[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dopiero teraz widzę ją naprawdę i nie mogę oderwać wzroku: król siedzi (pięćmetrów ode mnie) wyprostowany i przypomina posąg owinięty chorągwią; amoże, błysnęło mi nagle w myśli, może to wcale nie jest król, może to królowaAucja, która przyszła, by ukazać mi się w swojej prawdziwej postaci, ponieważ jejprawdziwa postać to właśnie postać zawoalowana.I przyszło mi w tej chwili do głowy, że Kostka, łączący w sobie upartądociekliwość z marzycielstwem, to dziwak, tak że wszystko, co opowiadał, jestwprawdzie możliwe, ale wcale nie jest pewne; oczywiście znał Aucję i sporo o niejwiedział, nie wiedział jednak tego, co najważniejsze: owego żołnierza, który chciałją posiąść w wypożyczonym mieszkaniu górnika, Aucja w rzeczywistości kochała;nie mogłem brać na serio wyjaśnienia, że Aucja zrywała kwiaty powodowananiejasną tęsknotą do religii, skoro pamiętam, że rwała je dla mnie; a jeśli zataiłato przed Kostką, a wraz z tym całe pół roku naszej tkliwej miłości, to i przed nimzachowała nienaruszoną tajemnicę, a więc i on jej nie znał; poza tym nie jest teżtakie pewne, że przeniosła się do tego miasta ze względu na niego; może znalazłasię tu przypadkiem, ale jest też zupełnie możliwe, że sprowadziła się tu z mojegopowodu, wiedziała przecież, że tu był kiedyś mój dom rodzinny! Czułem, żewiadomość o popełnionym na niej pierwszym gwałcie jest prawdziwa, ale odokładności szczegółów już teraz powątpiewałem; cała ta historia była chwilamiwyraznie zabarwiona przekrwionym spojrzeniem człowieka wstrząśniętegogrzechem, kiedy indziej zaś ubarwiał ją błękit tak błękitny, jaki widzieć zdolnyjest tylko człowiek często spoglądający w niebo; rzecz była oczywista: wopowiadaniu Kostki prawda łączyła się z poezją i powstawała w ten sposób tylkonowa legenda (może bliższa prawdy, może piękniejsza, może głębsza),przesłaniająca dawną legendę.Patrzałem na osłoniętego króla i widziałem Aucję, jak przejeżdża (niepoznana i niepoznawalna) uroczyście (i drwiąco) przez moje życie.Potem (podjakimś wewnętrznym przymusem) przesunąłem spojrzenie trochę w bok i wzrokmój spotkał się ze spojrzeniem mężczyzny, który od dłuższego już zapewne czasuprzyglądał mi się z uśmiechem. Jak się masz powiedział i, jak na złość, podszedł do mnie. Cześć rzekłem.Wyciągnął do mnie rękę; uścisnąłem ją.Potem obejrzał się za siebie i za-wołał na dziewczynę, którą dopiero teraz zauważyłem. Co tam stoisz? Chodz, przedstawię cię.Dziewczyna (bardzo wysoka, ale śliczna, o ciemnych włosach i ciemnychoczach) podeszła w moją stronę. Brożówna rzekła i podała mi rękę. Jahn powiedziałem. Bardzo mi przyjemnie. Człowieku, kopę lat cię nie widziałem rzekł z przyjacielską jowialnością;był to Zemanek.6Zmęczenie, zmęczenie.Nie mogłem się go pozbyć.Jazda wraz z królemodjechała na plac, a ja powoli wlokłem się za nią.Oddychałem głęboko, żebyprzemóc zmęczenie.Przystawałem z sąsiadami, którzy wylegli przed domy, żebysię pogapić.Poczułem nagle, że i ze mnie już taki stateczny, poczciwy sąsiad.%7łenie w głowie mi już żadne podróże i przygody.%7łe jestem beznadziejnieprzywiązany do dwóch, trzech ulic tu, gdzie mieszkam.Na plac wiejski przyszedłem, kiedy już Jazda powoli ruszała główną ulicą.Chciałem powlec się za nimi, ale nagle zobaczyłem Ludwika.Stał sam na pasietrawy obok szosy i w zamyśleniu przyglądał się chłopcom na koniach.CholernyLudwik! Niech go wszyscy diabli! Dotychczas on mnie unikał, teraz ja przed nimucieknę.Odwróciłem się tyłem do niego i podszedłem do ławki stojącej na placupod jabłonką.Usiądę tu sobie i będę słuchał, jak z daleka niosą się głosyjezdzców.Siedziałem więc, słuchałem i patrzyłem.Jazda Królów oddalała się z wolna.Cisnęła się, biedna, po obu stronach szosy, po której przemykały co chwilasamochody i motocykle.Za nią szła gromadka ludzi.%7łałośnie mała gromadka.Zkażdym rokiem coraz mniej jest ludzi na Jezdzie Królów.Za to w tym roku jestLudwik.Co on tutaj właściwie robi? Niech cię diabli, Ludwiku.Teraz jest już zapózno.Zjawiłeś się tu tylko jak czarny kruk.Jak zapowiedz nieszczęścia.Jak złyznak.I to właśnie wtedy, kiedy mój Włodzimierz jest królem.Odwróciłem wzrok.Na placu pozostało już tylko parę osób koło stoisk i przy wejściu do gospody.Większość z nich była pijana.Pijacy to najwierniejsi entuzjaści regionalnychimprez.Ostatni entuzjaści.Przynajmniej raz na jakiś czas mają szlachetnypowód, żeby sobie popić.Potem usiadł koło mnie na ławce dziadek Piechaczek.Jego zdaniem to jużnie to co dawniej.Zgodziłem się z nim.Nie, nie to.Jakie wspaniałe musiały byćte Jazdy dziesiątki, setki lat temu! Może nie były takie kolorowe jak teraz.Dzisiajto trochę kicz, a trochę jarmarczna maskarada.Serca z pierników na piersiachkoni! Tony zakupionych hurtem papierowych wstążek! Dawniej stroje regionalnebyły także barwne, ale prostsze.Konie były przyozdabiane tylko jedną czerwonąchustką, którą wiązano im pod szyją przez pierś.Nawet król nie miał maski zkolorowych wzorzystych wstążek, tylko ze zwykłej chusteczki.Za to miał jeszczeróżę w ustach.%7łeby nie mógł mówić.Nie było w Jezdzie Królów nic z cyrku.Byłabaśniowa.Tak, dziadku, przed wiekami lepiej bywało.Nikt nie musiał wyszukiwać ztrudem chłopaków, żeby łaskawie zechcieli wziąć udział w Jezdzie.Nikt niemusiał siedzieć przez wiele dni przedtem na zebraniach i wykłócać się, kto będzieJazdę organizował, a kto zgarnie z niej zyski.Jazda Królów niczym zródłotryskała z samego życia wsi.I wyruszała ze wsi, by w całej okolicy zbierać datkina swego zamaskowanego króla.Czasami w innej wsi natykała się na inną JazdęKrólów i wywiązywała się bójka.Obie strony broniły z zapałem swego króla.Często błyskały noże i szable i lała się krew.Kiedy zaś jezdzcy wzięli do niewoliobcego króla, szli do gospody i pili na umór na rachunek jego ojca.Tak, tak, dziadku, macie rację.Inaczej to wyglądało wtedy, kiedy JazdęKrólów oglądał ten francuski rzezbiarz.Rodin się nazywał, tak.Ba, nawet kiedyja w czasie okupacji jechałem jako król, i wtedy inaczej to wyglądało niż dzisiaj.Inawet jeszcze po wojnie było to coś warte.Zdawało nam się, że stworzymycałkiem nowy świat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]