[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czerp i przekazuj mi moc, ja się zajmę resztą.Nie tracąc czasu na zadawanie pytań, Brune schował broń i opadł na kolana, przykładającdłonie do posadzki.Czuł.Teraz och, na bogów czuł je.Tak, jak w Dolinie Popiołów.Tysiące pochłoniętych dusz, które zlały się z tym miejscem w jedno.Tysiące pełnychbólu głosów dzwięczących w jednym chórze, budzących w nim znajomy głód.Demonessa położyła mu ręce na ramionach. Spokojnie! Ty tylko kanalizuj.I nie bój się.Dzieci obsydianowej twierdzy płynęły ku nim, unosząc szpony, szczerząc bezokiepaszcze.Zaczął czerpać, stopniowo otwierając się na cierpienie setek tysięcy dusz.Strumień mocy wniknął w niego jak gorące ostrze, lecz nie raniąc, nie powodując bólu.Na moment wszystko przesłoniła czarna euforia.Gdy Brune odzyskał wzrok, zobaczył, żewrogowie rozpadają się w dym, lecz ściany twierdzy rosły z każdą chwilą, wyciągając się wgórę.Sklepienie niknęło teraz w ciemności gdzieś tam hen, wysoko.W oczach rosła też demonessa.Rychło stała się olbrzymią mglistą postacią o włosach jakpołacie chmur.W mroku zalśniła poświata, powoli kształtując się w sylwetkę gigantycznego białegozwierzęcia.Lew o ciele jakby uczynionym z księżycowego blasku.Ryknął tak głośno, żeobsydianowe mury się zatrzęsły, a Brune karzełek przy dwójce demonów pojął, że otoSathoon objawił się w swojej prawdziwej postaci.Anyah otwarła oczy, jarzące się niczym dwa błękitne księżyce.Wyciągnęła ręce.Zahuczał wicher.Lew skoczył na nią.Wszystko zniknęło w czarnym błysku.***Gdy odzyskał przytomność, przez długą chwilę nie widział zupełnie nic.Wisiał wmrocznej nicości, pozbawiony ciała.Potem przed jego oczami zjawiły się obrazy.Wstrzymał oddech, gdy dotarło do niego, żewidzi wspomnienia Anyah to, co wydarzyło się w Ri Talma czterdzieści lat wcześniej.Siwowłosy mężczyzna w odzieniu bakałarza leży na posadzce lochu, u stóp rzezby zpiaskowca przedstawiającej lwa.Jego twarz jest jedną krwawą miazgą, w poprzek gardła ziejegłęboka rana, a pierś nie porusza się w oddechu.Materialna powłoka została zniszczona, a to, co ją zamieszkiwało przegnane doOtchłani. Dziewczyna w żałobnej sukni przywołuje gestem swoją drugą duszę.Anyah niechętnieprzestaje chłeptać krew i zostawia trupa.Na razie jeszcze musi być posłuszna swejznienawidzonej siostrze z ciała i kości.Tej kruchej, słabej istocie zrodzonej z kobiecego łona.Alessa.Tak brzmi jej imię.Alessa powoli podchodzi do ołtarza i patrzy na ofiarne naczynia.W glinianej misie leżącuchnące skrawki padliny, ruszające się od larw.Obok spoczywają dwie posiniałe martwedłonie, ucięte w nadgarstkach.Nad wszystkim góruje zaś szklany kielich pełen dziwnejfosforyzującej cieczy, znad której wznoszą się delikatne smużki pary. To eliksir sprowadzający ślepicę mówi Anyah, towarzysząca swej blizniaczce jakcień. Sathoon uwarzył go z jaskółczych odchodów i krecich serc, z koguciego piania iwężowego jadu, z własnej krwi i ostatniego oddechu martwej kobiety, tak jak uczą prastareksięgi z Abroz Khar.Każdy, kto umrze podczas tej epidemii, obudzi się w Otchłani jako poddanyDoliny Zwiatła. Wiesz, jak zneutralizować ten czar? Wiem, siostrzyczko.Ale obawiam się, że to nie będzie łatwe. Mów. Musisz wypić wszystko, co jest w kielichu, do ostatniej kropelki.Kogoś zabito, bywywołać tę zarazę, i ktoś musi oddać życie, żeby ją powstrzymać.Alessa milczy dłuższą chwilę, przetrawiając to, co usłyszała.Może kalkulując za iprzeciw? Jego śmierć wskazuje głową martwego mężczyznę się nie liczy? A jak sądzisz? Nie, nie ma tak łatwo.To musi być dobrowolna ofiara, siostrzyczko.Znasz zasady.Alessa powoli potrząsa głową.Bierze do rąk kielich, potem go odstawia.Walczy ze sobą.Anyah, widząc to, uśmiecha się kącikiem ust.W oczach jej siostry pojawiają się łzy.Nagle chwyta naczynie i pije duszkiem, jakbybojąc się, że w trakcie może zabraknąć jej odwagi.Odrzuca kielich, który rozbija się z brzękiem, i jęcząc, pada na kolana.Zaczyna kaszleć,a potem krztusić się, rozpaczliwie walcząc o oddech.Anyah patrzy na to beznamiętnie.Osiągnęła cel.Alessa kaszle długo, bardzo długo.W końcu przestaje.Dzwiga się niepewnie, ale nogiuginają się pod nią, musi się oprzeć o ścianę.Krzywiąc się, przyciska dłonie do brzucha. Boli, co? pyta demonessa.Nie słysząc odpowiedzi, wzrusza ramionami i odwraca się,jakby zamierzała odejść. Wracaj, Anyah mówi zimno Alessa.W jej głosie nie słychać nawet śladu drżenia.Dopóki żyję, ja tu rządzę.Wyciąga rękę, a demoniczne drugie ja powoli, z niechęcią przypływa do niej i wnika zpowrotem w jej ciało.Anyah wie, że nie ma potrzeby się kłócić.Wystarczy wszak odrobinacierpliwości.Jeszcze tylko kilka godzin.Nie zamierza też informować siostry, że skłamała że dusze tych, którzy zmarli nazarazę, nie ulecą w światłość, wolne, lecz trafią do Doliny Popiołów.Nie będzie aż tak okrutna,by kazać Alessie umierać z tą świadomością.Alessa tymczasem wychodzi z lochu, przytrzymując się ściany.Przeciera oczy; widzi terazwszystko jak przez mgłę.Znów dopada ją atak suchego kaszlu.Gdy wreszcie mija, dziewczynazaczyna się chwiejnie wspinać na schody, przystając co jakiś czas, żeby złapać oddech. Nie szepnął Brune, choć wiedział, że nie da się cofnąć przeszłości, nie da sięwymazać tego, co wydarzyło się przed czterdziestu laty.A potem się ocknął.Tym razem naprawdę.Stał wśród obsydianowych murów, a kawałekdalej spoczywało potężne białe truchło, spod którego sączyła się krew koloru smoły.Głuchy, złowróżbny grzmot wstrząsnął fundamentami budowli, ściany zadygotały.Demonessa spłynęła na posadzkę, malejąc do ludzkich rozmiarów. Chodz powiedziała. To wszystko zaraz runie.Zaklęcie tarczy nie wystarczy, ja cięochronię.Objęła go mocno.Brune poczuł tylko chłód, jakby owionął go wiatr.Chwilę pózniej twierdza zaczęła się walić.***Odkąd wiodła samodzielne życie jako demon, Anyah nie znała takiego uczucia jakstrach.Gdy zamek Sathoona rozpadał się wokół niej, myślała tylko o tym, by człowiek, któregoosłaniała, nie doznał żadnej krzywdy.Po kilku nieskończenie długich sekundach, a może minutach, nad ich głowami zalśniłoblade niebo.Stali na szczycie wzgórza, a wokół wznosiły się sterty czarnego gruzu wszystko,co pozostało z twierdzy.Córka Spalonego Władcy rozejrzała się beznamiętnie.W dole, wśród snujących się mgieł wrzał gorączkowy ruch.Stwory żyjące na moczarachnie czekały, aż będzie im dane posmakować gniewu wrogów, którzy zburzyli siedzibęCzarnoustego, lecz uciekały leciały, biegły i pełzły w stronę granicy.Brune oparł się o fragment zburzonego muru, dygocząc na całym ciele.Nie był ranny,tylko oszołomiony, w szoku.Anyah dotknęła jego ramienia. Daj mi rękę.Wracamy do Doliny Popiołów. Nie szepnął nieprzytomnie.Oczy miał szeroko otwarte, szkliste, wpatrzone w jedenpunkt.Majaczył.*** Niepotrzebnie to zrobiłeś. Dłoń w metalowej rękawicy dotyka płonącego bólempoliczka. Na dziewięć ognistych kręgów Rahimu, czemu nie mogłeś się zabić jak normalnyczłowiek? Otruć się, powiesić, podciąć sobie żył? Teraz minie wiele lat, nim zdołam cięprzywrócić między żywych.A nie wiem wcale, czy warto. Warto, ojcze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]