[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To jest jego intryga.podła intryga!.- Uspokój się, senor! - rzekł pojednawczo don Alvarez.Naprawdę mi przykro.Bardzo przykro.Niezmiernie przykro!.Dam ci przyjacielską radę.Jedz do Madrytu i dochodz swych praw u dworu!- Tak zrobię! - szepnął starzec chwytając się za serce.- Udam się do królowej!- Brawo! Lecz jednak musisz opuścić wraz z domownikami hacjendę, dopóki królowa nie odwołaswego postanowienia.Gdy wyjednasz u królowej cofnięcie tego rozkazu, wówczas będziesz mógł powrócić!Don Alvarez mówił to w przekonaniu, że Anzelmo Corti nic nie uzyska, jak długo minister donAlonzo będzie sprawował swój urząd.- Kiedy.muszę opuścić mój dom?- zapytał Anzelmo Corti, drżąc na całym ciele.- Daję ci dwadzieścia cztery godziny, senor! - rzekł wspaniałomyślnie gubernator.Lecz nerwy starego człowieka nie dopisały.- To jest zbrodnia! - krzyknął rozpaczliwym głosem. Ten dokument nie może być prawdziwy.Nie pytano mnie.Nie było żadnego sądu.Królowa nie mogła podpisać tego!.Krzyki zwabiły Zefiria.- Co się stało, ojcze? - zapytał wpadając do pokoju.- Czemu krzyczysz?- Tu.tu.- wyjąkał Anzelmo Corti, chwiejąc się na nogach.- Zbrodniarze!.Wskazał na papier leżący na biurku.Młodzieniec wziął dokument.Podczas gdy czytał, don Alvarez przyglądał się ojcu i synowi zlekkim uśmiechem na ustach.Na twarzy Zefiria, w miarę jak czytał, pojawiało się zdziwienie, oburzenie, gniew i wreszciezaduma.Dokument ten nie wywarł jednak na nim tak silnego wrażenia jak na jego ojcu.Starzec stał się żółty na twarzy i ręką przyciskał tłukące się w piersiach serce.Wzrok don Alvareza przebiegł niby obojętnie z twarzy ojca na syna.Napawał się widokiem tychpokonanych ludzi przez niego.Lecz dla starego szlachcica, który urodził się i całe życie spędził na ziemi, cios był niespodziewanyi zbyt gwałtowny.Osunął się bezprzytomnie na podłogę.Zefirio rzucił się ku ojcu i zaczął go cucić, wołając:- Ojcze, ojcze, wszystko będzie dobrze! Otwórz oczy.Nie martw się, drogi ojcze!Lecz twarz Anzelma zasnuwała się coraz większą bladością.Oczy stawały się szklane inieruchome.Zefirio z przerażeniem wpatrywał się w stygnące oblicze ojca.Don Alvarez ściągnął brwi i zagryzł wargi.Triumf jego był ponad miarę - nie zależało mu naśmierci starca.Po chwili Zefirio podniósł głowę i patrząc dziwnym wzrokiem na don Alvareza, rzekł powoli iwyraznie:- Ojciec umarł! Moja w tym wina! %7łart trwał zbyt długo!.RewoltaZmrok zapadł.Równiną sunął zamaskowany jezdziec.Tuż za nim gnali trzej konni o wyglądziewieśniaków.Dopadli do pierwszej z brzegu chaty w osadzie.Jezdziec w masce uderzył kilkakrotnie rękojeściąszpady w okiennicę.Drzwi się otworzyły i na progu ukazał się chłop olbrzymiego wzrostu.- Kto tam? - zapytał.- To ja, Zorro! Sancho, bierz konia i broń.Zbierz wszystkich mężczyzn z wioski.Niech się stawiąkonno i zbrojnie.Czekam na głównym trakcie!- Dobrze! - rzekł krótko wieśniak i cofnął się do izby.Zorro smagnął konia i pognał przez wioskę.Jego trzej towarzysze podążyli za nim.W pewnej chwili zatrzymali się na głównym trakcie na skraju lasu.Czekali niezbyt długo.Niebawem nadciągnęła większa grupa - ponad czterdziestu uzbrojonych jezdzców.Zorro przemówił do nich:- Słuchajcie, chłopcy! Stawałem zawsze w waszej obronie, czyniłem, co mogłem, narażałem swojąskórę dla was.Przyszedł czas, że zwracam się do was, byście z kolei i wy mi pomogli w wykonaniupewnego planu.Nie pytajcie, co zamierzam uczynić.Czyńcie to, co wam powiem.Jest was czterdziestukilku.Każdy z was uda się do innej wioski i postawi na nogi wszystkich mężczyzn.Hasłem waszym będzie:Zorro czeka! Każdy zbierze uzbrojonych ludzi, jak najwięcej uzbrojonych ludzi.Czekam przy wielkimmłynie na drodze do Saragossy!.- Olle, Zorro! - rozległy się entuzjastyczne okrzyki.- Pamiętajcie! - wołał zamaskowany jezdziec. Każdy powinien sprowadzić jak najwięcej ludzi.Minął czas wylegiwania się w łóżkach.Ta noc stanie się najczynniejszym dniem.A więc jazda w drogę iniech Bóg was prowadzi!Każdy jezdziec, który ledwie dopadł chaty wieśniaczej, stukał w okiennice i wołał:- Na koń, chłopie, i broń do ręki! Zorro czeka przy wielkim młynie na drodze do Saragossy!Imię Zorry działało jak iskra w prochu.Ludzie porzucali swoje łóżka, ubierali się spiesznie, chwytali strzelby i siadali na konie.Kto niemiał strzelby, chwytał kosę lub widły; jeżeli nie miał konia, siadał na muła swego sąsiada.Nikt nie wiedział, co zamierza Zorro.Wystarczyło jednak, że wzywał do siebie, a każdy zobudzonych wieśniaków porzucał wszystko i spieszył na zew jezdzca w masce.Zorro stał oparty o drzewo, nieopodal młyna, i palił cigarillo.Nad ranem zaczęli nadciągaćjezdzcy.Gdy się dobrze rozwidniło, był to już wielki oddział złożony z siedmiuset ludzi.Zorro milczał.Ludzie również milczeli, czekając na rozkazy.Wreszcie mężczyzna w czarnej masce wsiadł na konia izawołał:- Ci wszyscy, których wysłałem tej nocy, niech wystąpią naprzód!Zbliżyło się ku niemu czterdziestu trzech jezdzców.- W porządku! - rzekł Zorro.- Sprawiliście się świetnie.A teraz niech wystąpią ci, którzy mająnajszybsze konie!Wystąpiło około pięćdziesięciu jezdzców.- Aragończycy! - zawołał Zorro.- Nie pytajcie mnie, dokąd was prowadzę.Tych pięćdziesięciujezdzców pogna przodem oddziału.Każdy z nich zaalarmuje i obudzi wszystkich mężczyzn w wioskach namojej drodze.Hasło będzie brzmiało: Zorro nadciąga! Za broń i na koń!Pięćdziesięciu jezdzców pognało przed siebie.Rozsypali się na prawo i lewo od traktu i popewnym czasie zniknęli z oczu głównego oddziału.Upłynęła godzina.Skutki zarządzenia Zorry zaczęły się pojawiać.Zewsząd nadciągali zbrojnijezdzcy.Wyłaniali się z lasu, zza skał; wysypywali się na trakt z bocznych ścieżek.Pewnego dnia do Zorry zgłosili się dwaj jezdzcy, z których jeden był gruby i okrągły jak kula, adrugi chudy jak tyka.Ci dwaj jezdzcy jechali na czele większego oddziału zwerbowanych przez siebiepartyzantów.Na ich widok twarz Zorry rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.- Witam was, czcigodni senores, don Porfirio oraz don Malibran.Ale cóż to? Gdzież jest wasztrzeci przyjaciel, dzielny Zefirio Corti, chluba Hiszpanii i wszystkich rycerskich caballeros?Porfirio i Malibran skłonili się z szacunkiem.- Zefirio schował się do mysiej nory - odpowiedział Malibrano - Trudno go odnalezć, senorZorro!.Nie wątpimy w jego dzielność i odwagę, lecz.- Lecz wolał widocznie pozostać skromnie w ukryciu, zanim sytuacja się nie wyklaruje!.- wtrąciłPorfirio, kłaniając się powtórnie.- Natomiast my ofiarujemy ci się z pomocą - ciągnął Malibran - i dlatego też oddajemy do twejdyspozycji, senor Zorro, regiment całkowicie uzbrojony i wyekwipowany naszym kosztem!.Zorro roześmiał się.- Przyjmuję z radością, senores! - zawołał.- I z miejsca przydzielam wam stanowiska u megoboku.Będziecie należeli do mego sztabu.W Hiszpanii pojawił się kolejny pretendent do tronu: don Carlos.Marszałek Serrano czyniłnadludzkie starania w Saragossie, by przeszkodzić zbytniemu rozlewowi krwi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]