[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Charliepodziwiał jazdę Dantego: chłopak nie był lekkomyślny, nie próbowałsię popisywać, ale też nie przesadzał w ostrożności.Prowadziłcamaro, jakby robił to przez pół życia, co zresztą mogło być prawdą.Dzieciaki takie jak Dante bardzo często były zdane na łaskę losu imusiały same troszczyć się o siebie.Odżyły niemiłe wspomnienia.Gdy Charlie miał czternaście lat, matka zabrała go do Albany, bykupić mu ubranie do szkoły.W drodze powrotnej zatrzymała się przy462RSbarze na jednego szybkiego".Oczywiście spadła pod stół i Charliemusiał dowiezć ich do domu.Najbardziej przerażające było to, żewiedział, jak.Dante zatrzymał się przed kościołem.Wysiedli.Noc byładziwnie spokojna, ciszę przerywało jedynie cykanie świerszczy ipoświstywanie nocnych ptaków.Charlie rozejrzał się po obu stronachdrogi, ale nie dostrzegł nigdzie żadnego samochodu.Czyżby Bronwynprzyjechała tu na rowerze? Mało prawdopodobne.Za daleko,zwłaszcza w nocy.Zrobiło mu się głupio, że wpadł w panikę.Możetrzeba było najpierw zadzwonić do Maxie? Przyjaciółki przeważniewiedzą o sobie wszystko.Chociaż nie zawsze - przypomniał sobie.- Mary nie wiedziała oCorinne.- Rozejrzyjmy się - zaproponował.Przeszli przez trawnik.Nocna rosa błyskawicznie przemoczyłazniszczone półbuty Charliego.Na szczęście miał tyle zdrowegorozsądku, że zabrał ze sobą latarkę.Za kościołem strumień światłapadł na zardzewiałą rączkę starej pompy.Studnia musiała należeć do dawnego kościoła, który spłonął stolat temu.Charlie dowiedział się wszystkiego na temat tego pożaru zestarych numerów gazety.Potem w tym miejscu nie działo się nicnadzwyczajnego.Wszechobecna cisza była tak namacalna, jak wodawydobywana niegdyś ze studni.Po chwili wzrok Charliego powędrował na mały, ogrodzonypłotem cmentarz, który znajdował się kilkanaście metrów od ścieżki.Ruszył w tamtą stronę, niepewnie wołając:463RS- Bronwyn! Jesteś tu? To ja, tata.%7ładnej odpowiedzi.Charlie właśnie miał zamiar się odwrócić,kiedy zatrzymał go nagły ruch.Słysząc głośny szelest liści, wyobraziłsobie rannego jelenia, przedzierającego się na oślep przez chaszcze.Potem z cienia wyskoczyła ciemna postać i ruszyła w jego stronę.Charlie tak się przestraszył, że niemal upuścił latarkę.W ułamku sekundy rozpoznał smukłą sylwetkę córki i jej nieconiezgrabny chód - pozostałość po szpotawych stopach.TwarzBronwyn w świetle księżyca wyglądała na trupio bladą, a na nagichramionach widać było krwawe zadrapania.Nawet nie zerknąwszy naDantego, z płaczem rzuciła się w ramiona Charliego.Coś twardego wplecaku przerzuconym przez ramię dzgnęło go w żebra.- Tatusiu, och, tatusiu!- Bron, kochanie, co ty, do diabła.Nie pozwoliła mudokończyć.- Ukryłam się przed nim.W lesie.Ale nie zdążyłam jej ostrzec -powiedziała piskliwie, ciężko dysząc.- Musisz go znalezć, tatusiu.Onzabrał Noelle!- O czym ty mówisz, Bron?Charlie próbował ją odepchnąć, ale nie chciała go puścić.Podwpływem tego samego uporu, który kazał jej przyjść na cmentarz wśrodku nocy, teraz kurczowo trzymała się ojca jak przerażony kot.Poczuł, że ogarnia go panika.- Kto zabrał Noelle?- Wielki Człowiek - powiedział Dante bezbarwnym, martwymgłosem.464RSGdy Noelle odzyskała przytomność, zorientowała się, że leży naziemi i patrzy prosto w ślepe, mlecznobiałe oko księżyca.Wokółpanowała całkowita ciemność.Kobieta jęknęła i obróciła się nabrzuch.Wykonując ten ruch, poczuła potworny ból w skroni.Zrobiłojej się niedobrze.Z trudem podniosła się na czworaki, drżąc jak nowonarodzone cielę, a potem zwymiotowała.Uniosła głowę i rozejrzała się dookoła, przerażona izdezorientowana.Znajdowała się w prostokątnym wykopie, głębokimjak basen, szerokim może na sześć metrów i prawie dwa razy takdługim.Gdzie ona jest?Wspomnienia wracały jak lodowate fale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]