[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.*Na plastikowej choince wisiały złote bombki, pękate jakja.Bombka, choć wielka, jest niezwykle lekka, bo wprzeciwieństwie do mojego okrągłego brzucha nie jestwypełniona po brzegi tłuszczem, ale powietrzem, tylko kogoobchodzi wnętrze bombki? Liczy się to, jaka jest na zewnątrz,czyli okrągła, kolorowa i ustrojona brokatem.Z grubasem jest całkiem podobnie, tyle że jego wyglądemnikt się nie zachwyca.Otyły człowiek, choćby miałnajbogatsze na świecie wnętrze, choćby był kipiącymwulkanem namiętności, choćby jego umysł był nieprzeciętny -zawsze będzie dla innych przede wszystkim gruby i małeszanse, żeby ktoś o zdrowym zmyśle wzroku dostrzegł to, cojest głębiej.Chyba że zrobisz coś wyjątkowo wrednego -wtedy powiedzą: patrz, nie dość, że gruba, to jeszcze wredna!Patrzyłam na bombki dyndające na choince międzylukrowanymi pierniczkami, które nie tak dawno wyciskałamforemką z cienko rozwałkowanego ciasta.Zjadłabym tuzintakich pierniczków, ale odkąd wiedziałam, że nie ważę niecoponad sto", ale grubo ponad sto", mój apetyt drastyczniezmalał.Chęć zjedzenia czegokolwiek napotykała poważnąblokadę w mojej głowie.Choinkowe łakocie po raz pierwszy miały szansęprzetrwać w komplecie przez całe święta, a nawet dłużej.Tuż przed Wigilią wstąpiłam na moment do pracy, żebyzłożyć wszystkim życzenia i skonsultować z informatykiemkilka nowych, bardzo wymyślnych pomysłów, bo on nierozumiał moich wizji, a ja technicznych ograniczeń.- Oj, Madziu, Madziu.Masz wolne, a tak intensywniepracujesz.Wiesz, jak to się nazywa? Pracoholizm! -powiedział informatyk.Urlop sprzyjał twórczemu myśleniu.Przeplatałam pracę z czytaniem książek i intensywnymwcieraniem w ciało ujędrniającego masła cynamonowo -karmelowego.Jego zapach i konsystencja odbierane skórąbyły niemalże wrażeniem smakowym, substytutem jedzenia,które drastycznie ograniczyłam od pewnego obiektywnegopomiaru masy.Rehabilitacja babci nie okazała się aż tak absorbująca, jakmyślałam, a ponadto praca bardzo dobrze służyła odciąganiuuwagi od burzliwej walki toczącej się w mojej głowie międzySsaniem a Blokadą, jak dotąd z miażdżącą przewagą nakorzyść Blokady.- Pracoholizm? Ciekawe, czy szef chciałby, żebymzaczęła się z tego leczyć? - spytałam i życzyłaminformatykom wesołych świąt.Wszyscy ucieszyli się na mój widok, a najbardziej Janka,która, skazana wyłącznie na towarzystwo Fabiana, doceniła wpełni to, jaką jestem wspaniałą koleżanką z pracy.- Gdyby nie te święta i perspektywa kilku dni wolnego, tojestem pewna, że zwariowałabym albo wyrzuciła go przezokno! Tak mnie ten człowiek denerwuje! Cały czas siedzi naczacie, pije moją kawę z moim mleczkiem i z moimsłodzikiem.Szpera po portalach randkowych w poszukiwaniuinspiracji i przygodnego seksu.Codziennie około południaidzie do księgowej na szybki numerek i wraca po dwóchminutach, maratończyk jeden.A włosy ma w taknieprzyzwoitym nieładzie, że.Kto tam teraz pracuje w tejksięgowości? Powiedz mi, Madziu, za co nasz szef mu płaci?Za rysowanie czy za pieprzenie? - strzelała pytaniami jak zkarabinu maszynowego i najwidoczniej tęskniła za rozmową,bo buzia się jej nie zamykała.- Musisz wrócić, bo nie mam dokogo gęby otworzyć! Z Fabianem można gadać tylko o seksiealbo o tym, jaki jest zajebisty!Przy wyjściu z biurowca stała szafa z batonami- moja przystań, moje miejsce, do którego tak często ichętnie podchodziłam z drobniakami, kiedy w brzuchu i wszufladach biurka robiło się pusto.Pełno karmelu, orzeszków i czekolady, tworzącychprzepyszne prostopadłościenne bryły.Szelest kolorowychpapierków i to niesamowite uczucie, gdy wafelek pęka, akarmel się ciągnie i ciągnie.Sama słodycz! Niebo w gębie! Poezja! Blokada.Przeszłam, nie zostawiając w automacie ani złotówki.- Czy mogłabyś sobie darować oglądanie telewizjichociaż na jeden wieczór? - spytałam matkę, widząc, jakprzeżywa, że w Krakowie tysiące bezdomnych zebrały się narynku przy świątecznym stole, policja zapowiadała polowaniena pijanych kierowców, a po świętach sejm miał obradowaćna temat nowej ustawy o radiofonii i telewizji.- Czyktórykolwiek z tych tematów jest teraz dla ciebie ważniejszyniż to, że za pięć minut przyjdą goście? Barszcz wciąż zimny,a karp surowy! Skup się na tym, co ważne! - Ale to wszystko jest bardzo ważne! - zaprotestowałamatka, wpatrzona w telewizor.- Na przykład tacy bezdomni wKrakowie! Myślisz, że Warszawie ich nie ma? Pomyślałaś onakryciu dla niezapowiedzianego gościa? Pomyślałaś? Nie? Awidzisz! Teraz, jak o tym słyszysz, możesz się zrehabilitowaći przynieść jeszcze jeden talerz.Może jakiś zbłąkany menelzapuka do nas i zechce się z nami posilić tego wieczoru.- Rzeczywiście, nie pomyślałam o dodatkowym nakryciu,bo nasz stół ledwo pomieścił talerze dla planowanych gości! -powiedziałam, układając pod choinką prezenty.- Któragodzina? Już osiemnasta? Powinni już tu być, prawda?- Powinni, powinni.A ciebie nadal nie interesująnowinki prosto z Polski.A powinny! Jak myślisz, po jakichdrogach jeżdżą ci wszyscy pijani kierowcy? Otóż po tychsamych co my wszyscy! Po tych samych, którymi ciociaKlementyna próbuje się teraz zapewne do nas dostać.Nie miałam ani siły, ani ochoty się z nią spierać o to, czyw Wigilię telewizor powinien być włączony, czy nie.Jedno wiedziałam na pewno: rozpoczęcie obrad sejmu nadnową ustawą o radiofonii i telewizji dotyczyło mojej matkibardziej niż kogokolwiek innego na tym świecie.Klementyna na wigilię ubrała się na złoto.Nawet choinkabyła tego dnia mniej strojna i mniej błyszcząca niż ona.Weszła do salonu i zdziwiła się:- Spójrzcie tylko! Ubrałyście choinkę pod kolor mojegostroju! To dobra wróżba! Mówię wam, to nie przypadek! Cośdobrego się dziś stanie!- Stanie się, stanie.- Matce humor dopisywał jak nigdy.- Bóg się rodzi!- Złoto na choince, złoto na sukience.Kto by pomyślał! -przywitałam ekscentryczną, nieco histeryczną Klementynę,która zostawiła mi odciski swojej szminki na obu policzkach.Przed wyjściem z domu chyba wylała na siebie flakonikperfum, bo ciężki Chanel No 5 unosił się w całym salonie iprzyćmiewał wszystkie świąteczne zapachy.Witold nie mógł się nadziwić, że tak wydoroślałam.- Wydoroślałam? - zdziwiłam się.- Myślałam, że kobietyw moim wieku mogą się co najwyżej postarzeć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]