[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomyślałem też, że to ma cośwspólnego z Ghanim, i spytałem zatroskany.- Emirze, niech B6g ma cię w swojej opiece.Co się stało?Uśmiech zmieszania przebiegł po twarzy emira.- Effendi, wybacz, że zakłóciłem twój sen.Nic się nie stało.Poprostu nie mogłem zasnąć z podniecenia, z tego wczorajszegoprze-życia, więc pomyślałem sobie.pomyślałcm.Emir urwał, jak gdyby nie bardzo chciał mówić dalej.Bogudzięki, 154 więc nie zdarzyło się nic poważnego! Spadł mikamień z serca.A teraz też uświadomiłem sobie, że mój dostojnygość wciąż jeszcze stoi w drzwiach.- Poproś tu szejka i przygotuj tytofi i kawę- rozkazałem Hadde-dihnowi.Potem szvbko zapaliłem światło i urządziłem wygodne siedzeniedla wielkiego szarifa.T~n był wyraznie zadowolony, żeodesłałem Haddedihna, gdyż nie zwlekał dłużej ze swoją sprawą.- Effendi, mówiłeś wczoraj, że chcesz dzisiaj pójść do tajemnegoprzejścia, by zobaczyć, dokąd prowadzi górne wyjście.Więcpomyśla-łem.pomyślałem, że mógłbyś teraz to zrobić i zabraćmnie ze sobą.No, wreszcie wielki szarif to wykrztusił i patrzyłna mnie wyczeku-jąco.Niewiele brakowało, a byłbym sięgłośno roześmiał.Awięc emir miał w sobie romantyczną żyłkę iwychodził szukać przygód jak kiedyś Harun ar - Raszid.Niepomyślał, że było w tym dużo bezwzględności wobec mnie.Niemógł zasnąć, toteż ze swego punktu widzenia władcy uznał zazrozumiałe, że i ktoś inny nie może spać.Choć nie mogłem mubrać tego za zle, ale było mi to nie na rękę.Plan, jaki z nimwczoraj omówiłem, wymagał dokładnego zbadaniapodziemnego przejścia, ale nie od razu i nie o tej porze.Chciałem z tym poczekać, aż Ghani będzie poza domem, abybyć pewnyrn, że mnie nie zaskoczy.A jeśli teraz on takżespędza bezsenną noc i przyszło mu na myśl pójść do swegoskarbca i tam nas zaskoczy? Wtedy cały nasz piękny plan na nicsię zda.Ghani znajdzie środki, by zawiadomić swego zięcia, inie ujmiemy ich.Nic nie da się Ghaniemu udowodnić, a czyn,który wskutek naszej interwencji nie doszedł do skutku, będziemógłwyko-nać pózniej, o dogodniejszym czasie.Wejście Halefa z synem uwolniło mnie od udzielenia natychmia-stowej odpowiedzi.Na Wschodzie, jak wiadomo, śpi się wodzieży, toteż obaj nie musieli zbytnio się fatygować, by wodpowiednim stroj u ukazać się przed obliczem emira.Zapalonofajki, a kiedy kawa paro-wała w filiżankach, wielki szarifpowtórzył swoją prośbę.155Jeśli sądziłem, że znajdę poparcie Halefa, to gruntownie sięomyliłem.Halef podjął tę myśl z entuzjazmem.Pochlebiało jegopróżności móc wprowadzić dostojnego gościa w tajemnicepodzie-mnej Mekki.Pozwoliłem sobie nieśmiało wymienićpewne wątpli-wości, ale na próżno, od razu mnie przegłosowano.Wielki szarif rzekł z wyrzutem.- Effendi, chyba mnie nie posądzasz, że chcę grać rolę bezczyn-nego widza, kiedy chodzi o moje bezpieczefistwo.Czy mampozosta-wić całą zasługę tobie i Haddedihnom, sam pozostającbiernym? Czy mają potem mówić o Aunie er Rafiqu, że byłzbyt tchórzliwy, by przyłoży~ choćby palec do dzieła swegoocalenia, lecz kazał innym, w dodatku zupełnie obcym osobom,pracować dla siebie? Nie, nie mogę wziąć na siebie takiegozarzutu.I tak dostatecznie zawstydzający dla władcy Mekki jestfakt, że o wszystkim, co się działo, nie miał pojęcia, podczasgdy ty, chrześcijanin, ledwie postawiłeś stopę w Mekce, przej-rzałeś całą sieć haniebnej zdrady i podstępu, dowiedziałeś się ospra-wach, o których nikt w Mekce nic nie wiedział.A więcbądz tak dobry i wez mnie ze sobą.Co miałem robić? Ostatecznie to nie moje stanowisko i życie byłozagrożone, a jeśli sprawa by się powiodła, to przynajmniej nieponió-słbym za to odpowiedzialności. ibteż zrobiłem dobrą minędo złej gry i zgodziłem się.Postanowiłem, że nie tylko Halef, aletakże i Kara z nami pójdzie, by znów objąć posterunek poddomem Ghaniego.Poza tym mieliśmy tym razem zabrać ze sobąpotrzebne pochodnie, aby Ghani, widząc ubytek w swoichzapasach, nie zaczął czegoś podejrze-wać.Niewielkie przygotowania zostały szybko podjęte i ruszyliśmy wdrogę.Księżyc rzucał swoje srebrne światło na szczyt Abu Kubes,a na dziedzificu świątyni ostro wyodrębniał się duży czarnymasyw Kaaby, która swą górną częścią wyrastała jak widmoponad meczet.Ulice były puste, poza nielicznymi pobożnymi ,ktbrzy wałęsali się w wejściach do meczetu.Aby nas niezauważono, musieliśmy ukrywać 156 się w cieniu domów.Gdybybowiem rozpoznano wielkiego szarifa, wzbudziłoby to sensację, ato byłoby nam bardzo nie na rękę.Kiedy minęliśmy meczet,przeszliśmy kilka ciemnych uliczek i wkrótce sta-nęliśmy przedmurem ogrodu, otaczającego posiadłość Ghaniego, w tym samymmiejscu co wczoraj rano.Dotąd wszystko przebiegało dobrze.Byłem ciekaw, jak zachowasię emir podczas przesadzania muru.Tymczasem był on pełenzapału i wcale dobrze dał sobie radę.Po dwu minutach staliśmy wogrodzie.T~raz wskazana była największa ostrożność.W cieniudrzew prześli-znęliśmy się do domu modlitwy.W jego pobliżunasi towarzysze musieli pozostać, ja zaś podszedłem dozewnętrznego muru budynku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]