoje centrum z ryneczkiem,przystankiem PKS i parkiem przylegającym do samego Kościoła, ale sięgając dalej wzrokiem- widać już było łąki, pola i las.Miejscowość słynęła z bogatej, wręcz wystawnej zabudowy.Ludzie byli tu gospodarni i przedsiębiorczy.Za to przy Kościele żaden cham nie chciałpomagać - jak mówił proboszcz.Sam Kościół, który na koniec wizyty pokazał mi ks.Sławek, z zewnątrz imponujący - w środku był zaniedbany i brudny.Robił wrażenienieuczęszczanego.Miał jednak w sobie swoisty nastrój i atmosferę gotyckiej świątyni.Natym zakończył się mój rekonesans w Ruścu.30-tego lipca zajechałem powtórnie na moją parafię, tym razem już z rodzicami, meblamii dekretem w ręku.Była sobota.Proboszcz szykował się na ślub.Chociaż oficjalniezaczynałem pracę następnego dnia, jednak Jasiu zażądał stanowczo, abym szedł z nim nauroczystość, a pózniej na wesele.Nie chciałem go drażnić na samym początku.Musiałemzostawić rodziców przy przeprowadzce i podążyć za szefem.Moja pierwsza niedzielaw Ruścu była przemiła.Parafianie tłumnie przybyli do Kościoła.Po każdej Mszyspontanicznie podchodzili do mnie i serdecznie witali.Starym, parafialnym zwyczajem, posumie okrążyła mnie orkiestra i zagrała kilka powitalnych marszów.Proboszcz przy obiedziesprowadził mnie na ziemię - to wszystko wredne i fałszywe, zobaczy ksiądz!.Następnego dnia było rozpoczęcie roku szkolnego w miejscowej podstawówce.Miałemniewiele katechezy, tylko 12 godzin tygodniowo.Przydzielono mi VII i VIII klasy, resztęuczyła katechetka Agata - nawiasem mówiąc piękna dziewczyna.Ciało pedagogiczne -ogólnie bardzo przychylnie nastawione do religii w szkole i do mnie osobiście.Trochęproblemów wychowawczych miałem natomiast z dziećmi.Czekały mnie również dojazdy doinnej szkoły w maleńkiej wiosce.Była to 3 - klasowa szkółka, za to dzieci były tam urocze -grzeczne i pilne.Jak już wspomniałem, od pierwszego wejrzenia zauroczył mnie zewnętrzny wizerunek Ruśca- jego otoczenie i zabudowa.Wszędzie kapało wprost od zieleni.Liczne lasy i łąki przynosiłyożywcze powiewy wiatru.Sama świątynia rusiecka otoczona była ogromnymi drzewami tak,jakby wśród nich wyrosła.Okoliczne wioski obfitowały w stawy na rozłożystych łąkach.46Niemal z każdej strony wieś otoczona była lasem, a jedna wioska cała była w nim ukryta.Przez parafię przepływały dwie urocze i rybne rzeczki.Co prawda ludzie pośród tejsielankowej scenerii musieli ciężko pracować (ziemie były tu nie najlepsze), jednak przyrodawynagradzała im poniesione trudy - spokojem, świeżym powietrzem i pięknymi pejzażami.Dla księży, zwłaszcza tych spokojnych duchem, taka parafia jest wymarzonym miejscem naziemi.Ci, którzy nie lubią zgiełku miasta i nie boją się być na świeczniku - żyją na wiejskichplacówkach jak u Pana Boga za piecem.Zwłaszcza proboszczowie z jednym wikarym,którego można posłać do szkoły, zatrudnić przy robieniu grobu i żłobka, powierzyć muministrantów itp.Oczywiście są to wszystko wspaniałe i ciekawe zajęcia, związane z misjąkażdego kapłana i dające zazwyczaj dużo satysfakcji.Jeśli jednak widzi się, że jedynemu,najbliższemu autorytetowi takie prace obmierzły, a ogranicza się on tylko do półgodzinnejMszy dziennie i udzielaniu sakramentów - co bardziej godnym, tzn.mniej więcej raz na dwamiesiące - można się trochę zniechęcić.Oprócz niewątpliwych plusów księżowskiego życiana wsi, trzeba powiedzieć również o paru minusach.Pierwszy z nich to brak jakiejkolwiekanonimowości.Daję głowę, że gdyby przeprowadzić stosowną ankietę wśród mieszkańcówpolskiej wsi i próbować dociec jakie tematy najczęściej porusza się w wiejskich rozmowach(z wyjątkiem spraw bytowych i rodzinnych) - wynik będzie zawsze ten sam: 1-sze miejsceproboszcz, 2-gie miejsce wikary.Ksiądz na wsi był od wieków i jest ciągle tematem nr 1.Spacerując po Ruścu za każdym razem czułem na sobie (dosłownie!) setki par oczu.Niektórzy wręcz mnie śledzili! Do dzisiaj nie mam pojęcia jakim cudem niektórzy parafianiedowiedzieli się o kilku faktach z mojego życia.Do tego wszystkiego dochodzi wprostfenomenalna, ponaddzwiękowa szybkość z jaką rozchodziły się wszystkie informacje.Jeśliwierzyć słowom księdza proboszcza - mieszkańcy Ruśca mogli w powyższych konkurencjachwygrywać olimpiady.To wielkie zainteresowanie sprawami Kościoła, a te w ich mniemaniusprowadzały się do prywatnego życia duszpasterzy, nie zawsze miało dla nich pozytywneskutki i wychodziło im na dobre.Myślę tutaj o wypadkach sprzed dwudziestu lat, które odbiłysię szerokim echem niemal w całym kraju.Korciło mnie od początku, aby sprawdzić co naten temat mówiła kronika parafialna.Było to najbardziej wiarygodne zródło, ponieważ pisaliją proboszczowie, którzy rezydowali w parafii bezpośrednio po tamtych wydarzeniach.Samiparafianie rzadko poruszali temat rusieckiej rebelii.Odniosłem wrażenie, że wstydzili sięstylu w jakim zabłysnęli wobec świata. Kronikę Parafii Rusiec przeczytałem w trakcie kilkupierwszych dyżurów w kancelarii.O dziwo, już sam wstęp księgi zdawał się potwierdzaćteorię proboszcza o (delikatnie mówiąc) trudnym charakterze tubylców.Mianowicieprzodkami dzisiejszych mieszkańców wsi byli zbuntowani chłopi z majątku hrabiegoKoniecpolskiego.Po stłumionym krwawo buncie kazał on przesiedlić krnąbrnych poddanychz Rusi w centrum Rzeczpospolitej.Poprzednia ojczyzna na trwałe wpisała się w nazwę ichnowego siedliska.Dzisiaj, jedna z głównych ulic Ruśca nosi nazwę - hrabiegoKoniecpolskiego.Nie będę opisywał szczegółowych losów Rusinów z Ruśca.Przechodzącdo opisu wydarzeń z lat 70-tych naszego stulecia pragnę zaznaczyć, że ich chronologia możenie być dokładnie zachowana.Kronikarski opis czytałem tylko raz i to kilka lat temu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]