[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tam ich zaatakujemy.Gdy znajdą się na moście, niebędą mieli gdzie uciec, chyba że rzucą się do rzeki na pewnąśmierć.Kwintus wydawał się urażony i powiedział, że w takiej sytu-acji umywa ręce; zrzekł się odpowiedzialności za całą operację ikiedy Cycero zaproponował, żeby przyłączył się do Flakkusa iPomptinusa na moście, odparł ponuro, że jak widać, nikt tu niepotrzebuje jego rady. W takim razie pojadę sam oświadczył Cycero, ale wszy-scy natychmiast zaprotestowali, twierdząc, że to zbyt niebez-pieczne. Wobec tego wyślemy Tirona zakończył, ale zoba-czył na mojej twarzy przerażenie i dodał: Musi tam być ktoś,kto nie jest żołnierzem.Chcę mieć pisemny raport, sporządzonyprzez naocznego świadka, który mógłbym jutro przedstawićsenatowi, a Flakkus i Pomptinus będą zbyt zajęci kierowaniemakcją. A Attyk? podsunąłem trochę bezczelnie, jak teraz to wi-dzę, ale na szczęście Cycero był zbyt zaabsorbowany, żebyzwrócić na to uwagę. Będzie jak zwykle czuwał nad moim bezpieczeństwem wRzymie. Za jego plecami Attyk wzruszył ramionami przepra-szająco. Tironie, zapisuj wszystko, co powiedzą, a przedewszystkim postaraj się dostarczyć mi listy z niezłamanymi pie-częciami.Wyruszyliśmy konno, gdy już na dobre zapadł zmrok: dwajpretorzy z ośmioma liktorami, jeszcze czterech strażników217i wreszcie, niechętnie, ja.Na domiar złego byłem okropnymjezdzcem.Podskakiwałem w siodle, a pusta kasetka na doku-menty obijała mi się o plecy.Przejechaliśmy po kamieniach, apotem przez bramę miejską z taką prędkością, że musiałemuczepić się palcami grzywy mojej biednej klaczy, żeby niespaść.Na szczęście była łagodnym zwierzęciem, chyba specjal-nie przeznaczonym dla kobiet i niedołęgów, bo gdy tylko roz-ciągnęła się przed nami droga po stoku wzgórza i przez równinę,pogalopowała przed siebie, nie czekając, że będę ją prowadził, idzięki temu nie zostaliśmy w tyle.Była to jedna z tych nocy, podczas których niebo samo w so-bie staje się zjawiskiem jasno świecący księżyc mknął przeznieruchome morze srebrzystych chmur.Pod tą niebieską odysejągrobowce otaczające Via Flaminia wyłaniały się z mroku jakpodczas burzy z piorunami.Jechaliśmy miarowym truchtem, ażpo dwóch milach dotarliśmy do rzeki.Tam się zatrzymaliśmy inadstawiliśmy uszu.Słyszałem w ciemności szum wody, a gdyspojrzałem przed siebie, dostrzegłem płaskie dachy kilku do-mów oraz wyrazne na tle nieba zarysy drzew.Niedaleko jakiśgłos poprosił o hasło.Pretorzy odpowiedzieli: Emiliusz Ska-rus! i nagle po obu stronach drogi z rowów wyłonili się żołnie-rze z centurii reackiej; twarze mieli posmarowane węglem i bło-tem.Pretorzy szybko podzielili ich na dwa oddziały.Pomptinuszostał na miejscu z jednym, a Flakkus przeprowadził drugi naprzeciwną stronę rzeki.Uznałem, że bezpieczniej będzie poje-chać z Flakkusem, i ruszyłem za nim na most.Rzeka była sze-roka i płytka, płynęła wartko po dużych płaskich kamieniach.Wychyliłem się, spojrzałem na spienione, kłębiące się wokółfilarów wody ponad czterdzieści stóp niżej i zdałem sobie spra-wę, jaką świetną pułapkę stanowi most, gdyż skok na dół, żebyuniknąć złapania, równałby się samobójstwu.Rodzina, zamieszkująca dom po drugiej stronie rzeki, spała.218Początkowo nie chcieli nas wpuścić, ale drzwi szybko się otwo-rzyły, gdy Flakkus zagroził, że je wyważy.Domownicy tak gowyprowadzili z równowagi, że kazał ich zamknąć w piwnicy.Zokna na piętrze mieliśmy doskonały widok na drogę, więc za-czailiśmy się przy nim i czekaliśmy.Plan przewidywał, żewszyscy podróżni, niezależnie, z którego kierunku by nadjecha-li, zostaną wpuszczeni na most, a po drugiej stronie zatrzymani ipoddani kontroli, a potem ewentualnie puszczeni dalej.Mijałykolejne godziny i nie widać było żywego ducha, powoli zaczą-łem więc nabierać przekonania, że wyprowadzono nas w pole.Albo tej nocy żadni Galowie nie wyjechali z miasta, albo zrobilito wcześniej, albo wybrali inną drogę.Wyraziłem swoje wąt-pliwości, ale Flakkus tylko pokręcił swoją siwiejącą głową. Zjawią się powiedział, a kiedy zapytałem, skąd ta pew-ność, odparł: Ponieważ bogowie czuwają nad Rzymem.Potem złożył swoje duże ręce na brzuchu i zasnął.Chyba sam też się zdrzemnąłem.W każdym razie pózniejpoczułem rękę na ramieniu i usłyszałem głos szepczący mi doucha, że na moście są ludzie.Wytężyłem wzrok, wpatrując się wciemność, i usłyszałem stukot końskich kopyt, a zaraz potemdostrzegłem sylwetki jezdzców pięciu, dziesięciu i więcej,którzy przejeżdżali wolno na drugą stronę. To oni! syknął Flakkus.Chwycił hełm i z zaskakującąsprawnością jak na człowieka jego tuszy zbiegł po schodach potrzy stopnie, a potem wypadł na drogę.Gdy biegłem za nim,usłyszałem gwizdki i trąbkę.Ze wszystkich stron pojawili sięlegioniści, którzy dobyli mieczy i wbiegli na most.Zbliżającesię konie stanęły dęba i zatrzymały się.Ktoś rozkazał ludziomprzedrzeć się na drugą stronę.Dzgnął konia piętami i skierowałsię w stronę, gdzie stałem, a następnie wpadł na nas, siekąc mie-czem na prawo i lewo.Obok mnie ktoś próbować złapać za jegocugle, i nagle, ku swojemu zaskoczeniu, zobaczyłem, że ręka ta219zostaje odcięta i upada mi niemal pod nogi.Jej właściciel wrza-snął i jezdziec, który zrozumiał, że ma przed sobą zbyt wieluprzeciwników, aby utorować sobie wśród nich drogę, obrócił sięszybko i ruszył z powrotem, skąd nadjechał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]