[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po czym obaj ze Stasiem ustawili namiocik dla Nel pod wysokąprostopadłą ścianą doliny, a następnie otoczyli go półkolistym,szerokim i wysokim kolczastym płotem, czyli tak zwaną zeribą.Staświedział z opisów afrykańskich wędrówek, że podróżnicyubezpieczają się w ten sposób przed napadami dzikich zwierząt.Konie jednak nie mogły się za płotem pomieścić, więc chłopcyrozkulbaczywszy je i zdjąwszy z nich naczynia blaszane i workipopętali je tylko, by nie oddaliły się zanadto w poszukiwaniu trawylub wody.Mea znalazła zresztą wodę w pobliżu, we wgłębieniuskalnym tworzącym jakby mały basen, pod przeciwległymi skałami.Było jej sporo, tak że starczyło i dla koni, i na ugotowanie pentarek,zastrzelonych rano przez Chamisa.W jukach, które wraz z namiotemdzwigał osioł, znalazło się też około trzech garncy durry i kilka garścisoli oraz wiązka suszonych korzeni marioku.Starczyło więc na obfitą wieczerzę.Korzystali z niej jednakprzeważnie tylko Kali i Mea.Młody Murzyn, którego Gebhr głodziłw okropny sposób, zjadł taką ilość pokarmu, jaka mogła nasycićdwóch ludzi.Ale też był za to całym sercem wdzięczny swoimnowym państwu i natychmiast po wieczerzy padł na twarz przedStasiem i Nel na znak, że pragnie do końca życia zostać ichniewolnikiem, a następnie złożył równie pokorną czołobitnośćstrzelbie Stasia rozumiejąc widocznie, że bezpieczniej jest zjednaćsobie łaskę tak groznego narzędzia.Po czym oświadczył, że podczassnu pana wielkiego i bibi będzie czuwał na przemian z Meą, byogień nie zgasł i siadł przy nim w kucki mrucząc z cicha coś wrodzaju piosenki, w której powtarzały się co chwila wyrazy: Simbakufa! simba kufa! , co znaczy w języku ki-swahili: lew zabity.Ale panu wielkiemu ani małej bibi nie było do snu.Nel nawielkie prośby Stasia przełknęła zaledwie parę kawałków pentarki ikilka ziarnek rozgotowanej durry.Mówiła, że nie chce się jej ani jeść,ani spać, tylko pić.Stasia chwyciła obawa, czy nie dostała gorączki,ale przekonał się, że ręce ma chłodne, a nawet aż nadto zimne.Namówił ją jednak, aby weszła pod namiot, gdzie przygotował dlaniej posłanie, obszukawszy wpierw starannie, czy w trawie nie maskorpionów.Sam siadł na kamieniu ze sztucerem w ręku, by bronićjej od napadu dzikich zwierząt, w razie gdyby ogień okazał sięniedostateczną obroną.Ogarnęło go niezmierne zmęczenie i139wyczerpanie.W duszy powtarzał sobie: Zabiłem Gebhra i Chamisa,zabiłem Beduinów, zabiłem lwa i jesteśmy wolni. Ale było to tak,jakby te słowa szeptał mu kto inny i jakby on sam nie rozumiałdobrze, co to znaczy.Miał tylko poczucie, że są wolni, ale że stało sięzarazem coś okropnego, co napełniało go niepokojem i przygniatałomu piersi jak ciężki kamień.Wreszcie myśli poczęły mu drętwieć.Długi czas patrzył na wielkie ćmy krążące nad płomieniem, a wkońcu jął kiwać się i drzemać.Kali drzemał także, ale budził się cochwila i dorzucał gałęzi do ognia.Noc uczyniła się głęboka i co rzadko zdarza się pod zwrotnikami,bardzo cicha.Słychać tylko było trzask płonących cierni i syczeniepłomienia, który rozświecał zatoczone półkolem wiszary skalne.Księżyc nie rozjaśniał głębin wąwozu, ale w górze migotały rojenieznanych gwiazd.Powietrze stało się tak chłodne, że Staś zbudziłsię, otrząsnął senne odrętwienie i począł troszczyć się o to, czy chłódnie dokuczy małej Nel.Lecz uspokoił się przypomniawszy sobie, że zostawił jej podnamiotem na wojłokach pled, który Dinah zabrała jeszcze z Fajumu.Przyszło mu też na myśl, że jadąc od samego Nilu ciągle, lubonieznacznie, pod górę, musieli przez tyle dni zajechać już dośćwysoko, a zatem do krajów, w których febra nie grozi już tak jak wniskim łożysku rzeki.Dojmujący chłód nocny zdawał się potwierdzaćto przypuszczenie.I myśl ta dodała mu otuchy.Podszedł na chwilę pod namiot, byposłuchać, czy Nel śpi spokojnie, po czym wrócił, siadł bliżej ognia iznów począł drzemać, a nawet zasnął głęboko.Nagle zbudziło go warczenie Saby, który poprzednio ułożył się dosnu tuż przy jego nogach.Kali ocknął się także i obaj poczęli spoglądać niespokojnie nabrytana, który wyciągnięty jak struna, nastawił uszy i łopocącnozdrzami wietrzył w stronę, z której przybyli, wpatrując się zarazemw ciemność.Sierść zjeżyła mu się na karku i grzbiecie, a piersiwzdymały się od powietrza.które warcząc wciągał w płuca.Młody niewolnik dorzucił co prędzej suchych gałęzi na ogień. Panie szeptał wziąć strzelbę! wziąć strzelbę!Staś wziął strzelbę i wysunął się przed ogień, by widzieć lepiejmroczną głąb wąwozu.Warczenie Saby zmieniło się w urywaneposzczekiwanie.Przez długą chwilę nie było nic słychać, po czymjednakże do uszu Kalego i Stasia doleciał z odległości głuchy tętent,140jakby jakieś wielkie zwierzęta biegły szybko w stronę ognia, Tętentów odbijał się wśród ciszy echem o skalne ściany i stawał się corazgłośniejszy.Staś zrozumiał, że zbliża się śmiertelne.niebezpieczeństwa.Aleco to być mogła? Może bawoły, może jaka para nosorożców, któraszuka wyjścia z wąwozu? W takim razie, jeśli huk strzału nie spłoszyich i nie zawróci, nic nie uratuje karawany, albowiem zwierzęta te,nie mniej złośliwe i napastnicze od drapieżnych, nie boją się ognia iroztratują wszystko po drodze.Gdyby to był jednak jaki oddział Smaina, który natknąwszy się natrupy w wąwozie, ściga morderców? Staś sam nie wiedział, co byłobylepsze prędka śmierć czy nawa niewola? Przebiegło mu przy tymprzez głowę, że jeżeli sam Smain znajdzie się w oddziale, to ich możeoszczędzić ale jeśli go nie ma, to derwisze albo zamordują ichnatychmiast, albo, co gorzej, umęczą ich przed śmiercią w okrutnysposób. Ach pomyślał daj Boże, żeby to były zwierzęta, nieludzie!Tymczasem tętent rósł i zmienił się w grzmot kopyt aż nakoniec z ciemności wyłoniły się błyszczące oczy, rozdęte chrapy irozwiane od biegu grzywy. Konie! zawołał Kali.Jakaż były to konie Gebhra i Chamisa.Przybiegły oba w dzikimpędzie, gnane widocznie trwogą, lecz wpadłszy w krąg światła iujrzawszy swych popętanych towarzyszów wspięły się na zadnichnogach, po czym parskając zaryły się kopytami w ziemię i pozostałyprzez chwilę nieruchome.Lecz Staś nie odjął strzelby od twarzy.Był pewien, że za końmiwychyli się lada chwila kudłata głowa lwa lub płaska czaszkapantery.Ale czekał na próżno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]