[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Coś ścisnęło ją wpiersi tak, że trudno jej było oddychać.- Takie są skutki grzesznego żywota, milordzie - powiedziała, znowu wybuchającśmiechem.- Szkoda, że tego nie można spieniężyć, byłby pan bogatymczłowiekiem.- Siadaj - warknął.- I przestań udawać, że jesteś z siebie zadowolona.Usiadła na krześle z wdziękiem i skromnie złożyła dłonie.Jego wzrok spotkał się zespojrzeniem łagodnym, posępnym i chłodnym jak niebo o brzasku.Zdziwił się, żepotrafiła okazać tyle opanowania.Pragnął zniszczyć ten spokój, rozerwać go na półniczym chustkę.- Co tutaj robisz? - zapytał surowo.- Poza tym, że szukasz biedy, niczym lubieżnapomywaczka?Wytrzeszczyła oczy.Spochmurniała jeszcze bardziej.- Nie bardzo rozumiem, co pan chce przez to powiedzieć, milordzie.- Damy nie powinny bez eskorty udawać się do domu samotnego mężczyzny.Gdyby ktokolwiek zauważył, że tutaj wchodzisz, twoja reputacja miałaby wartośćcynowej spluwaczki.W dobrym towarzystwie byłabyś skończona na zawsze.No tak, miała jeszcze czelność uśmiechnąć się do niego.- Jako zapamiętały hulaka jego wielmożność wydaje się przywiązywać nadmiernąwagę do odpowiedniego towarzystwa.Ale nie przyszłam tutaj, aby bawić sięsłowami.Chodzi o.- Uwiedzenie.Wyprostowała się i stała napięta jak struna.228- Uwiedzenie?- Tego właśnie chciałaś, przychodząc tutaj.Po co kobieta miałaby samotnieprzychodzić do mieszkania mężczyzny, jeżeli nie po to, aby dać się uwieść!Gwałtownie rozwiązała woreczek ze spłowiałej krepy i wyszarpnęła złożonebanknoty, które jej przesłał tego ranka.Spodziewał się, że rzuci nimi.Domyślał siętego, śledząc wyraz jej twarzy.Lecz ona wstała, położyła pieniądze na biurku iusiadła z powrotem.- Nie chcę być żadną kokotą.Nieoczekiwanie uśmiechnął się, oparł wygodniej, złączył palce za głową, szerokorozłożył łokcie.Kiedy to zrobił, koszula rozchyliła się pod jego szyją.Wiedział, żeJessalyn patrzy.Odbierał jej spojrzenie niczym ciepły oddech.Zniżył głos.- Potrafiłbym sprawić, że jęczałabyś z rozkoszy, Jessalyn.Gwałtownie wciągnęłapowietrze.Ciężko przełknęła ślinę.- Nie jestem niedoświadczonym podlotkiem.Przestałam być łatwowierna ibezkrytyczna.Już mnie pan tak nie fascynuje, milordzie.- No to muszę wyznać, że słuchając czegoś takiego, czuję się zdruzgotany.- Wstał,obszedł "biurko i zaczął się do niej zbliżać.Zbliżał się, póki nie zaczął napieraćudami na jej kolana, póki nie poczuł promieniującego od niej ciepła.- Ponieważ ja.- pochylił się, ujął w dłonie jej twarz -.nadal mam pewną słabość.- kciukamilekko dotykał kącików jej ust, aż zwiotczały i rozchyliły się nieco.Powoli skłoniłgłowę.Już niemal dotykał ich wargami -.do długonogich rudzielców.- Zamarł wtej pozycji i po chwili Jessalyn zaczęła mrugać powiekami.Zdjął piórko z ronda okropnego czarnego czepka.Następne usunął z przodustaniczka, gdzie kobiece piersi wypychały wyszywany przód szarej kamizelki.Piórkami połaskotał ją w szczękę.- Czyściłaś klatkę na kury?Siedziała nieruchomo, jakby obawiała się, że pęknie, jeśli pozwoli sobie choćby nawestchnienie.Przesunął piórka do jej ust.Słyszał, że cichy jęk więznie jej w gardle.Zapachpierwiosnkowego mydła i kobiecego ciepła uderzał mu do głowy niczym brandy.Oddech mu się załamał,220a kiedy po chwili wrócił, był nierówny i przyspieszony.Czuł, że musi ją uwieść i żesam jest uwodzony.- Pragnę cię - powiedział.Upuścił pióra i tym razem palcem obrysował jej szerokieusta.Jej usta.ktokolwiek z nich spijał, nigdy nie gasił pragnienia.- Pragnę cięzabrać do mojego łóżka.A ty na pewno pragniesz tam się znalezć.Mogło się zdawać, że cała krew odpłynęła jej z twarzy, nawet z ust, iskoncentrowała się w obrębie policzków.Jessalyn potrząsnęła głową.- Nie.- Ależ tak.Odetchnęła gwałtownie, nierówno.Zadygotały jej piersi.Podniosła wzrok chmurnyi niespokojny jak jesienne niebo podczas ulewy.Zaczęła się podnosić z krzesła w tejsamej chwili, w której McCady złapał ją za ramię i podniósł.Torebka spadła jej zkolan, ale oboje nawet tego nie zauważyli.Pocałował ją.I w jednej chwili świat stanął w ogniu.%7łądza i pragnienie wezbrały w nim z takąsiłą, że aż się zachwiał, chwytając za głębokie zakładki szorstkiego materiałukamizelki Jessalyn.Wdarł się językiem między jej rozchylone wargi.Nic nigdy niesmakowało mu bardziej niż Jessalyn, och, słodka Jessa.Z jękiem wibrującym gdzieś głęboko w gardle przesunął dłoń do wcięcia nad jejbiodrami, przycisnął ją do siebie, napierając twardym występem męskości na jejdelikatny brzuch.Niespokojne kobiece dłonie rozpalały go, ponaglały.Odrobinę odsunęła głowę.Gorący oddech uderzył go w policzek.- Proszę, McCady.dajmy spokój.- Chwyciła go za koszulę, ale, zamiast odepchnąćgo od siebie, przywarła do niego jeszcze silniej.- Zanadto cię kocham.Nie.W jednej chwili zastygły w nim wszystkie mięśnie.Odepchnął ją od siebie.- Nie mów tego.Nie miała zamiaru tego powiedzieć.Z całą pewnością, nie.Przycisnęła pięści do ust.W jej oczach krył się wyraz niewypowiedzianej udręki.Lecz po chwili opuściła ręce i podniosła głowę, stając się kobietą gotową do walki.Gdyby mógł, uśmiechnąłby się.230- Nie mogę zaradzić temu, co czuję - powiedziała.- Kocham cię.Potrząsnął głową, trochę się cofnął.- Niczego takiego nie czujesz.Nawet o tym nie myśl.-Postąpił jeszcze jeden krok wtył i zatrzymał się, opierając o se-kretarzyk.Jeszcze raz potrząsnął głową, starającsię ostudzić krew, która nadal żywo krążyła w jego żyłach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]