[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było pusto, ale Sugar nie zdziwiłaby się, gdyby z zaplecza wyszła panienka z saloonualbo wpadł do środka kowboj z raną od kuli.Tymczasem z półmroku na tyłach wyłonił sięskwaszony siwowłosy barman w fartuchu jak worek od kartofli i stanął za kontuarem. Otwarte? spytał Theo. A musieliście się włamywać? Nie. No to otwarte. Taka konwencja zapewnił Theo i zaprowadził Sugar do małego okrągłego stolikaw pobliżu okna.Zwiatło sączyło się przez gałęzie wiązu na zewnątrz.Sugar miała wrażenie, że zasnęła i znów ma ten swój sen. Zaczekaj tutaj poprosił Theo. Przyniosę ci drinka.Otworzyła usta, aby powiedzieć, że prawie zawsze pije bourbon, bez względu na porę, aleTheo już odwrócił się do barmana i złożył zamówienie.Pomimo pstrokatej koszuli, która wściekle gryzła się z bermudami, Sugar musiałaprzyznać, że od tyłu prezentował się niezle.Wysoki, z szerokimi ramionami i biodrami w samraz.Theo z jej snów wyglądał dokładnie tak samo, minus koszula i bermudy.Nieznana fala gorąca wypłynęła z zakamarków w głębi jej istoty, budząc od lat uśpionemotyle. Kupiłem ci podwójne zaraportował Theo i postawił przed nią dwie szklanki piwa. Jasne i ciemne.Może być? Specjalność lokalu.Miał piękne, długie palce jak pianista. Oba dla mnie? Tak tu podają.Taka tradycja. Aha, no dobrze, dziękuję.A ty co zamawiasz? To samo odpowiedział Theo i wrócił do baru po kolejne dwie szklanki. Twojezdrowie.Sugar wypiła łyk jasnego piwa, które połaskotało ją w język, dodatkowo elektryzującmotyle.Prawie zobaczyła, jak rozprostowują skrzydełka i machają nimi na próbę po długotrwałejhibernacji. Rzadko piję piwo wyznała. Powinieneś spróbować miętowego julepa z bourbonemz Kentucky.Któregoś popołudnia.Albo wieczoru.Może lepiej wieczoru.Prawdępowiedziawszy, o tej porze zwykle wybieram mrożoną herbatę. Wypiła drugi łyk, tym razemciemnego piwa, a uśmiech Theo zgasł nagle. Mrożona herbata byłaby pewnie lepsza zgodził się.%7łe też na to nie wpadł. Ja teżrano nie piję piwa.Ani nic innego.Przepraszam cię, dureń ze mnie. Ależ nie ma za co przepraszać zaoponowała. W końcu nie zwabiłeś mnie do jaskinii nie zmusiłeś do zjedzenia surowego bizona. A zdarzyło ci się to kiedyś? Nie. Przemknęło jej przez myśl, czy jaskinia z pewną dozą nieszkodliwego wleczenianie przewinęła się przypadkiem w jej snach, i spiekła raka. Chciałam tylko, żebyś lepiej siępoczuł. Czuję się lepiej zapewnił. Nie tylko w tej kwestii, ale w ogóle. W ogóle? Właściwie to w związku z tobą.Myślałem o tobie, odkąd się spotkaliśmy.Szukałemcię.Na serio.Więc to dzisiejsze spotkanie& sam nie wiem.Chciałbym nazwać je cudem,chociaż właściwie nie do końca to mam na myśli, ale nic lepszego nie przychodzi mi do głowy.Miał oczy w tak hipnotyzującym kolorze, że Sugar musiała odwrócić wzrok.Za szybkowzięła się do tego piwa. Aha, hm& ja& no cóż powiedziała. To dobrze.Pracujesz w okolicy? Tak odparł. Niedaleko.I mieszkam. Czemu tak dukał? A ty? Niedawno się wprowadziłam rzuciła wymijająco. Ale pochodzisz ze Szkocji, tak? Z Glasgow uściślił. Syn nieżyjącej Shony Fitzgerald, ojciec nieznany.Przynajmniejmnie.Naturalnie ona go znała, jednak przelotnie.Nie była łatwa, nic z tych rzeczy.I naprawdęgo kochała, chociaż zawsze był cień wątpliwości, tak mówiła.Cień wątpliwości, czyli to, że ojciec był włamywaczem na pełen etat.Według matkistanowiło to różnicę pomiędzy małżeńską idyllą a odsiadką. Odszedł krótko po tym, jak, no wiesz& i na tym się skończyło.Sugar pomyślała, że jego oczy są dziś turkusowe, a rzęsy gęste i ciemne niczym rzęsychłopca w twarzy dorosłego faceta. Przykro mi z powodu twojej mamy powiedziała. I taty. Nie wiem, czemu ci to powiedziałem wyznał w zadumie Theo. Jakbym się nad sobąużalał.Owszem, mieszkaliśmy w małym mieszkanku z babcią i moimi czterema ciotkami, alebyło super.Do czasu, gdy skończyłem osiemnaście lat, nawet nie odczułem braku ojca.Motyle Sugar rozwinęły skrzydła i trzepotały nimi jak szalone. Widać, że nie spędza ci to snu z oczu. Mama byłaby tobą zachwycona powiedział z przekonaniem Theo.Sugar mało nie zachłysnęła się piwem. Słucham? Serio.Mam dobrą intuicję.Wszyscy tak mówią.Roześmiała się, a jej śmiech brzmiał tak słodko, że Theo odetchnął z ulgą.Trochę jednakżałował, że tak się rozgadał o swojej rodzinie. I jak ci się tu podoba? spytał. W Nowym Jorku?Aż się rozpromieniła. To najwspanialsze miejsce, w którym byłam.W moim domu jest sklep z balonami.A na naszej ulicy Dmitri ma sklep z akordeonami i uczy na nich grać.I w każdej chwili mogę iśćna pierogi, chociaż rzadko miewam na nie ochotę.O, i chińskie naleśniki.Byłeś u Vanessyna Eldridge Street? Te kolory w Chinatown, niby kicz, ale tętnią życiem&To, jak wyglądała, mówiła i pachniała (cytrynami z domieszką czegoś słodszego) i Theonie mógł się na nią napatrzeć.Urzekła go bez reszty, nie potrafiłby inaczej tego nazwać.Jegożycie nagle nabrało sensu w zakurzonej salce starego lokalu.Wszystko, co go dotąd spotkało,każdy podjęty krok zmierzał do tej właśnie chwili, do spotkania Sugar, tej jednej jedynej, bezcienia wątpliwości.Jednej jedynej! Wiedział to i już.Sugar uśmiechnęła się do niego. Aadnie tu, prawda? Oczywiście jak na taką zapyziałą spelunę. Lubisz dzieci? wyskoczył Theo. Mam około dwadzieściorga chrześniaków. A ostrygi? Jestem z Południa odpowiedziała. Się wie. Per Se czy Babbo ? Masz na myśli restauracje? Na pewno obie są świetne, jednak tak jak powiedziałam,wolę naleśniki Vanessy.Poza tym sama gotuję.Lubię jeść w domu.A do czego tak właściwiezmierzasz? Sugar Wallace powiedział to zabrzmi naprawdę dziwnie, lecz od chwili, kiedy cięspotkałem, mam przeczucie, że& nie wiem, jak to ująć, żeby cię nie przestraszyć, bo mamświadomość, że takie rzeczy zdarzają się bardzo rzadko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]