[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z trudem podciągnęła się na kolana.Boże, tak bardzo bolała ją głowa.Ruszaj się.Wstań.Za drugim razem się jej udało.Z trudem wyszła na jezdnię.Dalej, do samochodu.Było jej strasznieniedobrze.Znajdz jakieś miejsce, gdzie zdołasz odpocząć.Musiała zwymiotować.Z trudem dowlokła się do drzewa i oparła się o nie, dysząc ciężko.Nagle poczuładłoń na swoim ramieniu.Deschamps!Odwróciła się i machnęła pięścią, trafiając prosto w twarz.- Jezu, co do diabła.To był Travis.- Jest tutaj.- Oparta się o niego całym ciężarem.- Musimy wracać.- Deschamps? - Zesztywniał.- Jest w kościele.Z kobietą.ale to nie Daniele Claron.Mówi na nią Monique.Daniele Claron chyba nieżyje.Teraz płaci tej kobiecie.- Odepchnęła go.- Musimy wracać.- Ty lepiej niczego nie rób, tylko usiądz, zanim upadniesz.- Zmarszczył brwi.- Krwawisz?- Nie wiem.Uderzył mnie.- Popatrzyła na wzgórze.- Musimy iść do kościoła.On i ta kobieta.- Urwałanagle.- Nie, coś tu nie pasuje.Nawet nie sprawdził, czy jestem nieprzytomna.Wie jak uderzyć, prawda? Anie sprawdził.- Potarła skroń i poczuła że ma mokre palce.Rzeczywiście krwawiła.- Chciał, żebym siępodniosła i znalazła ciebie! Chciał, żebyś pobiegł do kościoła.To pułapka.- Skoro wiemy, że to pułapka, mamy nad nim przewagę - powiedział powoli.Poczuła przypływ paniki.- Ale on tam na ciebie czeka.Zabije cię!- Dasz radę wrócić na wzgórze? - Zignorował ją.- Wejdę do kościoła sam, ale nie chcę cię tu zostawiać.- Cholera jasna, przecież on tylko na to czeka.- Teraz moja kolej, żeby go załatwić.- Miał ponurą minę.- I wykorzystam swoją szansę.Dasz radędotrzeć na wzgórze?- Jasne.- Zrównała z nim krok.Pewnie, że da radę.Nie zamierzała tu zostawać.- Ale on może.Co to zaswąd?149- Cholera!Kościół na wzgórzu płonął.Płomienie lizały okna i drzwi.- Podpalił kościół?Travis skinął głową, wpatrując się w budynek, który teraz przypominał piekło.Ten zapach.Znowu zrobiło się jej niedobrze.Zdała sobie sprawę, skąd zna ten zapach.Straszliwy smród, smród zkoszmarów.Odór palonego ciała.- Chodz.- Travis ujął ją pod łokieć.- Idziemy stąd.- Deschamps.- Nie mogła przestać wpatrywać się w płomienie.- Byłby głupi, gdyby tam został.Mieszkańcy wioski już tu biegną.Tak, widziała ich.Jednego staruszka wsamych spodniach i butach i kobietę z wiadrem wody.Co mogło pomóc wiadro wody na to piekło?- W środku ktoś jest.Czuję.- Wiem.Już za pózno, żeby ją uratować.Pewnie nie żyła, kiedy podkładał ogień.Mówił o kobiecie, któraudawała Daniele Claron.- Zabił ją?- Nic nowego.Nie lubi świadków.- Odwrócił ją i zaczął popychać pod górę.- Podpalił też dom Clarona,żeby zniszczyć dowody.- Przecież mógł poczekać.To nie ma sensu.Wiem, że chciał cię schwytać w pułapkę, Travis.- Możliwe.- Zatrzymał się przy furgonetce.- Możesz prowadzić? Musimy zabrać oba auta.Będziedochodzenie, lepiej, żeby nas z tym nie skojarzyli.- Mogę.- Otworzyła drzwi.- Czekaj chwilę.- Zajrzał i sprawdził tylne siedzenia.- Dobrze.Możesz wchodzić.Przeszył ją dreszcz, gdy sobie uświadomiła, że zdaniem Travisa z tyłu samochodu może się czaićDeschamps.- Już miał szansę mnie wykończyć, ale z niej nie skorzystał - zauważyła.- Okoliczności się zmieniają.- Zajrzał pod auto.- Gdzie twój samochód?- Za zakrętem.- Wskakuj.- Usiadła za kierownicą.- Zawiozę cię tam i zaczekam, aż będziemy mieli pewność, że nie mago nigdzie w pobliżu.- Czyżbyś mnie chroniła, Melisso?- Zamknij się i wsiadaj.- Tak jest.Wyglądało na to, że w peugeocie ani w okolicy nikogo nie ma.Może i tak.Dziś dostała nauczkę iprzekonała się, że pozory mylą.Zahamowała obok auta Travisa.- Pospiesz się.Spojrzenie Travisa wędrowało po lasach na wzgórzu.- Za chwilę.Nie sądzę, żeby wystarczyło mu czasu, istnieje jednak możliwość.- Otworzył maskę,150przyjrzał się jej, a potem przeszedł na tył, ukląkł i zajrzał pod auto.- Zna się na materiałach wybuchowych,nietrudno jest podłożyć prostą bombę.- Wyprostował się i kilka chwil pózniej siedział już na fotelukierowcy.- Ruszaj.Będę jechał za tobą.Jeśli ci się zakręci w głowie zahamuj i zostawimy furgonetkę przydrodze.Galen potem ją odholuje.Kręciło się jej w głowie, było jej niedobrze i czuła się zagubiona.Bomba, oszustwo, morderstwo.I ten straszny swąd palonego ciała.Galen wyszedł przed dom, by ich powitać.- Masz szczęście, że jestem wspaniałomyślny.To nieładnie tak się.Krwawisz? - Dzwignął ją z auta.-Deschamps? - zawołał do Travisa, który wysiadał z peugeota.- Tak.- Travis stanął obok Melissy.- Wszystko w porządku?- Jasne.- A nie zasłużyłaś.- Minął ją i odszedł.Galen gwizdnął cicho.- Lepiej zajmę się tą raną - stwierdził.- W swoim obecnym nastroju Travis zapewne dałby ci sięwykrwawić na śmierć.Nie zdawała sobie sprawy z jego gniewu buzującego pod powierzchnią.Nie zdawała sobie sprawy zniczego oprócz rozczarowania, strachu i.swądu palonego ciała.Mama.Tata.Las, bezpieczny, bez strachu, bez zapachu śmierci i spalenizny.Jessica.Jednak nie było już Jessiki, która wyprowadziłaby ją z lasu.- Melisso?- Nic mi nie jest.Ale on ma rację, nie zasłużyłam.Wystrychnęła mnie na dudka.- To nie zbrodnia, jedynie pomyłka.Nikomu nic się nie stało, poza tobą.- Przeszli do salonu.- Usiądz.Opatrzę ci to skaleczenie maścią antybakteryjną.- Sama mogę to zrobić.- Mnie pójdzie szybciej.Nie wydajesz się całkiem sprawna.- Posadził ją na jednym z krzeseł.- Traviszadzwonił do mnie z samochodu i poinformował o szczegółach.- Chcesz o tym porozmawiać? Palące sięciało.- To była pułapka.- Zwilżyła wargi.- Ta kobieta nie była Daniele Claron, chociaż zachowywała się tak.wiarygodnie.Nie wiem, skąd wiedziała, do kogo zadzwonić, skąd znała inne szczegóły.- W domu Dumairów mogła być pluskwa.Deschamps wiedział, że szukamy Daniele Claron.-Posmarował ranę.- Travis mówił, że Deschamps podrzucił pluskwy do mieszkania Jana i że Jan uważał goza cholernego eksperta.Ta rana nie jest poważna.Bo Deschamps tak naprawdę nie chciał jej zranić.To była pułapka.Pułapka, która nie zadziałała.- Trochę kręciło mi się w głowie, ale teraz już w porządku.Co u Cassie?- Dobrze.- Travis wyłonił się z sypialni dziewczynki.- Ale nie dzięki tobie.- Przestań mnie wpędzać w poczucie winy.Wiedziałam, że Galen się nią zaopiekuje.Nie sądziłam, że to151zajmie więcej niż kilka godzin.- Mało brakowało, a wcale byś nie wróciła - stwierdził ze złością.- Mówiłem ci, że nie powinnaś gotropić.- A ty powinieneś był zabrać mnie ze sobą.Pojechałam sama tylko dlatego, że mnie odsuwałeś.- Czyli to moja wina, że o mało nie dałaś się zabić? Masz szczęście, że nie upiekłaś się w kościele razemz tamtą kobietą.Spalone ciało.Mamo, obudz się.Błagam, obudz się.Czuła, że się dusi.Musiała wyjść.- Chyba rzeczywiście miałam szczęście.- Podniosła się i ruszyła ku drzwiom.- Idę na werandę.Za kilkaminut wrócę.- Dlaczego byłeś dla niej taki nieprzyjemny? - spytał Galen.- Wystarczy, że sama zle się traktuje.- Mało brakowało, a dałaby się zabić.- Travis podszedł do drzwi.- Jest jak torpeda zmierzająca prosto docelu, bez świadomości, że sama również eksploduje.- Mógłbyś na chwilę zostawić ją w spokoju? Chyba potrzeba jej przestrzeni.- Nie mogę dać jej spokoju, do cholery.- Nie? - Galen wpatrywał się w Travis a przez chwilę, a potem powoli pokiwał głową.- Jesteś pewien, żeon jest gdzieś tutaj?- Tak jak ci mówiłem, kiedy dzwoniłem z samochodu.Melissa była pewna, że to pułapka, a ma dobrąintuicję
[ Pobierz całość w formacie PDF ]