[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Arne, machając rękami dla utrzymania równowagi, przeszedł wolnodwa chwiejne kroki na przykurczonych nogach, cały czas zastanawiając się, co ma powiedzieć.Między trzecim a czwartym krokiem doszedł do wniosku, że mógłby powiedzieć prawdę.Nabrałnieco więcej powietrza i krzyknął: Policja!Nie był pewny, czy facet zrozumiał, bo z podrażnionego rdzą i pyłem gardła wydobyło sięcoś podobnego do skrzeku.Robotnik nie zmienił miny ani pozycji, więc gdy wreszcie szczęśliwiezszedł ze złomu, minął go i ruszył w stronę samochodu.Teraz dopiero poczuł, że jest przemarzniętydo kości.I w tym momencie uświadomił sobie nagle, co przeżył.Był w samym środku machiny,która siała śmierć na odległość wielu kilometrów.Wyszedł z tego żywy tylko dzięki odgiętemukawałkowi blachy.Teraz wiedział już, czym są infradzwięki i dlaczego czymś takim interesowałosię wojsko. * Spędzający noc w swoim apartamencie Thorsen na pewno coś odczuł.Koniecznie trzeba goostrzec.Może nie odleciał jeszcze śmigłowcem.Arne nie mógł iść szybciej, bo wtedy jego oddechprzyspieszał, wywołując ból rozdzierający płuca.Minęło go kilku robotników, przyglądali mu sięjak ten przy podnośniku.Musiał rzeczywiście wyglądać jak diabeł.Budynek administracji obszedł swoją starą drogą.Nie zamierzał wywoływać sensacji,przechodząc przez recepcję.Na parkingu było już pełno samochodów.Kilku ludzi wysiadłoz firmowego busa.Arne stanął za podobnym, żeby poczekać, aż przejdą.W przydymionej szybiezobaczył swoje odbicie.Nie wyglądał jak diabeł.Wyglądał jak alkoholik, który wpadł do młockarnii przeżył.Połowę zapuchniętej twarzy pokrywała zaschnięta krew.Z przetartego swetra na piersiwisiały frędzle poskręcanej wełny.Kurtkę pstrzyły dziesiątki jasnych zadrapań i przecięć.Jakimścudem na głowie utrzymała się czapka, ale nie była już czarna, tylko szarobrązowa od rdzy.Towarzystwo zniknęło wreszcie za drzwiami głównego wejścia.Arne podszedł domercedesa i włożył rękę do kieszeni spodni, żeby wydobyć kluczyki.Kieszeń była pusta.Druga też.Nie miał teraz czasu ani ochoty na włamywanie się do własnego samochodu.Rozejrzał się, czy naparkingu nie stoi jakaś taksówka.Nie stała, poza tym pieniądze zamknięte były w samochodzie.Zaklął i oparł się o błotnik, zastanawiając się, czy nie pora użyć legitymacji służbowej.Cośstuknęło go w nogę.Spojrzał.Spodnie na wysokości kieszeni były rozdarte, w dziurze kluczykiwisiały zaczepione szeklą żeglarską, która służyła mu jako breloczek.Zdjął rękawiczkę i wydostałje, rozrywając resztki kieszeni.Otworzył samochód i z ulgą usiadł w fotelu.Pistolet boleśnie wbiłmu się w kość ogonową.Przeklinając, wściekle wyrwał go zza paska i z nagłą furią rzuciło podłogę.Przecież mógł bez problemu rozwalić tę pieprzoną tablicę rozdzielczą! Któraśz piętnastu kul przerwałaby w końcu chociaż jeden z obwodów.Mógł strzelać w żaluzje.Unieruchomienie ich w jednym, może w dwóch wylotach rozsynchronizowałoby tę całą diabelskąmachinę.Kiedy ochłonął, wrzucił pistolet do schowka pod deską rozdzielczą i uruchomił silnik.Znów zakręciło mu się w głowie.Błędnik chyba miał jednak uszkodzony.Wyjechał ostrożnie naszosę, starając się nie kręcić zbyt gwałtownie głową.Odruchowo spojrzał na zegar umieszczonykoło radia.To nie był wczesny ranek, jak mu się wydawało.Dochodziła dwunasta.Wcisnął mocniejpedał gazu i wyprzedził wlokącego się tira.Szansa na spotkanie z Thorsenem stała się mniej realna.Przypomniał sobie, jak wygląda w tej chwili to zmniejszało ją jeszcze bardziej.Nie miałmożliwości się przebrać, ale przed wejściem do biurowca musiał chociaż umyć twarz.Zbliżał się dozakrętu przed wjazdem na obwodnicę.Zwolnił i zjechał na pobocze.Usłyszał za sobą wściekłyklakson tira.Minął go o centymetry, wzniecając tuman wodnego pyłu.Wysiadł i oparł się o maskę.Od spojrzenia w bok znów zakręciło mu się w głowie.Odczekał chwilę i zszedł z pobocza do rowu,gdzie woda ściekała z omszałych korzeni świerków, tworząc małe kałuże.Zdjął czapkę, kurtkęi sweter.Wypłukał usta z piasku i umył dokładnie twarz.Rozcięcie na czole znów zaczęło krwawić.Włożył sweter tyłem na przód, czapkę otrzepał i przewrócił na drugą stronę.Kurtka byłapoharatana, ale oddarty na plecach płat skóry dało się wepchnąć do środka.Wrócił do samochodu,urwał kawałek ręcznika papierowego i przyłożył do rany pod czapką.Podpuchnięte,zaczerwienione oczy i szary zarost nie dodawały mu wiarygodności.A może wręcz przeciwnie?W rozmowie z Thorsenem nie pominie przecież tego, co działo się dzisiaj w nocy.Wjechał na obwodnicę i ruszył pełnym gazem.Wyprzedzał samochody z lewej i z prawej,nie patrząc na ograniczenia prędkości.Tym razem był na służbie, nie jechał do Thorsena prywatnie.Tym razem nie stały za nim domysły, ale twarde fakty.Hala wytwarzała dzwięki niskichczęstotliwości.Sama była gigantycznym słupem powietrza wzbudzonym do rezonansuo niespotykanej sile.Uratowała go rura, do której się wcisnął.Była wąska i miała swój własnyrezonans, o wiele wyższej częstotliwości.Usłyszał go nawet.To był rój tych brzęczących pszczół.Niesłyszalna niska częstotliwość pobudzała wyższą, wchodzącą w zakres słyszalny i nieszkodliwydla organizmu.Fale, które powstawały w hali, musiały mieć zaledwie kilka herców.Na towskazywała prędkość, z jaką zamykały się i otwierały żaluzje.Jechał już ulicą prowadzącą do centrum.Ruch gęstniał z każdym skrzyżowaniem.Zniecierpliwiony skręcił w przecznicę prowadzącą do równoległej.Nie była tak szeroka, ale miałnadzieję, że będzie luzniejsza.Tak samo myśleli i inni kierowcy, było więc tam jeszcze ciaśniej.Posuwał się teraz w tempie idących chodnikiem.Między domami było już widać biurowiecThorsena.Dochodziła pierwsza.Dalej była rozgrzebana studzienka kanalizacyjna i tylko jeden pasruchu.Doturlał się do pierwszej przecznicy i skręcił w nią mimo zakazu.Był już w połowie, gdyz przeciwnej strony wjechała śmieciarka, a za nią po chwili coś jeszcze.Nie było szans na minięcie,bo wzdłuż całej, i tak wąskiej ulicy, samochody parkowały jeden przy drugim.Musiał się wycofać.Dojechał tyłem do zatłoczonej ulicy i czekał, aż ktoś go wpuści.Wściekli kierowcy udawali, że gonie widzą.Zmieciarka napierała od przodu.Wkurzyło go to wreszcie.Wysiadł i podszedł dowlokących się samochodów.Pokazał ręką, że chce wyjechać.Facet w oplu po prostu go ominął.Arne wyciągnął z kieszeni legitymację policyjną i machnął nią następnemu przed szybą.Ten posłałmu jakąś wiąchę, sądząc po wyrazie twarzy, i zrobił dokładnie to samo co tamten.W pierwszejchwili Arne oniemiał.Co jest, do jasnej cholery? Po kolejnej nieudanej próbie wreszcie dotarło doniego, że wygląda raczej jak wariat machający ludziom biletem miesięcznym albo legitymacjąinwalidzką niż policjant na służbie.Przypomniał sobie, że w samochodzie ma koguta, któregonigdy nie użył.Kiedy nachylił się, żeby otworzyć bagażnik, kątem oka zobaczył na ulicy cośznajomego.Jakiś znajomy układ liter.Spojrzał uważniej.Grupa przechodniów odsłoniła automat dogazet.Na wystawionej pierwszej stronie Dagbladet widniał nagłówek: Co dalej z koncernemLasse Thorsena? Podszedł do automatu.Zobaczył zdjęcie mężczyzny na tle płomienia platformywiertniczej, a niżej krótki tekst: Właściciel koncernu naftowego zmarł dzisiaj w nocy.Przyczynąśmierci był najprawdopodobniej zawał serca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]