[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.4.Podgrodzie żyło własnym, codziennym życiem.Gród stał wysoko na górze, zawarty iniedostępny.Ludzie patrzyli nań zadzierając głowy, powszednio nie widzieli go, drepcząc wkołodymnych kleci, rozrzuconych bez ładu i składu.Gad spierał się z Makiem, najbliższym sąsiadem,złym sąsiadem.W chacie Siepacza ciągle były wrzaski, synowie pyskowali, białki darły się kiejkokoszę.Gruda cichcem ciosał piasty, giął jesion na obody.Kowale, kupą siedzący, stukali wciążmłotami, umorusane otroki dęły w miechy, nosiły węgiel, trzymały, podawały; krótkie, dosadneśpiewki szły w takt łomotu, skry pryskały.Oksza pogwizdując włóczył się całe dni, przysiadał przypracownikach, patrzał pilnie, cościk tam jąkał, momotał, gdakał od rzeczy, śmiał się do siebie,chichotał; białki wynosiły mu podpłomyki, ser, mleko.Pałuba ciosał cięgiem swe deski, sagiżółciły się w słońcu, rozkraczony nad dylem kiwał się cały dzień, giezło miał na plecach mokre,przyklejone do ciała.Stara przecierała zioła, bezzębnymi wargami marniała zaklęcia.Zwinieczochrały się o węgły, babrały w kałużach, chrząkały i ryły.Psy włóczyły się gromadami, gryzłysię, nocami całe podgrodzie ujadało, szczekało, wyło.Kury grzebały w kupach śmieci, krowyryczały.Jazgot unosił się spod grodu jak ciężka woń zagniecionego ciasta.Po zalewiskach Wisłyślizgały się łódki rybaków.Gromada posłużna wlokła się pod górę, wieczorami rozpowiadali, czygrododzierżca Sulisław rad był, czy zły; komu w łeb dał, kogo obdarzył.Biły dzwony w grodzie,kruczyli się, spluwali.Przylatywali wysłannicy z grodu: pięć siekier do bicia niedzwiedzi,dwadzieścia płytkich mich na chleby, skórznie albo chodaki lipowe, szybko, wraz.Brali ludzi donaprawy ścian, do podwyższania wałów, do ciągania kłód, do pasienia koni, do nagonki.Konniposłańcy lecieli kajś, do księdza, do Poznania, do Wrocławia, do Sandomierza czy Jomsborga; tylewiedziało podgrodzie, że koń opryskiwał błotem pracujących.Szły wyprawy wojenne, biły bębny ihuczały rogi.Woły stękając ciągały pod górę wozy pełne stągwi z piwem, kadzi świeżego miodu,góry pobitego zwierza.Staczał się z góry śmiech drużyny, podgrodzie przeżuwało skrawki gadek,powtarzane bez zrozumienia, bajbaje o bitkach, dalekich krajach, stolinach i smokach.%7łyły własnebajdy, słuchali starzy i mali przy migocie łuczywa.Pili piwo od piwowarów i syte od bartników.Dzieci rodziły się przy wrzaskach matek, starzy umierali, szli do dziadów.Dadzbog panował iSwarożyc.Tak jest i tak było.Nynie z hrumotem końskich kopyt zajeżdża, na gród ksiądz BolkoMieszkowic.Wprzódy był Mieszka.Jeszcze przedtem Czechy, przed nimi Mieszka.Przed MieszkaZiemomysł, przed nim Więcław, przed nim - bają - Walgierz, kiedyś tam Krak i dwóch synówjego, ci w jamie smoka pobili, onże smok ludzi żarł, gad był.Tak było.Ksiądz przywodził nowych ludzi - kowali, szczytników, bednarzy, łagiewników,sokolników, szewców, tkaczów, łuczników, kołodziejów.Przyłazili od puszczy wolne kmiecie,których złe gnało z miejsca w miejsce, przytulali się pod grodem.Starzy woje osiadali, grzali sięwspomnieniami walk i łowów.Czasem kupiec z daleka zabłądził, zasiadł, siedział pół roku.Topolena gody letnie rzucały biały puch jak śnieg, następnej wiosny wysuwały się młode płonki, jeśli ichkozy nie obgryzły, strzelały w górę, grubiały, ocieniały brunatne dachy chat.Płynęło życie podegrodem, od godów do godów, od lata do zimy, gród się rozrastał, pił soki z podgrodzia, podgrodziesię rozrastało, piło soki z grodu.Dwa światy oddzielone od siebie zatrzaśniętą bramą, a nie mogąceżyć bez siebie.Gdy działo się coś na górze, podgrodzie - krzątające się co dzień z oczyma przy ziemi jakmrówki - podnosiło oczy: porośnięty trawą wał, grube tramy powiązane na węgieł, krępy sześcianniewysokiej wieży, wykrój wrót przysłoniętych broną, dalej dachy, dachy - obce, wspaniałe życie.Pewnego jesiennego ranka - pierwszy przymrozek ściął kałuże i pobielił strzechy - od groduw dół szedł człek.Cudzy.Był wysoki, ruchy miał szybkie, niecierpliwe.Obok niego dwóch innych- w niewidzianych tu nigdy cudacznych szatach.Gruda podniósł zaczerwienione powieki oddługiego płatu jesionowego, Pałuba wyprostował wiecznie zgięty grzbiet, odetchnął głęboko.Gadkrzyknął z przekpinką do Mąka:- Obacz, stary, księdzowy gość do cię idzie - tamten odwrócił się niezdarnie, mięsistą twarzzalała mu krew
[ Pobierz całość w formacie PDF ]