[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Pracując w polu, też można by ć potrzebny m. Każdy może by ć rolnikiem, ale nie każdy stanie naprzeciw strzy gi stwierdziła.Mojemu ojcu nie bardzo się ta sy tuacja podoba, ale nie może mi tego zabronić.W końcu musidbać o dobro ogółu, a każda dodatkowa strzelba jest potrzebna. No właśnie, gdzie nauczy łaś się tak dobrze strzelać? Wszy stkiego, co umiem, nauczy ł mnie Henry k westchnęła.Noc z pewnościąby ła odpowiednią porą do zwierzeń. Trafiliśmy tu z tatą rok po wojnie.Oboje by liśmyzałamani po śmierci mamy.Zamilkła na chwilę. Przy kro mi powiedział Hubert. Ty też straciłeś rodzinę, zresztą jak każdy. Wzruszy ła ramionami. Zginęła namoich oczach.Jakieś dresy skatowały mamę na śmierć, a ja to widziałam.Głos jej nie zadrżał, łza nie pojawiła się w kąciku oka, żaden mięsień nie drgnął natwarzy, a jednak Hubert czuł, że nadal przeży wa śmierć matki.Chciałby złapać dziewczy nę zarękę, przy tulić, ale wiedział, że nie należała do osób okazujący ch uczucia i mogłaby tego sobie nieży czy ć. Kiedy przy by liśmy do Zwięcina, oboje by liśmy załamani podjęła opowieść.Tata zaczął organizować tutejsze ży cie.Na początku by ło tu ty lko kilku mieszkańców, ale pracy niebrakowało.Dopiero potem, w ciągu następny ch lat przy by li inni.Uczy liśmy się wszy stkiego odpodstaw: jak budować domy, jak uprawiać ziemię, leczy ć choroby, nie mając pod ręką apteki.Stare książki by ły naprawdę pomocne& Ojciec nie miał dla mnie czasu, naszą tragedięprzeży waliśmy osobno.I wtedy poznałam Henry ka.Przy szedł nie wiadomo skąd i miałolbrzy mią wiedzę.Choć zamieszkał poza wsią, wszy scy czuli się lepiej, wiedząc, że jest po naszejstronie.Zaczęłam spędzać z nim mnóstwo czasu.Uczy ł mnie strzelać, bić się, polować,naprawiać broń.Już nigdy nie chciałam by ć bezbronna& Dzięki niemu jestem ty m, kim jestem.Długo jeszcze rozmawiali.Hubert by ł szczęśliwy, że Iza się przed nim otworzy ła.Teraz choć trochę mógł ją zrozumieć.Jak każdy przeży ła tragedię i jak każdy poradziła sobie z niąna swój sposób.ROZDZIAA IVW czwartek o świcie Hubert leniwie wstał z łóżka, przekąsił śniadanie, wziął broń iposzedł do stajni.Tam czekali już na niego dwaj strażnicy, Marek i Jacek, oraz Iza.Cała czwórkaosiodłała wierzchowce i wy ruszy li do miasta.Każdy prowadził konia objuczonego towarami nawy mianę. A więc jaką mamy listę zakupów? zapy tał wesoło Hubert. Wszy stko, co potrzebne powiedziała Iza. Sól, przy prawy, herbata, kawa,papier, przy bory do pisania, ubrania, naboje do broni& Czy li wszy stko to, czego nie potrafią wy konać sami pomy ślał chłopak.Spry tnie, wy wożą to, co dają radę wy produkować, a w zamian dostają to, co można znalezć wmieście.I nikt nie narusza niczy jej suwerenności.Jechali przez kilka godzin, aż dotarli do wielkiego placu, który kiedy ś musiał by ćparkingiem.Czekało już tam wielu miastowy ch.Nie różnili się zby tnio od osób ze Zwięcina.Kuswojemu zdziwieniu Hubert odkry ł, że między wy łożony mi na ziemi towarami krążą też ludzie zinny ch osad.Tak łatwo by ło mu my śleć, że Zwięcino jest wsią jedy ną w swoim rodzaju.Iza i strażnicy witali się ze znajomy mi, oglądali rzeczy na wy mianę, zawzięcie sięprzy ty m targując.Dziewczy na trzy mała w garści listę zakupów przy gotowaną we współpracy zcały m Zwięcinem.Wy mieniła też kilka pry watny ch rzeczy mieszkańców na to, o co ją poprosili.Obserwując dziewczy nę, Hubert nie mógł się nadziwić, że by ła jednocześnie taka stanowcza,zdecy dowana i opanowana.Nie dała sobie dmuchać w kaszę.Przez chwilę przy glądała sięsrebrnemu łańcuszkowi z ładny m wisiorkiem i chłopakowi się wy dawało, że widzi bły sk w jej oku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]