[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skrywał twarz w dłoniach, grając dalej.Następny punkt chorego planu, jaki zrodził się w jego umyśle, miał na celu pogrążyć jejrodzinę, odebrać nadzieję.Zdeptać i zniszczyć wszystko, co się da.Chcieli mu wierzyć, bo tak można było łatwiej zrozumieć.Nie dopuszczali myśli, że to on potwór, sadysta i szaleniec w jednej osobie pragnął zniszczyć ich córkę.Przysięgał, zalewał sięłzami i rozpaczał, więc jak można było mu nie wierzyć? Czy ktoś mógłby tak udawać?A jednak on nie przestawał.Knuł i realizował swój plan do końca. Pilnuj się! warczał do Doroty, kiedy pojechali odebrać rzeczy Uli.Nie oddał niczego.Anawet przygotował zasadzkę wynajęci ludzie mieli zniszczyć ich samochód.Nie udało się, bo wśrodku siedziała matka.Nie na długo jednak zapanował spokój.Wkradli się w nocy.Po cichu otworzyli garaż, potem auto i odjechali do lasu, gdzie dokończylidzieła.Spalony wrak nie przedstawiał żadnej wartości, ojciec nawet nie zdążył go ubezpieczyć.Zaczęły się anonimy z pogróżkami, pod domem pojawiały się podejrzane typy w samochodach,głuche telefony.Policji to nie obchodziło, na nic prośby, przedstawiane dowody i nalegania.Zostali zupełnie sami, zdani na własne siły.Już wiedzieli, kim naprawdę był Roman.A on nie przestawał polować na nowe ofiary.Następną była kasjerka z banku.Uwierzyła mu, jak wszyscy inni, i przegrała.Uciekł zpieniędzmi, które przelała na jego konto.Miało być tylko na kilka dni, potrzebował jedyniewydruku.Zapewniał, że odda, że wezmą ślub, a potem zniknął.Wcześniej jednak wkradł się do szpitala.Musiał zobaczyć swoje dzieło zniszczenia.Stanął nadUlą, pochylił się i szeptał: To ja, słyszysz mnie? Odejdz stąd przerażona, odezwała się cichutko. Wynoś się! Ależ, Ula, to przecież ja! wycedził zdziwiony. Wyjdz! powtarzała uparcie.Kurczowo trzymała się brzegu kołdry.Nic nie widziała,zesztywniała, nie mogła nawet krzyknąć.Był dla niej tylko cieniem, upiorem z makabrycznychsnów na jawie.Musiał uciekać, skryć się gdzieś, bo tym razem był poszukiwany listem gończym, ale nie zapróbę zniszczenia jej życia, nie za potworną zbrodnię, tylko za skradzione z banku pieniądze.Przeszła już pierwsze operacje.Nie miała nosa, ust, uszu, brody.Nie miała twarzy, tylkowielką ranę pokrytą świeżymi przeszczepami z nóg.Resztki powiek zostały zszyte, więc leżałacałkiem nieruchomo z obandażowaną głową, jedynie nasłuchując odgłosów szpitala.Przyjechali rodzice.Matka z trudem powstrzymywała rozpaczliwy szloch, gdy przez wąskąszczelinę w opatrunku powolutku karmiła córkę plasterkami banana. Nic się nie martw. mówiła przez łzy. Lekarze ci pomogą.Zobaczysz, będzie dobrze pocieszała, chociaż sama w to nie wierzyła.Ojciec siedział na krześle obok łóżka.Milczał. Rozmawialiśmy z profesorem.On ci pomoże odezwał się po chwili zdławionym głosem.Nie widziała, jak ukradkiem ociera mokre policzki.Radość wypełniała jej serce.Nie była sama
[ Pobierz całość w formacie PDF ]