[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powietrze było mrozne; ich oddechy zamieniałysię w obłoczki pary.Rozbrzmiewający w czerwonofioletowej poświacie wilgotny pomrukgrzmotu był nierzeczywisty, lekko obłędny.Rewolwerowiec myślał, że chłopiec zechce się od niego czegoś dowiedzieć, ten jednaknie zadał mu żadnych pytań.Prawie natychmiast zapadł w sen.Rewolwerowiec poszedł za jegoprzykładem.Ponownie przyśniły mu się mroczne lochy w głębi ziemi i ponownie Jake jakoalabastrowy święty z gwozdziem przebijającym czoło.Obudził się z jękiem i instynktowniesięgnął po kość żuchwy, spodziewając się dotknąć trawy starożytnego gaju.Zamiast niej poczułpod ręką skałę, a w płucach zimne, rozrzedzone powietrze.Jake spał przy jego boku, ale nie miałspokojnego snu; kręcił się i mamrotał niezrozumiale, ścigając własne upiory.Rewolwerowiecpołożył się z powrotem i z ciężkim sercem zasnął.Minął kolejny tydzień, nim dotarli do końca początku - początku, którym dlarewolwerowca był trwający dwanaście lat powikłany prolog, od ostatecznego upadku jegorodzinnych stron i zebrania pozostałej trójki.Dla Jake'a furtką była dziwna śmierć w innymświecie.Dla rewolwerowca była nią jeszcze dziwniejsza śmierć - niekończący się pościg zaczłowiekiem w czerni w świecie pozbawionym map i pamięci.Cuthbert i inni odeszli, wszyscyodeszli: Randolph, Jamie de Curry, Aileen, Susan, Marten (tak, wywlekli go i doszło do wymianystrzałów i nawet ten owoc okazał się gorzki).Aż w końcu ze starego świata pozostała tylko trójka- niczym trzy budzące grozę karty ze straszliwej talii tarota: rewolwerowiec, człowiek w czernii Mroczna Wieża.Tydzień po tym jak Jake zobaczył ślad, rewolwerowiec stanął na krótki moment twarząw twarz z człowiekiem w czerni.Miał wówczas wrażenie, że potrafi zrozumieć brzemienneimplikacje samej Wieży; ten moment wydawał się trwać wiecznie.Kontynuując wędrówkę na południowy zachód, pokonali mniej więcej połowę drogiprzez gigantyczne górskie pasmo, w momencie gdy wydawało im się, że wspinaczka okaże siępo raz pierwszy naprawdę trudna (wiszące nad nimi lodowe nawisy i skalne ostrogi przyprawiałyrewolwerowca o nieprzyjemny zawrót głowy), zaczęli schodzić bokiem wąskiej przełęczy.Zygzakowatą ścieżką dotarli na dno kanionu, gdzie po oblodzonych kamieniach płynąłrozhukany strumień, zasilany wodą spadającą z leżącego gdzieś wyżej stawu.Po południu tego dnia chłopiec przystanął i spojrzał przez ramię na rewolwerowca, którymył twarz w strumieniu.- Czuję jego zapach - powiedział.- Ja też.Góry wystawiły przed nimi ostatnią linię obrony - potężny blok niepokonanego granitu,którego szczyt ginął w zasnutej chmurami nieskończoności.Za każdym zakrętem strumieniarewolwerowiec spodziewał się zobaczyć wysoki wodospad i gładką skałę, która zagrodzi imdalszą drogę.Ale górskie powietrze skracało w dziwny sposób odległość i dopiero nazajutrzstanęli przed wielką granitową ścianą.Rewolwerowiec ponownie miał wrażenie, że coś ciągnie go do przodu.Nie mógł oprzećsię przekonaniu, że wszystko znalazło się wreszcie w jego zasięgu, w końcu musiał siępowstrzymywać, żeby nie biec kłusem.- Zaczekaj!Chłopiec nagle się zatrzymał.Strumień zakręcał przed nimi pod kątem prostym; wodakipiała i pieniła się z olbrzymią energią, obmywając wielki piaskowcowy głaz.Przez cały ranekszli w cieniu gór; wąwóz robił się coraz węższy.Jake gwałtownie dygotał i pobladła mu twarz.- O co chodzi?- Wracajmy - szepnął Jake.- Szybko stąd wracajmy.Rewolwerowiec miał twarz jakz drewna.- Słucham?Chłopiec próbował powstrzymać drżenie podbródka.Zza ciężkiego kamiennego wałuwciąż dobiegał pomruk gromu, regularny niczym warkot wgryzających się w ziemię maszyn.Rąbek nieba, który widzieli, przybrał odcień burzliwej gotyckiej szarości.Nad ich głowamiwalczyły zimne i ciepłe powietrzne prądy.- Proszę! Proszę! - Chłopiec podniósł pięść, jakby chciał uderzyć rewolwerowca w pierś.- Nie.Jake spojrzał na niego ze zdumieniem.- Masz zamiar mnie zabić.On zabił mnie za pierwszym razem, ty zabijesz mnie teraz.Rewolwerowiec poczuł na końcu języka kłamstwo i wymówił je.- Nic ci nie będzie - oznajmił i po chwili dodał jeszcze większe kłamstwo.- Zaopiekujęsię tobą.Jake poszarzał na twarzy i nie powiedział nic więcej.Wyciągnął niechętnie rękę, pokonałrazem z rewolwerowcem ostry zakręt i wtedy właśnie zobaczyli przed sobą skalną ścianęi człowieka w czerni.Stał nie więcej niż dwadzieścia stóp nad nimi, po prawej stronie wodospadu, który tryskałz wielkiego poszczerbionego otworu w skale.Niewidoczny wiatr marszczył i szarpał jego szatęi kaptur, w jednej ręce trzymał laskę, drugą wyciągnął ku nim w drwiącym geście pozdrowienia.Wyglądał jak prorok; i pod tym pochmurnym niebem, stojąc wysoko na skalnej półce, wydawałsię prorokiem zagłady.Jego głos był głosem Jeremiasza.- Rewolwerowcze! Jakże trafnie wypełniasz przepowiednie starożytnych! Dzień dobry ci,dzień dobry, dzień dobry!Roześmiał się i swoim śmiechem zagłuszył ryk spadającej wody.Bez jednej myśli i bez żadnego wspomagania rewolwerowiec wyciągnął z kabur swojąbroń.Chłopiec schował się skulony za jego prawym ramieniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]