[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Błotnista ciecz kapała na dywan, rozprzestrzeniając się na nim ciemną plamą.Duncan zauwa\ył plamę i mruknął:- Psiakrew, ale się stary ucieszy!- Zajmę się tym - rzekł Gerard.Przyniósł z sypialni dwa ręczniki, jeden wręczył Duncanowi, drugim zaczął wycierać kału\ęna dywanie, podczas gdy Duncan próbował osuszyć garnitur.- Jestem zalany w trupa - wybełkotał, po czym dodał w charakterze wyjaśnienia: - Wpadłemdo rzeki.Zupełny idiotyzm!- Ja te\ jestem zalany - pocieszył go Jenkin.- Whisky? Mogę sobie golnąć?Jenkin nalał trochę do szklanki i dopełnił wodą.Duncan niepewną dłonią ujął szklankę.Na schodach rozległy się pospieszne kroki.Weszła Rose.Od progu dojrzała Duncana.- Kochany, tu jesteś, jak\e się cieszę! - Nie wiedząc, co mu jeszcze powiedzieć, wykrzyknęłaz udawanym oburzeniem: -Więc przerzuciliście się na whisky, ładnie to? Nie, ja dziękuję, ju\ani kropelki! Co ma znaczyć ta kału\a na podłodze?- Wpadłem do Cher - objaśnił ją Duncan.- Stary i głupi Pijus!- Biedaku! Gerard, włącz słoneczko.Przestań rozcierać tę plamę, powiększasz tylko szkodę.Daj no mi ten ręcznik.Zobacz, CZY w dzbanku w sypialni jest woda.Okazało się, \e tak.Rose podkasała zieloną spódnicę, uklękła na podłodze i zaczęłaskomplikowaną operację: z u\yciem nie-w>elkiej ilości wody, przemyślnymi ruchamiręcznika wtarła błot-nistą plamę w dość ciemny na szczęście i solidnie wydeptany dywan.7 Obawiam się, \e powalaliśmy Levquistowi ręczniki.Słu\ący je wymieni.Nie zapomnij daćmu sowity napiwek, Gerardzie.Ktoś wbiegał po schodach, potykając się w pośpiechu, i po chwili do pokoju wpadł jak bombaGulliver Ashe.Nie spostrzegłszy w porę Duncana, wyrzucił z siebie nowinę, z jaką przybył.- Była jakaś chryja nad rzeką! Mówią, \e Crimond wrzucił do Cherwell jakiegoś faceta!Dostrzegłszy przemoczonego Duncana, poniewczasie zakrył dłonią usta.- Guli, bądz tak dobry i zostaw nas samych - poprosił Gerard.Guli odwrócił się na pięcie i sfrunął ze schodów.Gulliver zgubił Lily Boyne.Było mu z tego powodu przykro, świetnie mu się z nią tańczyło,chocia\ przykro umiarkowanie, bo zdał sobie sprawę, \e choć ostatnio niczego nie wypił, nielicząc kieliszka szampana, który ktoś zostawił na trawie, czuł się znowu okropnie pijany,zbierało mu się na mdłości i wręcz słaniał się ze zmęczenia.Lily, która ściągnęła w tańcubiałą bluzkę, zmięła i cisnęła między tańczących (pochwycił ją i przywłaszczył sobie pewiennieznajomy młodzieniec), odsłaniając koronkową halkę, dostatecznie gęstą, by nie daćpowodu do zgorszenia, równie\ oświadczyła, \e jest kompletnie złachana" i musi sobieprzysiąść.Guli wyszedł na chwilę za potrzebą i stwierdził po powrocie, \e Lily zniknęła.Właśnie wtedy doszły go szeptane plotki o Crimondzie.Wyproszony z mieszkania Levquistawałęsał się bez celu, zrazu pod kru\gankami, gdzie udało mu się dostać, pomimo brakuochoty, szklankę piwa, potem wśród namiotów na głównym trawniku.Wstawał ju\ jasny dzień.Budził się straszny, inkwizytorsko surowy, gasząc zaczarowany las icałą magię nocy, a obna\ając scenę przypominającą prawdziwe pobojowisko: zdeptana trawa,opró\nione butelki, potłuczone kieliszki, przewrócone krzesełka, rozrzucone wszędziefragmenty garderoby i rozmaitość zgoła nieciekawych pozostałości po licznej ludzkiejgromadzie.W nieubłaganym słońcu nawet pasiaste pawilony wyglądały jak brudne i wymięteszmaty.Darły się wniebogłosy kosy i drozdy, świergotały sikorki, strzy\yki, rudziki i szpaki,kwiliły jaskółki i niezliczone inne ptaszęta, gruchały gołębie, krakały gawrony, spomiędzyzaś wielkich drzew parku dobiegało głuche, bli\sze ni\ dotąd, uparte kukanie kukułki.Muzyka taneczna wcią\ jednaknie milkła.W otwartej ju\ na oście\ przestrzeni, pod wysokim, bezchmurnym, błękitnymniebem, zagłuszana ptasim jazgotem, brzmiała ciszej i wręcz nierealnie.Do pawilonu zbufetem ustawiała się ju\ kolejka, ale spora część balowiczów, niezdolna przerwać taniec,pląsała dalej, porwana ekstazą, a mo\e szalonym pragnieniem przedłu\enia czaru i opóznienianadciągających nieuchronnie dokuczliwości i bolączek: wyrzutów sumienia, rozterek,zawiedzionych nadziei, ległych w gruzach marzeń oraz wszelkich dojmujących trosk dniapowszedniego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]