[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miałtrzy minuty.Wycofał się z zarośli, zawrócił i patrząc pod nogi, by nie nadepnąć na jakąś suchągałąz, ruszył w głąb lądu.Sygnał dzwiękowy odpadał; hałas silników z pewnością zagłuszyłby dzwiękicichsze od eksplozji.To musi być coś widzialnego.Ogień.Wielkie ognisko, najlepiejz dużą ilością dymu.No tak, ale nie miał zapałek.Dotarł na polanę, zaśmieconą pozostałościami po wczorajszej libacji.Wszędziewalały się strzępy ubrań, skrzynki po alkoholu, na wpół opróżnione butelki.Nadgarnkiem z rumem wiła się smużka dymu; zgliszcza pod garnkiem tliły się jeszcze, alenie widział niczego, co można by szybko i efektownie podpalić.Nie potrzebowałobozowego ogniska; potrzebny był mu prawdziwy pożar, na miarę Newark płonącegow czasie zamieszek.Zamieszki.Znalazł rozwiązanie i teraz jego ręce pracowały sprawnie.Chwycił prawie pełnąbutelkę rumu i kawałek szmaty.Nasączył szmatę alkoholem i wepchnął w szyjkębutelki.Klęcząc wygarniał popiół spod garnka, aż dotarł do rozżarzonych węgli.Koniec szmaty zapalił się natychmiast.Skoczył na nogi i zaczął biec.Hałas silników był coraz głośniejszy; statek musiał już być na wysokości wyspy.Wbiegł na polanę rusznikarzy.Była tam jakaś kobieta, która krzyknęła na jegowidok, ale nie zwrócił na nią uwagi.Popędził prosto do szopy, w której stały beczki zprochem, zamachnął się i wrzucił do niej płonącą butelkę, potem upadł twarzą naziemię i zakrył rękami głowę.Usłyszał dzwięk tłuczonego szkła, a potem przez śmiertelnie długą sekundę nic sięnie działo.Jego umysł krzyczał: no zapal się wreszcie, ścierwo! Przez krótką chwilęsłychać było syk, a potem ogłuszający, bolesny, wstrząsający wybuch.Skórę miałpoparzoną, huczały dzwony.Podniósł się i chwiejnym krokiem wszedł w zarośla, kierując się w stronę plaży.16 Nie chcesz wziąć ze sobą strzelca? zapytał Florio. Po co? Mam to. Mould wskazał pistolet automatyczny kaliber 45, wystającyz kabury przymocowanej do pasa.Stał na dziobie szalupy, wiszącej na wyciągu ponadburtą New Hope.Jeden z marynarzy stał na rufie, za kołem sterowym, drugi naśródokręciu odpychał szalupę od burty statku.Cała reszta powierzchni łodzi, mogącapomieścić dwadzieścia pięć osób, zakryta była płóciennymi pokrowcami, sięgającymiod burty do burty. Poza tym, jeśli ktokolwiek przeżył tę eksplozję, to chyba niebędzie w nastroju do kłótni. Jak uważasz. Florio wzruszył ramionami.Mould dał sygnał do opuszczenia łodzi.Kil uderzył w wodę, odłączono liny odstalowych uchwytów na dziobie i rufie.Dave Kempe, korespondent telewizji, zawołałdo Moulda: Pośpieszcie się, dobrze? Spóznimy się na samolot.Mould zignorował Kempego i powiedział do Floria: Mógłbyś sprawdzić naszą apteczkę.Nie wiem, co mamy przeciw oparzeniom.Florio pomachał mu i zaczął schodzić z mostka po drabinie.Mould siadł na dziobie i pilotował sternika przez rafy.Wejście do zatoczki odstrony morza było niewidoczne i już dwa razy przepłynęli obok niego.Za trzecimrazem Mould dostrzegł wąski kanał błękitnej wody między skalnymi ścianami.Sternikzwolnił do minimum i łódz skierowała się do zatoczki. Ktoś tam jest powiedział Mould, wskazując pinasy. Co to za łódki? zapytał marynarz Pinkus. Podpłyń do brzegu, Gantz powiedział Mould do sternika. Ty zostanieszna łodzi, a my z Pinkusem rozejrzymy się po okolicy.Gantz wyłączył silnik i wciął się dziobem łodzi w piasek. Nie wygląda, żeby ktoś tu był powiedział Pinkus. Człowieku, tu jest takacisza, że aż dzwoni w uszach. Nie wiem, co to było, ale pewnie rozerwało ich na strzępy odparł Gantz.Jakiś dzwięk kazał im odwrócić głowy w stronę niewielkiego wzgórza nadzatoczką.Zobaczyli stojącego, na wpół ukrytego w krzakach mężczyznę, desperackomachającego rękoma, próbującego do nich wołać.Po chwili mężczyzna jęknął,pochylił się i z rozłożonymi ramionami, łabędzim lotem zaczął spadać.Uderzył ozbocze wzgórza, przekoziołkował i sturlał się w dół na piasek po przeciwnej stroniezatoczki.Mould i Pinkus obiegli półkolistą plażę.Mężczyzna leżał na plecach z nogami wwodzie.Miał na sobie zniszczone spodnie do kolan i nic poza tym.Jego ciało byłoposiniaczone i podrapane. %7łyje? zapytał Pinkus. Coś w tym rodzaju.Zobacz, ma opalone włosy, musiał być blisko wybuchu. Z pewnością nie jada zbyt wiele.Nie waży więcej niż 75 kilo.Pinkus pochylił się, by podnieść mężczyznę, ale Mould go powstrzymał. Zostaw, lepiej go na razie nie ruszać.Na pokładzie są nosze, pójdziemy po nie.Mould wrócił do łodzi. Lepiej chodz z nami, Gantz powiedział. Jeśli jest jeden, to może byćwięcej, przynajmniej do pogrzebania. Tam jest ścieżka zauważył Pinkus.Gęsiego ruszyli w głąb lądu.Zcieżka, którą podążali, wiła się wśród zarośli, wydawało się, że wiedziedonikąd.Jedynymi dzwiękami były odgłosy ich kroków i brzęczenie owadów.Usłyszeli brzęk szkła i miękki kobiecy głos, śpiewający piosenkę.Zcieżka wychodziła na polanę.Kobieta zbierała butelki do płóciennej torby.Byłabrudna i rozczochrana.Miała na sobie bezkształtną, szarą suknię. Dzień dobry powiedział Mould.Kobieta obejrzała się.Nie wyglądała na zdziwioną, przygnębioną ani szczęśliwą;jej twarz była bez wyrazu. Ilu jest rannych?Kobieta nie odpowiedziała.Zarośla dookoła polany nagle ożyły.Pinkus rozejrzałsię i zawołał: Niech to szlag, poruczniku!Polana otoczona była przez uzbrojonych mężczyzn
[ Pobierz całość w formacie PDF ]