[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usłyszałam te\, \edzieci i kobiety krzyczą, nawołują się, dopytują o coś.Słońce, które przesiewało się przezlistowie, wydawało mi się okrutnie oślepiające i nie mogłam znieść myśli o ponownymopuszczeniu, choćby tylko na parę sekund, bezpiecznego schronienia w moim szałasie.Znówzasnęłam albo przynajmniej starałam się zasnąć.A jednak strzały powinny mnie zaniepokoić.W owych czasach tubylcy nie posiadali jeszcze ani strzelb, ani karabinów.Upłynęła mo\egodzina i hałasy powróciły, doszedł do mnie ogromny zgiełk, wycia, tupot nóg, śpiewy,nawoływania, śmiechy.Mę\czyzni wracali do pahu.Wstałam tym razem i ruszyłam, \ebysprawdzić, co takiego spowodowało ten cały tumult na progu mojej chaty.Wtedy ujrzałamFranka.Zdumiało mnie niesłychanie to, \e w gorączce rozpoznałam go natychmiast.Niesionogo tak, jak widziałam, kartkując ksią\kę z obrazkami, \e Murzyni noszą upolowaną zdobycz,a czasami jeńców.Nogi i ręce przywiązane miał do długiej \erdzi, którą Ra-Hau i jeszczejeden krajowiec, sześć czy siedem stóp za nim, nieśli na ramionach.Frank zachował białykubrak kawalerzysty, ale stracił swój kask i buty, a cały przód munduru upstrzony miałczerwonymi plamami krwi i osmalony na czarno od prochu.- Nie \yje - powiedziałam sobie natychmiast.Nie doświadczałam przy tym jakichś szczególnych wzruszeń.Ten martwy \ołnierzprzybywał z krain zbyt odległych albo to ja wracałam ze zbyt daleka.Kiedy dwa marzeniaspotykają się niespodzianie i zderzają, rozpryskują się o siebie.Zaraz potem uświadomiłamsobie, \e gdyby Frank nie \ył, nie zadawano by sobie tyle trudu z jego wiązaniem inoszeniem.Maorysi, którzy nie bardzo lubią pracować, jeszcze mniej lubią nie tyle śmierć, bota jest jedynie pewnym przypadkiem albo odmianą \ycia, ile samych zmarłych.Zwłokiznikają nagle, połknięte przez ciemności wokół pahu.Przypuszczam, \e zajmują się tym starekobiety i jacyś trudni do ustalenia grabarze.Owego dnia zauwa\yłam, \e podczas gdy dzieciskaczą, śmieją się i klaszczą w dłonie, zasypując biednego Franka niezliczonymi pytaniami,dorośli, a nade wszystko mę\czyzni, zerkają w moją stronę z nie skrywaną ciekawością.Byćmo\e rozpoznali w swoim jeńcu mojego mę\a, ale raczej nie sądzę.Dla nich, podobnie jakdla nas Murzyni, wszyscy biali są do siebie trochę podobni.Jest bardziej prawdopodobne, \ewidzieli w nim po prostu Europejczyka i nic więcej, lecz to samo w sobie wystarczało, \ebypobudzić ich ciekawość, poniewa\ ja tak\e byłam dla nich przede wszystkim Europejką,białą, i ten zbieg okoliczności jawił im się jako coś nowego i dziwnego.Musieli wielcełakomie oczekiwać na moją reakcję, tote\ nie omieszkałam okazać całkowitej obojętności iwycofałam się do szałasu, jakbym miała zamiar powrócić do popołudniowej drzemki.Pod wieczór jednak postanowiłam, \e muszę koniecznie wyjść.Nie mogłam nie byćobecna, gdyby na przykład przyszło im do głowy upiec Franka na wolnym ogniu.Ogarnąłmnie pusty śmiech, mimo \e nie widziałam w tym \adnego powodu do uciechy.Winę za tomogę z pewnością zrzucić na gorączkę i stan otępienia, w jakim się znajdowałam.Doło\yłamjeszcze większych, jeszcze bardziej obsesyjnych ni\ rano starań podczas toalety, długoczesząc włosy za pomocą prymitywnych miejscowych narzędzi i poprawiając twarz przedtykwą z wodą, która słu\yła mi za lustro.Tak, to ja, to ja we własnej osobie - mówiłam do siebie, nie mogąc jakoś w touwierzyć.Kiedy szłam przez pah, słońce chyliło się ju\ za wysokimi, błękitnymi górami kuzachodowi, wyjaskrawiając przez chwilę, zanim całkiem zapadło w noc, wzgórza chylące siępod cię\arem drzew.Drobne, codzienne sprawy, zwykłe \ycie, bardzo ruchliwe, a zarazemleniwe, wydawało się powracać do normalnego rytmu.Mogłam co najwy\ej posłyszeć, amo\e bardziej odgadnąć, \e świętowano powrót wojowników, \e kobiety cieszyły się ichodzyskaniem, a oni cieszyli się odzyskaniem kobiet.Rozpalono ogniska.Tylko biegające wkółko i wrzeszczące dzieci dawały wyraz napięciu, które wcią\ nie opadło, panującej wwiosce nie zaspokojonej niecierpliwości i rozgorączkowaniu.Tymczasem dzieci i dorośliplątali mi się pod nogami, rzucali mi zdawkowy uśmiech, pozdrawiali przelotnie gestem, niezawsze zrozumiałym, ale \yczliwym, jak ka\dego innego dnia.Wystarczyło mi pobiec w śladza dziećmi, \eby odszukać Franka.Uwolniono go od długiej tyki i przywiązano, tym razemna stojąco, plecami do pnia młodego drzewa w pobli\u szałasu, który zawsze, jak pamiętam,stał nie zamieszkany.Gdy ja udałam się w ślad za dziećmi, pewna liczba kobiet i mę\czyznposzła oczywiście za mną, \eby asystować przy spotkaniu.Frank wybałuszył oczy.Jegociemne włosy, gęste i jedwabiste, z których tak był dumny, były całkowicie rozczochrane, comnie zdenerwowało.- Mo\esz się teraz przekonać, \e nie jestem zjawą - powiedziałam.Było jeszcze na tyle jasno, \e mogłam dojrzeć, jak pobladły mu usta:- Stella! Myślałem, \e nie \yjesz!- A ja myślałam to samo o tobie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]