[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kolejne kłamstwo.- Niech ci będzie.Dobra, przejdzmy do rzeczy.Jaki jest powód nagłego spadku cenyza Christiana?Otto usiadł wygodnie i ze złotej papierośnicy z emblematem Tytanów wyjął papierosa.- W pewnym mocno świńskim magazynie zobaczyłem coś, co mnie bardzozniechęciło - odparł.Wcale nie wyglądał na zniechęconego.Był bardzo zadowolony.- Znów walnąłeś poni\ej pasa.Brawo!- Słucham?- Mówię o magazynie.To twoja robota.Otto uśmiechnął się.- A więc o nim wiedziałeś?- Skąd wziąłeś to zdjęcie?- Jakie zdjęcie?- To z ogłoszenia.- Nie mam z tym nic wspólnego.- No jasne.Po prostu zaprenumerowałeś sobie Cyce.- Nie mam nic wspólnego z tym ogłoszeniem, Myron.Słowo.- To skąd wziąłeś to pismo?- Ktoś mi je pokazał.- Kto?- Nie mogę powiedzieć.- Wygodny wykręt.- Nie podoba mi się twój ton.A poza tym wiedz jedno: I tym razem to ty zagrałeś niefair.Skoro wiedziałeś o tymi magazynie, to twoim moralnym obowiązkiem było mi o nimpowiedzieć.- U\yłeś słowa moralny i piorun w ciebie nie strzelił? Bóg nie istnieje.Uśmiech na twarzy Burke a przygasł, lecz pozostał.- Choćbyśmy nie wiem jak chcieli, to problem pozostanie.! Ten magazyn istnieje itrzeba coś zrobić z tym fantem.Powiem ci, co wymyśliłem.- Zamieniam się w słuch.- Przyjmiesz naszą aktualną ofertę i obni\ysz ją o jednał trzecią.Jeśli nie, fotka pannyCulver trafi do mediów.Przemyśl to sobie.Na decyzję masz trzy dni.Podana przez Neila Deckera piłka, lecąc jak kaczka złamanym skrzydłem, spadła zadaleko od adresata.Otto Burk zmarszczył brwi i pogładził bródkę.- Dwa dni - sprostował.10Dziekan Harrison Gordon upewnił się, czy drzwi gabinetu są zamknięte na klucz; Aściślej, na dwa spusty.W tej sprawie nie chciał ryzykować.Umościł się w fotelu i wyjrzał przez okno na renomowany Uniwersytet Restona wcałej okazałości - melan\ zielonych trawników i budynków z cegły.Tej świątyni nauki nieprzyozdabiały bluszcze, choć powinny.Studenci wyjechali na wakacje, ale teren wcią\ roiłsię od ludzi - uczestników letnich obozów futbolowych i tenisowych, okolicznychmieszkańców, traktujących kampus jak park, hipisowskich weteranów, którzy pielgrzymowalido tutejszych przybytków sztuk wyzwolonych niczym muzułmanie do Mekki, typówchowanych na owsiance - mnóstwa czerwonych bandan i poncz.Jakiś brodacz rzuciłlatającym plastikowym talerzem.Talerz pochwycił mały chłopiec.Harrison Gordon tego nie widział.Obrócił się z fotelem nie po to, by podziwiaćwidoki, ale po to, by nie patrzeć na& śmieć na biurku.Najchętniej zniszczyłby go i o nimzapomniał.Ale nie mógł.Coś go powstrzymywało, a zarazem ciągnęło do strony przy końcupisemka&Zniszcz je, idioto.Je\eli ktoś to odkryje&To co?Nie wiedział.Obrócił się z fotelem, nie patrząc na magazyn.Z prawej strony biurkale\ała teczka Katherine Culver.Przełknął ślinę.Dr\ącą ręką przekartkował imponujący stosdokumentów i rekomendacji.Nie miał czasu ich przeczytać.Przerazliwie zabrzęczał interkom.Gordon wyprostował się gwałtownie.- Panie dziekanie?- Tak?! - niemal odkrzyknął, z sercem bijącym jak u królika.- Jakaś pani do pana.Nie była umówiona, ale chyba powinien pan ją przyjąć.Sekretarka Edith ściszyła głos do kościelnego szeptu.- Kto to jest? - spytał.- Jessica Culver.Siostra Kathy.Gordon poczuł, jak ogarnia go panika.- Panie dziekanie?Bojąc się, \e krzyknie, zakrył usta dłonią.- Panie dziekanie? Jest pan tam?Nie miał wyjścia.Musiał ją przyjąć i wybadać, czego chce.W przeciwnym raziewzbudziłby podejrzenia.Otworzył dolną szufladę, zmiótł do niej wszystko z biurka, wsunął ją z powrotem izamknął biurko na klucz.Przezorny zawsze ubezpieczony.- Zapraszam - rzekł na koniec, po odsunięciu zasuwy w drzwiach.Jessica była co najmniej równie piękna jak siostra, to znaczy, niezwykle.Postanowiłprzyjąć ją jak kierownik zakładu pogrzebowego - okazać dyskretne współczucie, \yczliwyprofesjonalizm.Uścisnął jej dłoń delikatnie, acz zdecydowanie.- Przykro mi, \e spotykamy się w tak smutnych okolicznościach - powiedział.-Aączymy się w tym trudnym czasie w bólu z pani rodziną.- Dziękuję, \e zechciał mnie pan przyjąć, choć nie byliśmy umówieni.Gestem zapewnił ją, \e nie ma o czym mówić.- Proszę usiąść.Napije się pani czegoś? Kawy, wody mineralnej?- Nie, dziękuję.Gordon powrócił na fotel.Usiadł i poło\ył ręce na biurku.- Czym mogę słu\yć? - spytał.- Chcę przejrzeć akta mojej siostry - odparła Jessica.Harrison Gordon poczuł skurcz w palcach, ale nie zmienił miny.- Akta pani siostry?- Tak.- Wolno spytać dlaczego?- W związku z jej zniknięciem.- Rozumiem - rzekł wolno, zdziwiony, \e jego głos brzmi tak spokojnie.- O ile wiem,policja dokładnie je sprawdziła.Wszystko skopiowali.- Owszem.Mimo to chciałabym je zobaczyć.- Rozumiem - powtórzył.Minęło kilka sekund.Jessica poprawiła się na krześle.- Czy są jakieś przeszkody? - spytała.- Nie, nie.Chocia\& Być mo\e nie będę mógł ich pani udostępnić.- Jak to?- To znaczy, nie wiem czy ma pani prawo do wglądu.Rodzice jak najbardziej, lecz niejestem pewien czy rodzeństwo.Muszę o to spytać naszego radcę prawnego.- Zaczekam - odparła.- Aha, dobrze.Zechciałaby pani poczekać w sekretariacie?Wstała, odwróciła się, zatrzymała i spojrzała na niego przez ramię.- Pan znał moją siostrę, panie dziekanie - powiedziała.- Tak.- Zdobył się na uśmiech.- Wspaniała dziewczyna.- Kathy pracowała dla pana.- Prowadziła akta, załatwiała telefony i tym podobne sprawy - odparł prędko.- Robiłato świetnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]