[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu weszli do środka.Tuż za drzwiami, w małym przedsionku z haczykami na ubrania – najwyraźniej było to coś w rodzaju szatni – Henry zatrzymał Bleysa, podczas gdy chłopcy szli środkowym przejściem kościelnej nawy.–Dzielimy ławkę z rodziną Howardsonów – wyjaśnił Bleysowi wuj – i nie ma już w niej miejsca dla nikogo więcej.Obawiam się, że będziesz musiał siedzieć z tyłu sam.Bleysowi to nie przeszkadzało.Wolał siedzieć z tyłu, skąd mógł obserwować, sam nie będąc obserwowanym przez resztę zboru.–Nic nie szkodzi, wuju – odparł.– W domu bożym każde miejsce jest tak samo dobre, prawda?–Tak – rzekł Henry, patrząc na niego przenikliwie.– Masz absolutną rację.Kilka tylnych ławek było zupełnie pustych.Bleys usiadł w ostatniej z nich, po lewej stronie przejścia i obserwował inne rodziny, które wchodziły do kościoła i szły na swoje miejsca, które znajdowały się z przodu.Wreszcie, gdy zdawało się, że weszli ostatni wierni, we wnętrzu pojawił się mężczyzna w średnim wieku.Na biodrze miał pustą kaburę miotacza, która wisiała na pasie otaczającym jego spory brzuch; grubas usiadł obok Bleysa i obdarzył go przyjaznym uśmiechem.–Nazywam się Adrian Wiseman – wyszeptał i wyciągnął dłoń.– Jestem kościelnym policjantem.– Ty musisz być Bleysem Ahrensem, bratankiem Henry’ego MacLeana, który dopiero co do niego zjechał, by z nim zamieszkać.–Tak – odparł również szeptem Bleys, ujmując z wdzięcznością oferowaną dłoń.– Dlaczego nosi pan kaburę na broń? I gdzie pistolet, który do niej należy?–Szzz – powiedział Adrian.– Zaczyna się nabożeństwo.Później ci wszystko wyjaśnię.Po nabożeństwie, które trwało nieco ponad dwie godziny, Bleys wstał i wyszedł za Adrianem do szatni na czas, by zobaczyć, jak mężczyzna zdejmuje z półki miotacz i wkłada do kabury u swego boku.Konstabl odwrócił się, ujrzał Bleysa, złapał go za rękaw i wciągnął chłopca z powrotem do kościoła, by usunąć go z drogi wychodzących na zewnątrz członków zboru.Usiadł w ławce, którą obaj dopiero co opuścili i pociągnął za sobą Bleysa.–Policjant kościelny – powiedział Adrian cicho, nadal prawie szeptem – ma obowiązek nie dopuścić do zakłócenia nabożeństwa z zewnątrz.–Kto miałby przeszkadzać? – zapytał zafascynowany Bleys.–Członkowie innych kościołów, którzy nie lubią naszego – wyjaśnił Adrian.– Może dojść do prawdziwego ataku ze strony członków innego kościoła.Ale zwykle są to nastolatki, które chcą wykazać się odwagą w ten sposób, że przeszkodzą nam w modlitwie.Chociaż nawet to nie zdarza się często.Ale kiedy do tego dochodzi, muszę szybko chwycić broń; raczej nie po to, by jej użyć, ale jako straszak, żeby ich przegnać.–Dlaczego zatem nie nosi pan jej cały czas? – spytał zafascynowany Bleys.– Och, wiem, to dlatego, że nie powinien pan wnosić miotacza do kościoła.Adrian uśmiechnął się do niego z aprobatą.–Masz rację – powiedział.– Gdy chodzi o moje cele, to szatnia jest uważana za zewnętrzną część kościoła; a jednocześnie chcę mieć broń pod ręką na wypadek, gdybym jej potrzebował.–I dlatego nie zdejmuje pan samego pasa? – chciał wiedzieć Bleys.–Tak – potwierdził Adrian.W tym momencie podszedł Henry z chłopcami i po wymienieniu kilku przyjaznych słów z Adrianem zabrał Bleysa.Dopiero kiedy MacLeanowie znaleźli się w wozie koziego zaprzęgu, Bleys miał możliwość zadać Henry’emu kolejne pytania.–Wuju? – odezwał się.– Jak często jeden kościół napada na inny? To znaczy, gdy członkowie zboru dokonują ataku.–Rzadko, w dzisiejszych czasach – odparł Henry; jego usta stały się nagle prostą kreską.– Widziałem to i mam nadzieję, że żaden z was tego nie zobaczy.To straszna rzecz, kiedy widzi się, jak bracia i siostry w Panu zabijają się z powodu różnej interpretacji jednej linijki Pisma.Bleys nie był równie zmrożony zachowaniem się czy tonem głosu Henry’ego od czasu ich pierwszego spotkania w kosmoporcie.Następnego dnia po południu, najszybciej jak to było możliwe, zapytał Joshuę, dlaczego sprawa wojen między kościołami wprawiła jego ojca w tak ponury nastrój.Joshua zawahał się.–Jeśli będzie chciał, żebyś wiedział, to sam ci powie – odparł.Nigdy wcześniej kuzyn nie uchylił się od odpowiedzi na pytanie Bleysa.–Wiesz, że nie powie – rzekł.– Nigdy mi nic nie mówi.Joshua wahał się nadal.W końcu odezwał się, mówiąc z pewnym oporem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]