[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słyszałeś jednego z nich w nocy, koło domu Soledad.Czekają na ciebie.Kiedyzapada zmrok, stają się nie do ujarzmienia.Jeden z nich nawet przyszedł za tobą do domu Soledad.Teraz ci sprzymierzeńcy należą do ciebie i do mnie.Każde z nas zabierze ze sobą dwóch.Nie wiemktórych.Nie wiem też jak.Jedyne, co powiedział mi Nagual, to że musimy ich zabrać sami. Zaczekaj! krzyknąłem.Nie pozwoliła mi mówić.Delikatnie położyła mi dłoń na ustach.Ze strachu poczułem ściśnięcie wdołku.W przeszłości stawiałem już czoło nie wyjaśnionym zjawiskom, które don Juan i don Genaronazywali sprzymierzeńcami.Było ich czterech i byli istotami rzeczywistymi jak wszystko inne wświecie.Ich obecność była tak nieprawdopodobna, że za każdym razem, kiedy ich widziałem,wywoływała we mnie nieporównywalny z niczym strach.Pierwszy, jakiego przyszło mi zobaczyć,należał do don Juana: był ciemną prostokątną masą, wysoką na osiem czy dziewięć stóp i na czteryalbo pięć szeroką.Poruszał się jak gigantyczny głaz, a jego ciężkie dyszenie przypominało odgłosmiecha kowalskiego.Zawsze spotykałem go nocą, w ciemnościach.Jego ruchy sprawiały na mniewrażenie ruchów drzwi obracających się na jednej, a następnie na drugiej krawędzi.Drugi sprzymierzeniec, jakiego spotkałem, należał do don Genara.Był to bardzo wysoki, łysy,rumiany mężczyzna o pociągłej twarzy, z zaciśniętymi ustami i wielkimi zapadniętymi oczyma.Nosiłspodnie zbyt krótkie jak na jego długie chude nogi.Widywałem tych dwóch sprzymierzeńców bardzo często, kiedy znajdowałem się w towarzystwiedon Juana i don Genara.Ich widok nieodmiennie wywoływał we mnie rozdzwięk pomiędzy rozumem ipercepcją.Z jednej strony nie miałem racjonalnej podbudowy, by stwierdzić jednoznacznie, że to, cowidzę, jest rzeczywiste, a z drugiej nie istniał żaden sposób podważenia prawdziwości mojegopostrzegania.Ponieważ zawsze pojawiali się, kiedy w pobliżu znajdował się don Juan i don Genaro,przyjmowałem ich widok jako rezultat silnego wpływu, jaki wywierali na mnie ci dwaj mężczyzni.Wmoim przekonaniu albo było właśnie tak, albo don Juan i don Genaro rzeczywiście byli w posiadaniumocy, które nazywali sprzymierzeńcami, mocy mogących przybierać postać tych okropnych istot.Cechą sprzymierzeńców było to, że nigdy nie pozwolili się dokładnie zobaczyć.Kilkakrotniepróbowałem skoncentrować na nich uwagę, ale za każdym razem w końcu zaczynało mi się kręcić wgłowie.Dwaj pozostali sprzymierzeńcy byli bardziej nieuchwytni.Widziałem ich tylko raz: wielkiegoczarnego jaguara z płonącymi żółtymi oczyma i wielkiego drapieżnego kojota.Obie bestie byłyokrutnie agresywne i przytłaczające.Jaguar należał do don Genara, a kojot do don Juana.La Gorda wyszła z groty.Podążyłem jej śladem.Wyszliśmy ze żlebu i wspięliśmy się na długąskalistą równinę.Przystanęła i pozwoliła mi się wyprzedzić.Powiedziałem, że jeśli pozwoli mi iśćprzodem, spróbuję doprowadzić nas do samochodu.Kiwnęła głową na znak zgody i przywarła domnie.Czułem, że jej skóra jest wilgotna.Wyglądało na to, że jest bardzo zdenerwowana.Znajdowaliśmy się chyba o milę od samochodu i aby się do niego dostać, musieliśmy przejść pustąkamienistą równinę.Don Juan pokazał mi kiedyś ukryty skrót, ścieżkę prowadzącą pomiędzy wielkimigłazami, niemal po zboczu góry ograniczającej równinę od wschodu.Ruszyłem w kierunku ścieżki.Prowadziło mnie uczucie dziwnego wewnętrznego nakazu gdyby nie to, wybrałbym drogę, którą tuprzyszliśmy, w poprzek równiny.La Gorda przeczuwała chyba coś złowrogiego.Przywarła do mnie, miała dzikie spojrzenie. Czy idziemy w dobrą stronę? spytałem.Nie odpowiedziała.Zciągnęła chustę i skręciła ją, tworząc długą mocną linę.Obwiązała mnie nią wpasie, skrzyżowała, a potem oplotła siebie.Następnie związała luzne końce i w ten sposób zostaliśmypołączeni szarfą w kształcie ósemki. Po co to robisz? spytałem.Potrząsnęła głową.Szczękała zębami i nie mogła wymówić ani słowa.Wyglądało na to, że jestprzerażona.Popchnęła mnie naprzód.Nie mogłem przestać myśleć o tym, dlaczego ja nie umieramze strachu.Gdy dotarliśmy do położonej wysoko ścieżki, zaczęło mi się dawać we znaki zmęczenie.Dyszałem ciężko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]