[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Książka należała do mnie, nie do lorda Ido!Pogłaskałam ogon ciemnych pereł.Usiłowałam nie zwracać uwagi na złowrogi foliał, pozostawiony wszkatule, a jednak wiedziałam, co trzeba zrobić.Włożyłam do środka lewą rękę i wstrzymałam ją tuż nadczarną, skórzaną oprawą.Poruszyły się opasujące ją białe perły.Pamiętałam, jak Ryko krzyknął, kiedysięgał po foliał.lecz nie mogłam go tutaj zostawić.Capnęłam książkę i przytrzymałam ją na wyciągnięcie ręki w oczekiwaniu na piekącą chłostę.Perływzburzyły się, wygięły i wtoczyły hurmą pod jedwabny rękaw, gdzie uwiązały książkę do ciała.- Znalazłeś!? - zawołał Ryko.- Tak - odpowiedziałam z przestrachem.Dlaczego białe perły nie zaatakowały? Ostrożnieszarpnęłam sznur klejnotów.Tylko się zacisnęły.-W takim razie zabierajmy się stąd.- Postawił Dillona na nogi.Chłopak poruszał się tak, jakby cośmu dolegało.- Nic mi nie jest - oświadczył szorstko, odpychając ręce Ryka.Wyspiarz cofnął się nieznacznie.- Zakładam, że przejdziesz przez iluzję Szczurzego Smoka.- Ido podbiera mi energię - rzekł głuchym, jadowitym głosem - ale mogę jeszcze wezwać swojegosmoka.Obaj się odwrócili, kiedy zbliżyłam się sztywnym krokiem.- Podbiera ci energię? - zapytałam.Czy i mnie to zrobił? Czy mógł to zrobić komukolwiek?Dillon kiwnął głową i wskazał czarny foliał.- Tam o wszystkim przeczytał.- Potem uśmiechnął się z zębami obnażonymi jak u rannegozwierzęcia.- Nie ucieszy się, że go stracił.Ryko popatrzył na foliał z podejrzliwością.- Tak czy owak, dobrze się stało, że go mamy.Może będziemy mieć nad nim przewagę.Popędził nas w stronę wyjścia.Dillon gnał co tchu szczęśliwy, że opuszcza swoje więzienie.Następnabyłam ja, po mnie Ryko.Ucisk, który czułam w głowie, stopniowo się zmniejszał, w miarę jak biegłamkamiennym korytarzem.Zaledwie wyskoczyliśmy na zewnątrz, Ryko chwycił mnie za ramię.Wtem coś uderzyło mnie w pierś, aż mi tchu zabrakło.Padłam na czworaki.Nie mogłam złapaćpowietrza.Zamglonym z przerażenia wzrokiem ujrzałam Ryka, który wił się w męczarniach, porażonyiluzją Szczurzego Smoka.Ostry ból przeszył moją rękę.Uczucie duszności nie pozwalało mi nawetkrzyknąć.- Oddawaj!Odzyskałam zdolność widzenia.To Dillon wrzeszczał na mnie i szarpał za czarny foliał.I to on mnieuderzył.Nareszcie do płuc dopływało powietrze.Odetchnęłam głęboko.Dillon usiadł mi okrakiem na piersi,wtykając palce pod białe perły.- Co ty wyprawiasz? - Wygięłam się z jękiem.Zsunął mi się na biodra, co przeszyło chromą nogębłyskawicą bólu.- Muszę mu zabrać coś cennego.- Wpakował palce głębiej pod perły.- Wtedy się potarguję.Jego głupota doprowadziła mnie do furii.- Chcesz się z nim targować?! - wrzasnęłam.- Idioto!Zamachnęłam się pięścią.Odsunął szybko głowę, przez cozahaczyłam tylko o jego ucho.Szaleństwo dodawało mu sił.Zgiął do ziemi moją dłoń i przygniótł jąkolanem.Kątem oka dostrzegłam Ryka, który czołgał się do nas z cierpieniem widocznym wrozszerzonych zrenicach.- Ido nie będzie się z tobą targował! - burknęłam.- Od razu cię zabije!- Dlatego muszę mieć tę książkę.- Trzymał mnie jak w kleszczach.Pociągnął za perły i poczułam, jakzaczynają się zsuwać.- Nie.Musisz uciekać z nami.- Z tobą? - zadrwił.- Z dziewczyną? Z udawanym lordem Smocze Oko? Wiem o tobie wszystko.-Jeden zwój pereł już ześliznął się z ręki.- Nie możesz się z nim mierzyć.- Zamknął oczy i wziął głębokioddech.Zamierzał wezwać Szczurzego Smoka.- Nie! - zawyłam.Przecież lord Ido z miejsca go wyczuje.Nagle cały sznur oderwał się ode mnie.Dillon przewrócił sięz foliałem w rękach.Gdy odskoczył ode mnie, przyciskając książkę do piersi, białe perły chlastały goniczym ogon rozszalałego zwierzęcia.Obok mnie Ryko jęknął z bladym, poszarzałym obliczem.Walczył z iluzją, ale była zbyt silna.Dillongnał już przed siebie.Znalazłam się w rozterce, a czas uciekał.Uklękłam z wysiłkiem i rzuciłam się naplecy Ryka.Poczułam, że ból opuszcza jego ciało.Kierując oczy na ogród, zobaczyłam, jak Dillon sadziprzez mostek w stronę sklepionego przejścia.Spuściłam głowę.Czarny foliał przepadł.- Trzeba było go gonić - odezwał się w końcu Ryko.Sturlałam mu się z pleców, choć nie odrywałam rękiod jego łopatki.Spojrzał na mnie z powagą.- Trzeba było go gonić, ale cieszę się, że zostałeś.ROZDZIAA 21Głaskałam ukryte pod rękawem czarne perły w nadziei, że przestaną mnie uwierać.Równocześnie słuchałam ściszonego głosu Solly'ego.Mieliśmy paskudne wrażenie, że bitewnyzgiełk rozlega się bardzo blisko naszej leśnej kryjówki, chociaż, według zapewnień Solly'ego, walkitoczyły się głównie pod murami pałacu.Obok mnie Ryko trzymał konia za uzdę; skupiony na mel-dunku, nie zwracał uwagi na zwierzę ruszające nerwowo szczęką.-Wszystkie drogi do pałacu obsadziło wojsko - mówił cicho Solly.Jego małe oczka niemalżeznikły pod fałdą zmarszczonego czoła.- Pełno ich także w ogrodach.Wygląda na to, że gwardiajeszcze odpiera ataki, ale.-.wkrótce ulegnie - dokończył za niego Ryko.Rozmyślał z zaciśniętymi ustami.- Moglibyśmydostać się do pałacu i z powrotem do Smoczego Kręgu bliżej apartamentów mieszkalnych.-Potrząsnął głową.- Ale kto wie na co natkniemy się w mieście, a i zwiadowcy niewiele tamwskórają.- A zatem przez ogrody - Solly skinął głową w stronę Szmaragdowego Pierścienia.Twoi ludzie zauważyli gdzieś lukę? Wzruszył ramionami.- Nie tyle lukę, co mniejsze zgrupowanie żołnierzy przy zachodniej bramie.Kiedy wchodziliściena zamek, nadal broniła jej cesarska gwardia.Ryko mruknął.- Brama Wiernej Służby.W takim razie z niej skorzystamy.Lord Eon i ja podjedziemy konnonajbliżej jak się da, ale trzeba będzie odwrócić ich uwagę.Solly wyszczerzył zęby.- Mamy kilka pomysłów.- Prawie mi żal żołnierzy Sethona.- Ryko chwycił za ramię Solly'ego.- Musimy wprowadzić dopałacu lorda Eona.Za wszelką cenę.Solly pocieszył mnie uśmiechem.- Nie przejmuj się, panie.Przemycimy cię do pałacu.Stojący w pobliżu ludzie pomrukiwali twierdząco.Pokiwałam głową.Wzruszenie dusiło mnie w gardle: tyle niezasłużonej ofiarnej pomocy.Niektórzy przecież zginą, może nawet wszyscy.Oby bogowie obdarzyli mnie taką odwagą i poczu-ciem honoru.- No to w drogę - powiedział Ryko.Okręcił łeb konia i skierował się ku drodze.Solly dawał szybkie znaki rękami, rozsyłając towarzyszy w rozmaitych kierunkach.Gdyodwracałam się i ruszałam za Rykiem, mój strach łagodziła krztyna podniecenia.Ryko stanął obok konia w skrajnej kępie gęstych zarośli, skąd przyglądał się ogrodom.Dokładnienaprzeciwko nas biegła dróżka oświetlona przez latarnie, rozwieszone na sznurach rozpiętychmiędzy tyczkami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]