[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.sprawiło, że beztroska pogawędka przy stole ucichła jak ucięta nożem.Wszyscy obecni spojrzeli w kierunku źródła dźwięku.Ktoś stukał do tylnych drzwi, lekko uchylonych, aby wpu¬ścić do środka świeże powietrze.- Coś tutaj ładnie pachnie - zauważył męski głos, któ¬rego Nicky nie rozpoznała.Jasne światło w kuchni spra¬wiło, że dostrzegli tylko zarys sylwetki za moskitierą._ Możemy w- To zależy, kim jesteście - odpowiedziała Leonora, a wuj John wstał od stołu i skierował się do drzwi.- I czego chcecie.- Tu Dave O'Neil, pani Stuyvescent - rzucił Dave z ty¬powym w okolicy gardłowym akcentem i wkroczył do kuchni.Nicky zobaczyła, że to mały policjant w towarzystwie swojego szefa, tamtego nieprzyjemnego gliny.Jakkolwiek by na to patrzeć, przyszedł jej z pomocą, wypadałoby za¬tem zweryfikować swój pogląd."Barney Fife" raczej też odpadał.- Chyba nie miałem jeszcze okazji się przedstawić ¬oznajmił "nie do końca nieprzyjemny" glina, rozglądającsię po kuchni.Jak słusznie zauważyła na początku, wyraźnie nie po¬chodził stąd.Jankes, pomyślała odruchowo na dźwięk jego głosu, ubolewając przy tym w duchu nad swą małomia¬steczkową mentalnością rdzennej mieszkanki Południa.- Joe Franconi, komendant policji.Widziała, że bacznie lustruje otoczenie i na chwilę spojrzała na całą sytuację z jego perspektywy: swojski za¬pach jajecznicy, nierówny furkot wiatraka nad głową, sta¬roświecka kuchnia w odcieniu awokado i złota, z ciemny¬mi szafkami i bezlitosnym oświetleniem, blat zaśmiecony skorupkami jajek, papierowymi ręcznikami oraz różnora¬kimi przyborami wuja Hama, wiekowa żeliwna patelnia, czyli jeden z ukochanych rekwizytów pierwszego kucha¬rza rodziny, wciąż dymiąca na jedynym nowoczesnym urządzeniu w kuchni, czyli prawdziwej kuchence gazo¬wej z sześcioma palnikami.Na środku pomieszczenia, dokładnie pod leniwie wirującym wiatrakiem, stał stół za¬pełniony talerzami z jajecznicą i bekonem, kubkami z cze¬koladą oraz prawie pustą miseczką po budyniu Livvy.Przy stole siedziała Leonora, która tuż przed wizytą w kli¬nice pozbyła się ciężkiego makijażu oraz fioletowego kaftana i miała teraz na sobie zwyczajną koszulę w błękitną łączkę oraz spodnie pod kolor.Na ustach medium pozo¬stałzaledwie cień czerwonej szminki, a okulary w rogo¬wej oprawie, które nosiła po wyjęciu szkieł kontakto¬wych, uparcie zjeżdżały jej z nosa.Była tam również Livvy z twarzą w niemal takim samym odcieniu jak bluz¬ka włożona na lewą stronę i dwubarwnymi włosami, któ¬re wymykały się z rozwichrzonego koczka, mająca usta pełne bekonu, wuj Ham w turkusowej koszulce Szerszeni* i kraciastych spodniach od piżamy, z kosmykiem prze¬rzedzonych włosów na spoconym czole oraz sama Nicky w zbyt obszernej różowej piżamie i szlafroku Livvy, bez cienia makijażu na bladej twarzy, z wilgotnymi włosami związanymi w kucyk nad karkiem.I z torebką mrożonego groszku przyciśniętą do czoła.Natychmiast odłożyła nieszczęsny groszek na stół.Oczywiście szef policji spoglądał prosto na nią i na widok plastikowej torebki lekko drgnęły mu usta.Następnie przeniósł spojrzenie na czoło Nicky i na jego twarzy nie pozostał ani ślad rozbawienia.- John Nash.- Wujek John, niezmiennie szykowny w czarnym podkoszulku i spodniach khaki, wyciągnął rę¬kę na powitanie, odwracając uwagę policjanta od guza na czole Nicky.Ściskając dłoń Franconiego, wskazał głową na wuja Hama i z lekko kwaśną miną począł wymieniać po¬zostałych członków rodziny: -Hamilton James (Wuj Ham wstał, przywitał się, po czym zn"ów opadł na krzesło), Le¬onora James Stuyvescent (Leo nora po królewsku skinęła głową) i Olivia Hollis (Livvy przełknęła bekon i pomacha¬ła ręką).Nicky już znasz.- Owszem.Ponownie wymienili spojrzenia.Jego pociągła twarz była równie nieprzenikniona jak przedtem.Miał wyrazi-* New Orleans Hornets - drużyna NBA z Nowego Orleanu.ste rysy, a mocne oświetlenie przydało im jeszcze ostrości, I )odkreślając zmarszczki wokół oczu i ust, na które Nicky wcześniej nie zwróciła uwagi.Przekrwione oczy, zacięte lista.Zmienił idiotyczną bluzę od munduru na sprany jlodkoszulek z logo Chicago Bulls, równie wysłużony jak on sam.Uznała to za trochę dziwne, w końcu na pewno I.jnwił się służbowo, po czym przyszło jej do głowy, że na hluzie mogły pozostać ślady krwi.Jej krwi.albo krwi Karen.I zakręciło jej się w głowie.- Przecież mnie znacie - rzucił swobodnie Oave.Rze¬l'I:ywiście, od tak dawna mieszkał na wyspie, że nawet Nicky, która obecnie rzadko zaglądała w te strony, koja¬rzyła jego twarz.Podszedł do stołu i zagapił się na talerze, podczas gdy Nicky uczepiła się krzesła w obawie, że zaraz spadnie, i dyskretnie wzięła kilka głębokich wdechów dla odzyska¬n ia równowagi.- Przepraszamy za to najście i w ogóle, ale.- No więc gdzie ta.och - przerwał mu wchodzący do kuchni Harry.Oderwany od oglądanego właśnie programu, na widok obcych stanął w progu.Fluorescencyjne światło nadawało jego gęstej czuprynie śnieżnobiały odcień, wysy¬sając z twarzy opaleniznę i pogłębiając bruzdy na czole i po¬liczkach.Byłubrany w wygniecione bojówki i błękitną koszulę z krótkim rękawem, miał dość małe oczy, spory, trój¬kątny nos, wąskie usta i kanciasty podbródek.Ponad.metr osiemdziesiąt wzrostu i muskularna budowa ciała sprawiały, że wciąż mógłuchodzić za atrakcyjnego mężczyznę•Nic dziwnego, wszyscy mężowie Leonory byli przy¬stojni.Przywiązywała dużą wagę do wyglądu mężczyzny i nie czyniła żadnych odstępstw od tej reguły.- Harry Stuyvescent - przedstawił go wuj John.- Mąż Leonory.Harry, to jest Joe Franconi.No wiesz, ten, który zastąpił Barry' ego Meada.- Aha, czyli mam przyjemność z nowym szefem poli¬cji.- Harry wszedł do kuchni i uścisnęli sobie ręce.- Wita¬my na wyspie, panie Franconi.Jest pan u nas od.Bożego Narodzenia?- Od stycznia.I proszę mówić do mnie po imieniu.¬Z tymi słowami obrzuciłznacząco wzrokiem wszystkich obecnych.- Paskudna sprawa.- Harry potrząsnął głową i skiero¬wał się do stołu.- Po prostu w głowie się nie mieści.- Biedna dziewczyna - wtrąciła ze smutkiem Leononi.- I pomyśleć, że moją kochaną Nicky mógł spotkać taki sam los.- Urwała i zacisnąwszy usta, utkwiła spojrzenie w guzie na czole córki.Napęczniał do rozmiarów bez ma¬ła piłki tenisowej.Livvy miała rację, róg mi rośnie, stwier¬dziła w duchu "Kochana Nicky", kiedy oczy zgromadzo¬nych jak na komendę spoczęły na jej czole.Powstrzymała się z trudem, żeby nie porwać ze stołu torebki z groszkiem i nie zakryć nią feralnego miejsca.- I jak stoją sprawy? - Harry usiadł na swym zwykłym miejscu i spojrzałwyczekująco na Joego.- Wpadliście już na trop tego chorego skurczybyka?- Jeszcze nie - odpowiedział Joe.- Harry! - zgromiła męża Leonora.- Nie wyrażaj się przy stole!A to dobre, pomyślała Nicky.I kto to mówi? Leonora, która nierzadko sama klęła jak szewc.No tak, ale w kuch¬ni przebywał nieznajomy jankeSi a kto jak kto, ale matka doskonale umiała zachowywać pozory.- Och.No tak.Wybacz, skarbie.- Harry stosownie się zawstydził i wbił wzrok w talerz.Mimo upływu sześciu lat od zawarcia małżeństwa Nic¬ky nie nauczyła się traktować go jak ojczyma
[ Pobierz całość w formacie PDF ]