[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Brune skłonił się i ucałował wypielęgnowaną dłoń.Hrabina wyjrzała na korytarz,klasnęła w ręce. No chodzcie, pokażcie się papie!Sekundę pózniej do gabinetu wtargnął cały korowód.Trzy dziewczyny w balowychsukniach, tu i ówdzie pobieżnie sfastrygowanych czy pospinanych szpilkami, dwie zaaferowanesłużące, niemłoda szwaczka z miarą na szyi oraz obskakujący je wszystkie piesek pokojowy biała kula futra z puszystym ogonem.Na żmija w ogóle nie spojrzały, jakby był meblem.Córki hrabiego Kohna zdecydowanie wdały się w mamę, gdy chodzi o gabaryty.Kolorwłosów też odziedziczyły po niej.Najmłodsza i najbardziej ruda była też najokrąglejsza, niezbyt fortunnie ubrana naśmietankowo i z mnóstwem falbanek, co ją upodabniało do torciku z kremem.Zrednia,kasztanowowłosa, piegowata jak indycze jajo, odważnie przywdziała jedwab we wściekletrawiastym odcieniu.Najstarsza, w zaawansowanej ciąży, miała na sobie żółtą atłasową sukniębez talii, za to z dekoltem wyciętym bardzo głęboko, na granicy przyzwoitości.Wszystkie najwyrazniej lubowały się w koronkach, lub też koronki były w tym sezoniebardzo modne.Przy dekoltach, przy rękawach, a przede wszystkim na spódnicach.Brunezupełnie nie posiadał rozeznania w cenach tkanin i damskich strojów, ale podejrzewał, że każdaz dziewczyn ma na sobie równowartość jakiejś bajecznej kwoty.Hrabia przetarł binokle chustką i zlustrował córki. Do twarzy ci w tym kolorze oznajmił, patrząc na najstarszą.Potem spojrzał nanajmłodszą i złapał się za głowę. Na litość bogów, Margrit, w co one cię ubrały? Wyglądaszjak ciastko z bitą śmietaną.Jej siostry wybuchnęły śmiechem.Margrit spłonęła rumieńcem jak piwonia. No, no, papa tylko żartuje. Hrabina zgromiła męża wzrokiem, a ten natychmiastzmienił ton. %7łartowałem, kochanie.Zlicznie ci w tej sukni. Pokaż, jak dygasz zachęciła matka.Dziewczyna zgarnęła dłońmi falbaniaste spódnice i złożyła głęboki ukłon.Szwaczkazłapała się za głowę. Panienko, szpilki! Uwaga na szpilki!Piesek zaczął ujadać.Brune musiał odwrócić twarz do okna, żeby ukryć uśmiech. Papo, a ja jak wyglądam? Zrednia uniosła ramię, stając w pozie tancerki.Fragment kaftanika odczepił się i zwisł, odsłaniając gorset z fiszbinami zasznurowanytak, że niemal pękał, dużo batystu i jeszcze więcej piegowatej pulchności.Panna zasłoniła się zpiskiem, służąca rzuciła się ze szpilkami na ratunek.Druga z przeprosinami zgarnęła pieska,który obwąchiwał buty Krzyczącego.Kiedy tornado koronek już przemknęło przez gabinet i drzwi się zamknęły, hrabia opadłna krzesło i otarł czoło. Urwanie głowy! Co roku to samo: przed jesiennym balem panny żyją tylko tym, coktóra na siebie włoży.Wszystkim trzem córom musiałem sprawić nowe suknie, bo jedna utyła,druga schudła, trzecia przy nadziei, a zięć w podróży.Szaleństwo!Brune spuścił oczy, dbając, by zachować uprzejmie obojętny wyraz twarzy. Co to za uroczystość? zapytał, starając się nie okazać, jak bardzo go interesuje tainformacja. Wielki bal z okazji jesiennej równonocy, wydawany każdego roku przez księciaKei-Led-Sarros.*** Jeśli rzeczywiście jest wysoko urodzony, powinien się tam pojawić zawyrokowałaMarshia. Trzeba będzie zdobyć zaproszenia. Nie mam w Eume odpowiednich kontaktów zastrzegł Brune.Uśmiechnęła się z wyższością. Ale ja mam.Postaraj się tylko o odpowiedni strój. Da się zrobić. Jak już się postarasz, przynieś go tutaj.Chcę na własne oczy zobaczyć, w czymplanujesz wystąpić. Nie omieszkam. Poszukałam dla ciebie informacji na temat Amparo d Aville zmieniła temat. Torzadkie imię, co trochę ułatwiło sprawę.Wyobraz sobie, że udało mi się znalezć to i owo. Mów, co odkryłaś. Najpierw sprawdziłam, co pisze Ristin de Mout w swoim traktacie o alkaryjskichrodach szlacheckich. Marshia wskazała leżącą na stoliku opasłą księgę. Ród d Aville madość rozległe posiadłości we wschodniej Alkarze.Pieczętują się białym łabędziem w czarnympolu. Odchrząknęła. Siedemdziesiąt dziewięć lat temu drugi syn ówczesnej głowy rodu,młodzieniec imieniem Ferin, pojął za żonę Amparo de Vere.Krzyczący, który właśnie nalewał sobie herbaty, prawie upuścił porcelanowy czajniczek. Córkę.?! Nie.Amparo była córką Artena de Vere, młodszego brata Adriena.Z całą pewnościąnie posiadała daru. Skąd to wiadomo? Była dwukrotnie badana przez srebrnych.Raz w wieku piętnastu lat, drugi raz sześć latpózniej, krótko po śmierci stryja.Inaczej nikt nie zgodziłby się jej pojąć za żonę. W traktacie o genealogii umieszczono takie informacje? zdziwił się Brune. Nie.Informacja o badaniach, którym poddano Amparo, pochodzi z pergaminuwymieniającego szlachetnie urodzonych, którzy byli podejrzewani o czarny dar i szykanowani wzwiązku z tym. Spochmurniała. Jeden z wielu dokumentów zebranych z myślą o księdze,która nigdy nie powstała, bo srebrni zlikwidowali człowieka, który planował ją napisać.Autoratego oto dzieła. Stuknęła w grymuar w oprawie z zielonkawego safianu. Argil d Engle byłmoim mistrzem, Brune.Spora część mojej biblioteki to księgi i materiały, które odziedziczyłampo nim.Krzyczący tylko skinął głową, nie okazując zaskoczenia, ale Marshia musiała je wyczuć. Tak, jestem sporo starsza, niż mogłeś sądzić. Skrzywiła się lekko. Nieważne.Wracając do Amparo, krótko po ślubie wraz z mężem wyjechała na kontynent, do Camarry, boFerin został mianowany alkaryjskim ambasadorem na tamtejszym dworze.Zginął dwa latapózniej, gdy w kraju wybuchła wojna domowa.Ani w traktacie genealogicznym de Mouta, ani wdokumentach, które zdążyłam pobieżnie przejrzeć, nie ma już żadnej dalszej wzmianki oAmparo.Mogła stracić życie podczas wojny, tak jak jej mąż. Raczej nie wmieszał się Brune. Jej grób znajduje się w Alkarze, w GórachPajęczych. Skąd wiesz? I może zdradzisz mi w końcu, dlaczego właściwie szukasz informacji oniej? Za długo by wyjaśniać mruknął, ale Marshia patrzyła na niego wyczekująco.Westchnął. Dobrze, skoro nalegasz.Krótko przed tym, jak wynikła historia z pojedynkiem wsferach, odbyłem małą wyprawę do Alkary, w moje rodzinne strony. W twoje rodzinne strony? Myślałam, że.Uśmiechnął się kącikiem ust. Wziąłem sobie do serca twoje słowa, że siła maga jest tym większa, im więcej mag wieo sobie.Spróbowałem pójść tropem moich zaginionych wspomnień. Powiadasz. Uniosła brew. No, opowiadaj, opowiadaj.Co wywęszyłeś w tejAlkarze? %7łeby się nie rozgadywać: udało mi się ustalić, że jestem.byłem.adoptowanymsynem pewnego szlachcica, Sandora de Ragues, dawnego oficera najemnych wojsk.Ludzie wjego majątku mówią, że przywiózł mnie z lasu jako małego chłopca.Nie ma pewności, czyjestem jego bękartem spłodzonym z jakąś chłopką, czy po prostu mnie znalazł, błąkającego się, iprzygarnął. Jak romantycznie, niczym w jakiejś opowieści rycerskiej mruknęła kpiąco Marshia.Machnął tylko ręką. Nie ja to wymyśliłem. Wierzę.A co ma do tego wszystkiego Amparo d Aville? Jej grób znajduje się na tym samym cmentarzyku, co grób mojego przybranego ojca.Wnoszę zatem, że musiała umrzeć w tamtej okolicy.Na nagrobku wyryto znak Eresha. Herb jej rodziny, nie rodziny jej męża. Marshia z namysłem oparła podbródek nadłoni. No proszę, czyli twoja i moja Amparo to faktycznie może być ta sama osoba
[ Pobierz całość w formacie PDF ]