[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Reformarolna miała tu podobno przebieg łagodny i większość dawnych notablów pozostałaspokojnie na miejscu, jakkolwiek okrojono im nieco grunta i przydzielono,jebiedocie.Niezależnie od oto słonecznej pogody wyraznie unosił się w Huana duchzadowolenia i ochoty.Nie dziwiłem się, że właśnie tę wieś wybrano dopierwszych prób konkurów miłosnych.Ludzie widocznie znalezli tu tajemnicęszczęścia i wyglądali, jakby stale chciało im się uśmiechać.Przede wszystkim tańczyć, bo bez tego nie można sobie wyobrazićmłodych Tajek.Pierwsi żniwiarze i żniwiarki już wracali z pól.Szli gęsiego, pokilkoro, rozciągnięci w długą linię czarnych, zadziwiająco wysmukłych postaci.Dzwigali na nosidłach nielekkie koszyki pełne ziarna ryżowego, a mimo toporuszali się z wdziękiem, widywanym czasem u nas tylko na pokazach mody.Tunikt niczego nie pokazywał, wszystko odbywało się z największą prostotą inaturalnością, a jednak Tajki nie kroczyły, lecz najwyrazniej płynęły po ścieżce wjakimś powiewnym, stłumionym pląsie.Były to panny, narzeczone i młode mężatki, a obcisłe spódnice, długie dokostek, jeszcze bardziej podkreślały posuwistość ich kroków.Kto mi wytłumaczy,jakim cudem te chłopki, wykonujące przecież ciężką robotę w polu i w domowymgospodarstwie, umieją zachować do póznego wieku tak wiotkie, smukłe kibicie ityle mimowolnej taneczności w każdym ruchu? Nic, tylko oczy wybałuszać ipodziwiać.A oto z chaty wyszła kobieca postać naprzeciw żniwiarzom.Wyszła? Nie,wyfrunęła, wyśmignęła sunąc w lekkich, potoczystych lansadach.Chaszczeokolicznych gór obfitowały w pawie.To niechybnie od pawi wzięła młodaniewiasta rozrzutność gibkich ruchów, przepojonych jakby cichym podnieceniem.Niech ją diabli wezmą, skąd brał się u niej ten wdzięczny patos?Gdy tak mknęła wyginając górną część ciała zuchowato do tyłu, a prawądłonią podpierając sobie bok, przysiągłbym, że były to pierwsze figuryhiszpańskiego tańca, żywcem przeniesionego w azjatyckie wertepy.Ale Tajka niemyślała teraz o tańcu.Szła ku żniwiarzom i coś do nich wołała; jej taneczne ruchybyły bezwiedne.- Czy na han kuongu odbywają się także tańce? - spytałem.- Nie, tańce to inna rzecz.Przyjdzie i na nie kolej.Tu na razie wznawiamykonkury miłosne - wyjaśnił Kujen.Przygryzłem wargi na to słowo "wznawiamy", brzmiało jakoś zabawnie, jakgdyby uczucia i zalecanki można było poddawać jakimś planowanym zabiegom.Huana dopiero teraz, po naszym przybyciu, dowiedziała się, że chodzi opośpiech, o wykorzystanie ostatnich kwadransów dziennego światła do zdjęćfotograficznych.Więc życzliwi mieszkańcy zaczęli zgarniać się szybciej.Zaprowadzono nas na nieduży majdan w pośrodku wioski, na którym stałotrzcinowe podium do han kuongu.Podium tworzące kwadrat mniej więcej nadziesięć kroków z każdej strony, śmiało mogło pomieścić kilkudziesięciu ludzi.Niestety, żywej duszy jeszcze na nim nie zastaliśmy.Słupy, na których stała estrada, wzbijały się wysoko ponad nią i byłypołączone z sobą wielu powrozami, a na tych powrozach-girlandach trzepotały wpowietrzu skrawki białego i kolorowego papieru, wycięte w kształcie ryb.Platforma i owe ozdoby rzewnie przypominały mi estrady dla naszych wiejskichkapeli, przygrywających podczas tańców majowych, tylko że podium huanaskiebyło obszerniejsze ale przyjaciele moi zaraz mnie pouczyli, że te papierki wkształcie ryb to wcale nie ozdoby, lecz ważne wyobrażenia duchów naderbogatego asortymentu, mających czuwać nad han kuongiem.Z uczuciemmaleńkiej zazdrości westchnąłem na myśl, jak te dobre duchy im tu na każdymkroku pomagają, i podumałem sobie, czy w drodze wymiany kulturalnej nie wartobyło wypożyczać od Tajów kilku zespołów biegłych duchów wraz z papierkamidla niektórych naszych instytucji, potrzebujących właśnie takiej samej pomocy.Zbieranie się mieszkańców wsi na majdanie przerwało me słodkiemarzenia.Podszedł do nas sympatyczny gospodarz jednej z pobliskich chat ipoprosił, żebyśmy wstąpili do niego na herbatę.Miał ujmująco godne obejście, ana głowie, jak wielu Tajów, nosił czarny beret ślad francuskich wpływów iwidomy dowód dawnej zażyłości francusko - tajskiej.Niestety, liczyła się w tejchwili każda minuta, więc nie było czasu na herbatę i bardzo grzecznieodmówiłem.Był to szczególny Taj, cieszący się wielkim poważaniem we wsii względami u władz: szedł z postępem czasu, a jedną ze swych córek wydał bezeze - "robienia zięcia" - za urzędnika ośrodka administracyjnego prowincji.Przyjmując moją odmowę z powściągliwą uprzejmością oświadczył, że chata jegozaczeka, dopóki nie dokonamy zdjęć.Tymczasem ludzie schodzili się, lecz mało pojawiało się głównychbohaterów han kuongu, młodzieży, a ona była przecież najważniejsza.Tłumaczyłoto się częściowo jej pracą na polu do póznej pory i koniecznością wykąpania się.Więc na razie właziły na podium same starsze panie z kulistymi kokami naczubkach głowy.Wnosiły kołowrotki i kłęby bawełny w koszyczkach i siadając naniskich zydelkach przędły nici.Miny miały jakieś niewyrazne i w swych czarnychsukniach wyglądały niby nadąsane sowy.Zwróciłem na nie uwagę tłumacza Tunga;- Jakieś smętne te niewiasty! Pewnie wolałyby siedzieć w swych chatachprzy wieczerzy?Tung sumiennie zasięgnął wiadomości u Kujena, po czym wyjaśnił:- Nie, camarade Kujen zaręcza, że one nie są smętne.To tylko pozory mylą.- A te ich smutne oblicza?- Camarade! -uśmiechnął się Tling jak człowiek głębszej świadomości.-One nie są smutne, lecz skupione nad pracą.Więc zjawiały się powoli starsze roczniki męskie i żeńskie i zabawiały siędzieci.Młodzież dojrzalsza jeszcze się kąpała, przebierała w lepsze odzienie i jaknie przychodziła, tak nie przychodziła.Nareszcie ukazały się dwie wystrojonedzierlatki - wystrojone, bo miały świeże bluzki ze srebrnymi sprzączkami naprzedzie, których to ozdób nie noszą przy pracy w polu.Ale dzierlatki nie były wsosie.Co prawda przybywali teraz i poniektórzy chłopcy w wieku konkurówmiłosnych, ale bynajmniej nie kwapili się do zabawy.Bo ostatecznie do kogóżmieli się zalecać? Do leciwych matron, które obsiadły podium w braku młodychdziewczyn?Role się odwróciły: to my, przybysze, stawaliśmy się teraz przedmiotemnajwiększego zaciekawienia na tym placyku huanaskim.Tymczasem słońce okrutnie się zniżało, a cień góry wydłużał się igęstniejąc pokrywał już wszystkie okoliczne ryżowiska.Przeciwległe stoki jeszczepromieniały czerwonym blaskiem słońca, ale w samej wsi dnia szybko ubywało.Zkażdą minutą wzmagał się wyścig ze światem i do zdjęć należało już używaćcałkowicie otwartej soczewki.Konkury miłosne zawodzą - tłumaczono mi - bo jeszcze zbyt wczesnagodzina.Wypadało spiesznie pokazać co innego.Choćby grę na flecie,nieodłącznym instrumencie zakochanych.Flet odgrywa na Dalekim Wschodzie niezwykle ważną rolę w sprawachmiłosnych.Używają go wyłącznie mężczyzni, a kto umie na nim dobrze grać, jestpanem serc niewieścich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]