[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Doyle owi dzwoni³o w uszach, niewiele wiêc s³ysza³, ale zoba-czy³, jak ch³opiec ucieka w podskokach z ulicy i przyciska siê p³a-sko do Sciany.W chwilê póxniej pojawi³o siê dwunastu albañskichnajemników, rewiduj¹c ka¿d¹ napotkan¹ osobê; wpatrywali siê twar-dym wzrokiem w fantastycznie brudnego, starego ¿ebraka z okrop-nymi, pokrytymi skorup¹ b³ota ranami na ramieniu, udzie i brzuchu,³kaj¹cego i obejmuj¹cego w niszy kij.Dwaj najemnicy wybuchnêliSmiechem, jeden z nich rzuci³ nawet w nieszczêSnika monet¹, ale¿aden siê nie zatrzyma³.Gdy zniknêli za rogiem, Doyle podniós³ monetê, wsta³ i skin¹³ nach³opca z wod¹, który przycz³apa³ i pozwoli³ mu siê napiæ z buk³a-ka.Woda, choæ ciep³a i cuchn¹ca, sp³uka³a jednak smak prochu, któ-ry przepe³nia³ mu usta, i pomog³a na tyle przyt³umiæ straszliwe wspo-mnienia, by móg³ pomySleæ o czymS innym.No có¿, Ameen, rozwa¿a³ mgliScie, mia³eS racjê w dwóch spra-wach.Ali stanowczo pragn¹³ ukróciæ nadmiern¹ potêgê mamelukówi z pewnoSci¹ nie zamierza³ aresztowaæ czterystu osiemdziesiêciubejów w pe³nym uzbrojeniu, ale myli³eS siê s¹dz¹c, ¿e jest zatemrzecz¹ bezpieczn¹ udaæ siê na ten bankiet.Wci¹¿ trz¹s³ siê i poci³, ramiê silnie krwawi³o.Potrzebujê odzie-nia i pomocy medycznej, pomySla³.I mo¿e odrobiny rewan¿u.W dole,nad Nilem, znajdowa³a siê siedziba mameluków, letni dom bejaMustafy, gdzie jego synowie i ¿ony spêdzali w³aSnie leniwy dzieñ.Doyle ruszy³ w tamtym kierunku.Mia³ dla nich pewne wiadomoScii propozycjê.341Chocia¿ s³oñce zasz³o w³aSnie za wzgórzami Mukattam, a nadwschodnim horyzontem jaSnia³ ksiê¿yc na tle ciemnoniebieskiegoaksamitu nieba, niczym odcisk pokrytej popio³em monety, szczytypiramid wzd³u¿ doliny wci¹¿ oSwietla³ czerwonoz³oty blask s³oñca.Star¹ dzielnicê miasta opuszcza³ w³aSnie wóz o nieforemnych kszta³-tach.Zawieszone na nim kolorowe lampy mia³y przez co najmniejgodzinê graæ rolê bardziej dekoracyjn¹ ni¿ praktyczn¹.Barwne wst¹¿ki i dzwonki, którymi wóz by³ obficie przystrojo-ny, stanowi³y uderzaj¹cy kontrast z twarzami szeSciu podró¿uj¹-cych nim ludzi; na ich obliczach o zaciSniêtych ustach widoczneby³y Slady znamionuj¹ce wyczerpanie, smutek i ponad wszystkowSciek³oSæ, zbyt g³êbok¹, by mog³a znalexæ ujScie w s³owach lubgestach.I pomimo tego weso³ego przybrania, stra¿nik pa³acowyo sokolim wzroku z pewnoSci¹ zatrzyma³by ten wóz, gdy¿ tylneko³a, które by³y najstaranniej zakryte plecionymi girlandami, odci-ska³y w ziemi zadziwiaj¹co g³êbokie bruzdy, podczas gdy przednieniemal przeSlizgiwa³y siê po drodze, szeroki zaS dywan przymoco-wany do tylnej czêSci wozu i ci¹gn¹cy siê za nim zdawa³ siê coSzakrywaæ.¯aden stra¿nik nie mia³ jednak tego ujrzeæ, gdy¿ szeSækoni zaprzê¿onych do wozu skrêci³o w prawo, wje¿d¿aj¹c na starytrakt do Karafeh, nekropolii, zamiast w lewo, w now¹ drogê wio-d¹c¹ do cytadeli. Yeminak powiedzia³ mê¿czyzna, który siedzia³ na przykry-tym dywanikiem ³adunku, pod szerokim parasolem, a wówczas cz³o-wiek dzier¿¹cy lejce skierowa³ pos³usznie konie na Scie¿kê biegn¹c¹pod ostrym k¹tem w prawo. Zwolnij teraz.Poznam to, kiedy zobaczê. Przygl¹da³ siê uwa¿-nie grobowcom i nagrobkom rozrzuconym po niskich wzgórzach.Tam powiedzia³ w koñcu. Ta budowla z kopu³¹.Tak jak ci mó-wi³em, Tewfiku, wygl¹da na to, ¿e nie ma tam ¿adnych stra¿y.Z pew-noSci¹ spodziewaj¹ siê odwetu ze strony pozosta³ych przy ¿yciumameluków, ale nie tutaj. Ja bardziej chcieæ zatakowaæ cytadela, profesorze warkn¹³woxnica. Kazaæ powiesiæ g³owa Alego w publiczna toaleta, gdybyja móg³.Ale jego rozkazy wychodziæ od tego magik, co ja znam.Jego trzeba zabiæ. Mam nadziejê, ¿e masz racjê odpar³ Doyle. Mam nadziejê,¿e i Romanelli tam jest. Tak Tewfik wpatrywa³ siê w budynek, który przycupn¹³ w mro-ku sto metrów dalej. Tutaj?342 Znasz siê na tych sprawach lepiej ode mnie.Powiedzia³bym, ¿emusimy podjechaæ tak blisko, by móc wtargn¹æ do Srodka, jak tylkowysadzimy drzwi. Ale nie tak blisko, ¿eby oni widzieæ nas, jak my siê szykowaæ skin¹³ stanowczo g³ow¹ Tewfik. Tutaj.Doyle wzruszy³ ramionami i zsun¹³ siê bardzo ostro¿nie z wozu,gdy¿ jedno ramiê mia³ na temblaku.Zerkn¹³ ku ³agodnemu wzniesie-niu, w stronê budynku, i zdrêtwia³, poniewa¿ ujrza³ obserwuj¹cegoich stra¿nika przy drzwiach, prawdopodobnie tego samego, któregouderzy³ przed czterema miesi¹cami pa³k¹. Prêdzej ponagli³ cicho. Widz¹ nas. Nie ma szkody dla nas z taka odleg³oSæ stwierdzi³ Tewfik,wyci¹gaj¹c ze skrytki w wozie d³ugi dr¹g.Szybko poSci¹ga³ z niegowst¹¿ki, a potem zerwa³ z jego koñca wielk¹ maskê przedstawiaj¹c¹twarz dziecka.Dr¹g koñczy³ siê teraz grubym, drewnianym dyskiem. Ona ju¿ za³adowana od razu, trzeba tylko wepchn¹æ kula dokoñca, jeszcze raz.Podniós³ koniec dywanu kryj¹cego ³adunek na wozie i ods³oni³ziej¹c¹ pustk¹ lufê armaty, po czym wepchn¹³ w ni¹, do samego koñ-ca, dr¹g z dyskiem i uderzy³ dwukrotnie, z doSæ du¿¹ si³¹, kulê znaj-duj¹c¹ siê na samym koñcu. Dobra.Wyci¹gn¹³ dr¹g trzema krótkimi szarpniêciami i rzuci³ na ziemiê,po czym obróci³ siê do czterech pozosta³ych ludzi i szczekn¹³ coS poarabsku.Jeden z nich odpali³ cygaro od lampy wisz¹cej z ty³u wozu, poczym oddali³ siê, wydmuchuj¹c potê¿ne chmury dymu.Inny z m³o-dych mameluków Sci¹gn¹³ dywan z tylnej czêSci armaty i zacz¹³ ener-gicznie krêciæ korb¹ z ko³em zapadkowym, unosz¹c powoli ty³ ar-maty, i opuszczaj¹c lufê.Doyle spojrza³ ku wzniesieniu, by spraw-dziæ, co o tym wszystkim s¹dzi stra¿nik, i ujrza³, jak mê¿czyznawbiega pospiesznie do budynku i zamyka drzwi. Prêdzej powtórzy³ Doyle.Mê¿czyzna przy zamku armaty skoñczy³ krêciæ korb¹ i zawo³a³coS do mê¿czyzny z cygarem. Prêdzej, do diab³a! wyszepta³ chrapliwie Doyle, gdy¿ ziemia za-czê³a dr¿eæ, jakby jakieS ogromne, podziemne organy wyda³y zbyt ni-ski, by mo¿na by³o go us³yszeæ, dxwiêk, a w ch³odnym, wieczornympowietrzu pojawi³a siê nagle ostra woñ odpadków.Schyli³ siê i przyst¹-pi³ pospiesznie do odpinania klamry przy jednym z po¿yczonych butów.343Mê¿czyzna z cygarem ruszy³ biegiem w stronê armaty, ale przewróci³siê na ziemiê, kiedy z kopu³y wystrzeli³ promieñ zielonego Swiat³a i ude-rzy³ go.JednoczeSnie lufa przystrojonego dywanem dzia³a zaczê³a, coby³o niewiarygodne, wyginaæ siê z g³oSnym jêkiem ku górze.Doyle Sci¹gn¹³ but, odrzuci³ go i doby³ sztyletu, po czym, gdypromieñ zmierza³ ku armacie po stawiaj¹cej opór ziemi, wepchn¹³sobie ostrze w nag¹ stopê, a potem opar³ siê na niej mocno.Wtedy wszyscy znalexli siê w obrêbie zielonego promieniowa-nia, d³awi¹c siê odorem wilgotnej, gnij¹cej roSlinnoSci, i po chwiliTewfik i trzej pozostali mamelukowie padli bezw³adnie na ziemiê.Pokonuj¹c opór, Doyle wyci¹gn¹³ rêkê i przycisn¹³ d³oñ do roz-palonej lufy armatniej, która, z jêkiem jeszcze g³oSniejszym i ¿aremstali jeszcze straszliwszym, poczê³a zginaæ siê w dó³.Stawiaj¹c po-woli i z wysi³kiem kroki, ruszy³ niepewnie ku tylnej czêSci armaty,przesuwaj¹c pokryte b¹blami palce po lufie jednoczeSnie pamiêta-j¹c, by pow³Ã³czyæ krwawi¹c¹ stop¹ po ziemi i zachowaæ koneksjê,jak sobie mgliScie powtarza³.Kiedy wreszcie tam dotar³, odczepi³z haka przy wozie jedn¹ z lamp i roztrzaska³ j¹ o nape³niony pro-chem otwór.Papierowa lampa zajaSnia³a, zapali³a siê i zgas³a, a po chwili tl¹-cy siê kawa³ek knota spad³ na otwór z prochem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]