[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyglądał jak ucieleśnienie porządnego obywatela.Kiedy podnosił głowęi uśmiechał się do mnie, serce mi na chwilę zamierało.Nie mogłamuwierzyć, że zakochał się we mnie taki przyzwoity człowiek.Potemoglądaliśmy telewizyjne debaty, które Reilly nazywał walką o dostęp do koryta".W programach tych dziennikarze, politycy i urzędnicy siadali w kręgu i przez pół godziny wydzierali się na siebie.Reilly też krzyczał do telewizora - zupełnie jak moja babcia, która utożsamiała się z bohaterami seriali.O D D A M M %7ł A W D O B R E R C E 177- Fajnie było.- Uśmiechnęłam się na to wspomnienie.- Hej,a może skoczymy do kiosku i kupimy gazety z całego kraju jak kiedyś? Boże, pamiętasz te okropne artykuły wstępne w Dallas-FortWorth Star"?- Tak.Jak się nazywał ten facet? Ten, który miał świra na punkcie broni, pamiętasz?- A rzeczywiście, był taki.Reilly poszedł pod prysznic, a ja na chwilę zapomniałam, żeprzestałam go kochać.Ponieważ zamierzałam cały dzień spędzić z mężem, wiedziałam, że teraz mam jedyną szansę, by zadzwonić do Matta.Zostałomi tylko dwanaście minut.- Odbierz, odbierz - ponaglałam go w duchu.- No, nie mogę.- Halo.- Usłyszałam zaspany głos Matta.- Jesteś jeszcze w łóżku? - spytałam.Na dzwięk jego głosu zaczęłam aż promienieć szczęściem.- Cześć.Co u ciebie?- Ciężka noc? - Roześmiałam się.- No.- Przeciągnął się.- Słuchaj, mogę zadzwonić pózniej?- Oczywiście.O kurczę, nie.Cały dzień nie będzie mnie w domu.- Któregoś dnia rozmawiałem z tobą, kiedy byłaś w pralni.Wiesz, istnieją komórki - przypomniał mi.Myśl, myśl.- Idę na koncert zespołu jazzowego i nie będę słyszała telefonu.Porozmawiajmy jutro.- O której kończy się ten koncert? - spytał.- Zadzwoń potem.- Potem idę z Jennifer do.yyy.do Parku Rozrywki GreatAdventure".To tam ma występować ten zespół.Chcemy tam spędzićcały wieczór.Mam spotkanie z klientem.Muszę udawać, że świetniesię bawię, inaczej klient się obrazi.Zadzwonię jutro, dobrze?- Dobrze.- Oczyma wyobrazni zobaczyłam, jak Matt wzruszaramionami.- Wszystko jedno.Wszystko jedno? Te słowa, które znałam z przeszłości, odebrałam tak, jakby ktoś załadował piłkę lekarską do armaty i strzelił miprosto w brzuch.178 J e n n i f e r C o b u r n- Kocham cię - powiedziałam.- Jeszcze tylko czterdzieści dwadni i będziemy razem.Zanim Matt odpowiedział, na chwilę zapadło milczenie.- Tak, będzie super.- No to co niesamowitego zaplanowałeś na mój przyjazd?- Słucham?- Wczoraj twoja znajoma powiedziała, że zaplanowałeś dlamnie coś super.- A, to.Po prostu pojedziemy na narty, i to wszystko.Słuchaj,możemy o tym pogadać pózniej? Ktoś puka do drzwi.- Kocham cię.- Ja też.Usłyszałam, że Reilly zakręca prysznic, a w chwili ciszy, którapotem zapadła, pewnie wycierał się ręcznikiem.Szoru-szoru-szoru.Splunięcie do umywalki.Strumień wody.Odgłos płukania gardła.Splunięcie.Jeszcze raz to samo.Potem rozległ się szelest: to Reillyprzesuwał dezodorantem pod pachami.- Dziś nie będę się golił! - zawołał.- Nie masz nic przeciwkotemu?Niedługo odchodzę do innego mężczyzny.Nie masz nic przeciwkotemu? - odkrzyknęłam w duchu.- Jasne, że nie - odpowiedziałam.- Wszystko jedno.Owinięty grubym białym ręcznikiem Reilly sięgnął do szuflady,gdzie trzymaliśmy ulotki barów z jedzeniem na telefon i wybrał numer.- Chciałbym zamówić jedzenie na wynos - powiedział do osoby po drugiej stronie kabla.- Poproszę pot stickers, chow fun z warzywami, wieprzowinę moo shoo i ptysie sezamowe.- Urwał nachwilę.- Gotówką.- Znowu zamilkł przed podaniem adresu.-Sam nie wiem, nigdy nie próbowaliśmy waszej kaczki po pekińsku.- Wysłuchał odpowiedzi.- Tak, to ten adres.Nie, musiał mnie panpomylić z innym klientem.Tu nie mieszka żaden Matt.W głowie mi się zakręciło, a żołądek podskoczył mi do gardłajak na sprężynie.- Nie, jestem pewien, że nie próbowałem waszej kaczki po pekińsku - powtórzył Reilly.O D D A M M %7ł A W D O B R E R C E 179Kiedy Lin przyszedł, Reilly otworzył drzwi i wymienił czterdzieści dolarów na brązowe torby z chińskim jedzeniem.Lin zerknąłprzez drzwi i omiótł wzrokiem mieszkanie.Nagle mnie zauważył.Spuścił głowę i zszedł na dół z taką miną, jakbym go zdradziła.Jesteś tylko dostawcą, Lin.Nie przejmuj się aż tak bardzo!ROZDZIAA OSIEMNASTYPo południu tego dnia, kiedy Reilly wyjechał do Berlina, uliceNowego Jorku przykryła gruba warstwa śniegu.O piątej rozpętałasię śnieżyca.Wielkie kule gradu atakowały przechodniów, a wiatrbezlitośnie wyginał parasole.Mimo to galeria była aż po brzegi zapchana samotnymi kobietami, a na zewnątrz już uformowała siękolejka.Każdego gościa witał błysk flesza z polaroida.Jennifer zatrudniła do obsługi trzy kobiety z agencji pracy tymczasowej.- Proszę o uśmiech - mówiła jedna z nich, potem druga pisałaimię kobiety na dole zdjęcia i przypinała je do klapy marynarki gościa.Trzecia wszystkim rozdawała długopisy i formularze do wypełnienia.- A cóż to ma być? - spytałam Jennifer.- Musimy mieć dane wszystkich wnioskodawców - wyjaśniła.-Zobacz, jaki mamy przerób!Wnioskodawców ?Ponad sto kobiet tłoczyło się w galerii, czytając napisy pod powiększonymi zdjęciami Reilly'ego.Kolejne czterdzieści cierpliwieczekało w śnieżycy na swoją kolej.Jennifer oznajmiła, że kobiety mają pół godziny, a potem muszą ustąpić miejsca drugiej turze.- Co napisałaś w ogłoszeniu? - spytałam.- No wiesz, atrakcyjny biznesmen tuż przed rozwodem, nastawiony na poważny związek.Sześciocyfrowe dochody.Troskliwy, miły, zraniony przez życie, bla, bla, bla.Same fakty.Oprowadzę cięi pokażę, jak to działa.Zraniony? Ona naprawdę uważa, że Reilly jest zraniony?- Myślisz, że go zraniłam? - Te słowa ledwo mi przeszły przezzaciśnięte gardło.- Tak myślisz, prawda? O Boże, chyba masz rację.Powtarzasz mi to od samego początku, ale ja nie chciałam słuchać.182 J e n n i f e r C o b u r nByłam tak pewna, że mój plan jest fantastyczny, że nawet nie wzięłam pod uwagę krzywdy nie do naprawienia, jaką mu wyrządzam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]