[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Racja.Ale powiedz mi lepiej, jak masz zamiar uczcić swoją nominację nawiceprezesa?- Uczcić? - Spojrzała na niego zaskoczona.- Wiesz, że w ogóle o tym niepomyślałam? Mam zamiar po prostu wrócić do pracy i.- Nie żartuj! Praca może poczekać.Nie masz ochoty zjeść dobrej kolacji?- Kolacji? Oczywiście, zjem coś, jak wrócę do domu.Przez chwilę przyglądał jej się uważnie, chcąc odgadnąć, czy bawi się z nim w kotka imyszkę, czy też naprawdę nie rozumie.Najwyrazniej nie domyśliła się jego intencji, więcuznał, że pora postawić sprawę jasno.- Posłuchaj, Naomi, chciałbym zaprosić cię dziś na kolację.O ile oczywiście nie maszinnych planów - powiedział bez ogródek.- Planów? Nie, chyba nie mam nic konkretnego do roboty.- Czuła, że jeszcze chwila,a znów zacznie paplać bez sensu.- Naprawdę, nie musisz czuć się w obowiązku.Postanowił spróbować jeszcze raz.- Czy zjesz ze mną kolację? - spytał stanowczo, obserwując z zachwytem, jak jejpoliczki zabarwia delikatny rumieniec.- Chętnie.To miło z twojej strony - wydusiła z siebie.- Może być siódma wieczór? Odpowiada ci?- Myślę, że tak.- Gdzie mam po ciebie przyjechać - do sklepu czy do domu?- Może do domu.Podam ci adres.- Nie trzeba.Jest w twoich dokumentach.- No tak.Mieszkam bardzo blisko księgarni, więc do pracy chodzę pieszo.Tonaprawdę miła okolica i.Boże, co ja znowu wyprawiam, jęknęła w myślach, przerażona własnym gadulstwem.Uznała, że zrobi najlepiej, jeśli natychmiast zamilknie, wstanie i pożegna się.Jeszcze pięćminut i Jan zacznie żałować, że zaprosił ją na tę kolację.- Pójdę już - powiedziała, podnosząc się z miejsca.Wciąż ściskał jej dłoń, niewiedziała więc, co robić.Nie chciała być niegrzeczna i czekała, aż Jan ją puści.- Muszęwracać do pracy, do księgarni - tłumaczyła coraz bardziej spięta.Jan dostrzegł w jej oczach zdenerwowanie.Nie potrafił odgadnąć jego przyczyny,więc na wszelki wypadek puścił jej dłoń, sam przestraszony, że być może zbytnio sięspoufalił.- Wszystko w porządku? - spytał ostrożnie.- Tak.- Odprowadzę cię na dół.- Nie trzeba.Poradzę sobie.- W porządku.Aha, jeszcze jedno.- Słucham.- Książka.- Prawda! Chyba dałam ją twojej siostrze.Nie, chwileczkę.Mam ją w torbie.Rozzłoszczona własnym gapiostwem, wyciągnęła paczkę tak energicznie, że przyokazji upuściła telefon komórkowy.Jan rzucił się, by go podnieść.O mało nie stuknęli sięgłowami.Naomi miała ochotę zapaść się z miejsca pod ziemię, jednak widząc rozbawionąminę Jana, wybuchnęła śmiechem.Zaraz jednak poderwała się na nogi.- Straszna ze mnie gapa - stwierdziła przepraszająco, podając mu książkę.- Każdemu może się zdarzyć.Więc o siódmej, tak?- Tak.Do zobaczenia.Kiedy wyszła, Jan jeszcze chwilę stał w miejscu.Włożył ręce do kieszeni i zacząłkołysać się na piętach.Zabawne, pomyślał, nigdy nie posądziłbym jej o roztargnienie.Ajednak.a jednak widocznie tak bardzo przeżyła podpisanie umowy, że na chwilę puściły jejnerwy.Nie był aż tak zarozumiały, by przypisywać to oddziaływaniu swej skromnej osoby.Choć z drugiej strony nie miałby nic przeciwko temu, by opanowana, praktyczna NaomiBrightstone poczuła się w jego towarzystwie lekko speszona.Wrócił do biurka i zaczął zbierać dokumenty, ponieważ za pół godziny musiał być wsądzie.Przed wyjściem poprosił asystentkę, by zarezerwowała stolik na dwie osoby wrestauracji Rinaldo.Perspektywa kolacji wprawiła go w tak doskonały nastrój, że przez całądrogę do sądu nucił sobie pod nosem.Opanował się dopiero na widok swojego klienta.Cudem udało mu się skupić na rozprawie.Nie pamiętał, kiedy oczekiwał czegoś z równąniecierpliwością, jak spotkania z Naomi.ROZDZIAA TRZECITelefon zadzwonił w najmniej odpowiednim momencie.Jan miał akurat obie ręcezajęte wiązaniem krawata, więc długo nie odbierał.Nie był poza tym w nastroju do rozmowy,dlatego spokojnie poczekał, aż włączy się automatyczna sekretarka.Kiedy jednak usłyszałznajomy bas przerywany energicznym posapywaniem, z uśmiechem sięgnął po słuchawkę.- Halo? - odezwał się z lekkim roztargnieniem, bo ciągle się zastanawiał, jakie kwiatykupić Naomi.- Gdzie ty się włóczysz? - burknął Daniel MacGregor senior.- Już myślałem, że niema cię w domu i że będę musiał gadać z tą durną maszyną!- Jak słyszysz, jestem na miejscu, ale zaraz wychodzę.- Boże, moje wnuki to bez wyjątku łazęgi.Nic dziwnego, że babcia ciągle się o ciebiemartwi.- Co takiego?- Martwi się, bo nie usiedzisz w miejscu, tylko ciągle gdzieś się włóczysz.- Chyba się dziadkowi coś pomyliło - w głosie Jana słychać było rozbawienie.-Zawsze dziadek mówił, że babcia martwi się, bo nigdzie nie wychodzę i tylko siedzę w pracyalbo w domu z nosem w książkach.- A co, może tak nie jest? - spytał niezrażony Daniel.- Wygląda na to, że popadasz zeskrajności w skrajność.Powiedz no, mój chłopcze, kiedy nas odwiedzisz?- Dziadku, przecież dopiero co u was byłem.Na ślubie Duncana w zeszłym miesiącu,nie pamięta dziadek?- Nie wmawiaj mi, że mam sklerozę! - huknął Daniel.- Pewnie, że pamiętam.Nic niestoi na przeszkodzie, żebyś przyjechał do nas znowu.Przecież nie mieszkasz na końcu świata.- Racja.Skoro dziadek sobie życzy, to oczywiście przyjadę.- Nie wątpię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]