[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z westchnieniem odwróciła głowę, by obejrzeć dom.Najbliżej rosnące sosny toprzyskakiwały, to ginęły z powrotem, kiedy światła policyjne na przemian łapały je ipozwalały uciec.Dalej całe bataliony kolejnych drzew stały jej na drodze.W końcu wodległości niemal stu metrów udało jej się dostrzec spory kształt czarniejszy niż otaczający gokrajobraz.W oknach nie paliło się światło.To był dobry znak.Kiedy skończył, podał jej podkładkę i długopis.- Agentko Wagner, czy mogłaby się pani podpisać obok swojego nazwiska?Formularz nie wyglądał na zwyczajny rejestr odwiedzających.Jedną trzecią stronyzajmował tekst, którego czcionka była zbyt drobna, by go odczytać w świetle latarki.Jejpodpis miał być jedenasty na liście.- Co to dokładnie jest?- Zobowiązanie do udostępnienia na żądanie wszelkich próbek, jak włosy, próbkikrwi, odcisk buta, odciski palców.- Wiem, co to są próbki.- Prosimy również o sporządzenie sprawozdania wyjaśniającego pani zaangażowaniew śledztwo i czynności na miejscu zbrodni.Opuściła głowę, by ukryć uśmieszek, i złożyła podpis.Zgody na udostępnienieodcisków palców, próbek włosów i krwi udzielono.Jeśli technicy znajdą na miejscu zbrodniniezidentyfikowany materiał genetyczny, muszą wykluczyć obecne osoby upoważnione.Jeślinatomiast jakiś półgłówek coś spaprze na miejscu zbrodni albo pogubi dowody, każdy zobecnych ma obowiązek wyjaśnić, co robił, i opisać wszystko, co widział.Nazywanie tego sprawozdaniem i wymaganie podpisów to po prostu próba odstraszenia tych, którzy mająupoważnienie, ale nie palącą potrzebę, żeby się tam znalezć: szefów departamentów,asystentów prokuratora okręgowego czy polityków, jeśli sprawa jest nagłośniona.- Tym podjazdem do końca.Czekają na panią.Podniosła neseser, zarzuciła na ramię pasek od walizki i ruszyła w stronę domu.Nieopuszczając stanowiska, policjant oświetlał jej drogę, zanim nie zniknęła za łagodnymzakrętem.To wystarczyło, by ją upewnić, że na podjezdzie nie było wybojów ani kolein.Kilka kroków dalej przystanęła, żeby poprawić pasek wpijający się jej w ramię.Cisza ibezruch wokoło na moment ją zdumiały.%7ładnego szumu samochodów, szelestu wiatru wgałęziach drzew, odgłosów zwierząt czy owadów.Panowała absolutna cisza.Powietrze byłorześkie, przesycone zapachem mchu i ziemi.Prawie uwierzyła, że stoi w najodleglejszymzakątku ziemi, miejscu nieskalanym stopą ludzką.Zauważyła, że światło księżycaprzefiltrowane przez korony drzew tworzy na ziemi kształty podobne do plam rozbryzniętejkrwi.Potrząsnęła głową i ruszyła naprzód.Po kilku sekundach zaskoczył ją widok ognika papierosa, którym ktoś się zaciągał.Przeklinała chrzęszczący żwir, który zagłuszał wszelkie inne odgłosy.Na betonowympodeście przed drzwiami do garażu dostrzegła około tuzina postaci.Zwiatła w garażu byływyłączone, nie docierały tam też bezpośrednio promienie księżyca, gdzieniegdzie tylko wodbitym świetle wyłaniały się szare sylwetki, tu profil twarzy, tam łysy czubek głowy.Kilkarozjarzonych punktów świadczyło, że palaczy jest więcej.Dym się unosił, wtapiając wksiężycową poświatę, która spływała po pochyłym dachu budynku.Jeden z mężczyzn nagle odwrócił głowę, wypluł coś na ziemię i pośpieszył w jejstronę.- Agentka Wagner? - Jego głos chrzęścił bardziej niż żwirowy podjazd, nieuchronneświadectwo nałogowego wypalania od lat dwóch paczek papierosów dziennie.- To ja.Agent Nelson?Na oko dobiegał sześćdziesiątki, był mocno zbudowany, miał gęste siwe włosygdzieniegdzie przetykane jeszcze czarnymi pasmami.Ubrany był w ciemny garnitur, zdjętyzapewne z wieszaka w Sears, pognieciony, choć daleko mu było do prochowca porucznikaColumbo.Do tego miał wąski bezbarwny krawat i buty pastowane ostatnio bodaj zaprezydentury Clintona.Był przydzielony do agencji rezydenckiej w Colorado Springsdziałającej przy biurze terenowym w Denver.Może była to zasługa odmiennego tempa życiaw małych miasteczkach lub braku rywalizacji i politycznych nacisków, ale zawsze lepiejdogadywała się z agentami RA niż z ich kolegami z biur terenowych.Miała wrażenie, żeagresywność i wyniosłość agenta była tym większa, im bliżej było mu do Waszyngtonu irosła wraz z rozmiarem biura, do którego był przydzielony.Jej siedziba mieściła się wakademii FBI w Quantico.Sprawa zamknięta.- Jack - przedstawił się.- Rozmawialiśmy przez telefon.Może pomogę.- Sięgnął popasek walizki, a Alicia pozwoliła, by bagaż zsunął się z jej ramienia.Ciężar uderzyłmężczyznę w nogę z takim rozmachem, że stracił na moment równowagę.- O, cholera! -wysapał.- To drukarka laserowa - wyjaśniła.- Ponoć przenośna.Gestem wskazał drugą walizkę.- Wybiera się pani na kręgle?Uśmiechnęła się i podniosła neseser, który rzeczywiście wyglądał jak torba na kulę dokręgli po kuracji sterydowej.- Dlatego tu jestem.To przyszłość techniki badania miejsca zbrodni.Spojrzał jeszcze raz, marszcząc brwi ze zdziwienia.- Hm.Okay - powiedział.Podniósł rękę i włożył do ust kilka nasion słonecznika.Zazłączonymi wargami zęby zaczęły obłupiać je ze skorupek.Zniżyła głos.- Dziękuję, że wszystkiego dopilnowałeś.- Robię, co do mnie należy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]