[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Moja rzecz słuchać rozkazów kapitanaMaclntosha.Rupert z Michałem wędrowali więc dalej.Minęli właśnie drugą groblę i zawrócili błotnistą ścieżkąbiegnącą za obozem, która miała doprowadzić ich do wsi.- Chyba pójdziemy na naszą kwaterę - powiedział Rupert.-Tyle się napatrzyłem na te ogniska, żezaczynam być głodny.Nie dokończył, bo tuż przed nim wyrósł kawalerzysta od Fevershama, salutując służbiście.- Panie, mam rozkaz doprowadzić was do Weston Court!Mieściła się tam kwatera główna Fevershama.Cały czas panował w niej ożywiony ruch.Chłopcyzaczepili napotkanego znajomego, który poinformował ich, że wprawdzie plany strategiczne się niezmieniły i trzon wojsk królewskich ma nie ruszać się z miejsca, ale dowódca nakazał obstawienie drógwylotowych, na wypadek gdyby nieprzyjaciel usiłował dokonać wyłomu.Wkrótce więc okazało się,że hrabia Chelmsford i tak będzie musiał zawrócić na kwaterę, ale nie po to, żeby coś zjeść, tylko żebyprzyprowadzić konia, gdyż wyznaczono go do podjazdu dowodzonego przez rotmistrza Comptona.Podjazd ten, w sile dwóch szwadronów jazdy lorda Oxfordai szwadronu dragonów, miał ochraniać wioskę Chedzoy, położoną w połowie drogi między obozem aBridgewater.Inną, mniejszą grupę jezdzców wysłano dalej na północ, aby zabezpieczyliskrzyżowanie dróg wiodących do Bath i Bristolu.Rupert mocno zgłodniał, więc burczał pod nosem:- Do czego jesteśmy tam potrzebni, jeżeli buntownicy tak czy siak zamierzają uciekać na północ? Anisię najem, ani się wyśpię i to wszystko na darmo!- Nie smućcie się, panie! - pocieszał go Michał.- W każdej wiosce musi być jakaś gospoda.Bylebyśmy tylko stanęli na naszych pozycjach, a już moja w tym głowa, żeby dostarczyć coś dojedzenia, choćby tylko chleb i ser!- I czym będziemy kiedyś chwalić się naszym dzieciom? -narzekał dalej Rupert.- Przypomnij sobietylko, o czym opowiadał nam Hugo, a myśmy dotąd raptem stoczyli jedną, małą potyczkę.Wątpię,żebyśmy doczekali się prawdziwej bitwy.Pewnie będziemy tylko patrolować te strony, dopókibuntownicy, jeden po drugim, nie zdezerterują do ostatniego, a książę sam się nie podda.- To nic takiego, panie.Mało to wojen na świecie?*Podczas pełni księżyca noc powinna być jasna jak dzień, tymczasem nieoczekiwanie opadła gęstamgła, tłumiąc wszystkie dzwięki i paraliżując zmysły.Rupert widział zaledwie na krok lub dwa przedsobą, czuł się, jakby pływał w morzu mleka, i zupełnie zatracił poczucie czasu.Gdyby szedł piechotą,bałby się śmiertelnie, na szczęście w koniu miał pewnego przewodnika.Jego wierzchowiec, Samson,nie widział więcej niż jego pan, ale wciąż rozdymał nozdrza, wdychając zapachy rozpylone w tymdziwnie białym powietrzu, a jego czujne uszy wychwyciłyby odgłosy niebezpieczeństwa szybciej, niżusłyszałby je Rupert.Dopóki więc Samson leniwie przestępował z nogi na noge gotów do drzemki,jego pan nie miał się czego obawiać.Zegar na wieży kościoła w Chedzoy wybił pierwszą - pojedynczym, głuchym uderzeniem stłumionymprzez mgłę.Teren wsi był ogrodzony do samych brzegów kolejnego rowu odwadniającego,nazywanego Langmoor.Rupert cieszył się z tego, gdyż żywopłoty zapobiegały osunięciu się jezdzcawraz z koniem do rowu, co we mgle i mroku łatwo mogło się zdarzyć.Rów Langmoor nie był głębszyniż Buzzex, ale różnił się od tego ostatniego tym, że na jego dnie stała woda, której głębokości nikt niepotrafił oszacować.Po swojej lewej stronie Rupert zlokalizował groblę oznaczoną kamieniami.Pilnowało jej czterech kawałerzystów - jego podwładnych.Hrabia uznał, że powinien sprawdzić, czy nie posnęli.Jemu samemu chciało się spać, a wiedziałdobrze, jak łatwo zapaść w sen, kiedy stoi się na warcie z dala od wszelkich żywych istot z wyjątkiemwłasnego konia.Ponadto od zimna drętwiały mu dłonie i stopy, a w ruchu mógł się rozgrzać, więczbudził Samsona i podjechał bliżej do wartowników.Nagle powietrze przeszył ostry trzask, aż Samson nastawił uszy do przodu.Było oczywiste, że takprzenikliwy dzwięk, którego nie stłumiła nawet gęsta mgła, mógł wydać tylko wystrzał z muszkietu,ewentualnie z pistoletu.Czyżby zaatakowano któregoś z wartowników? Rupert ponaglił konia dokłusa, a wtedy we mgle zamajaczyła sylwetka jezdzca jadącego jeszcze szybszym chodem.Hrabiasięgnął do rękojeści szabli, ale w porę rozpoznał swojego żołnierza.- Manyon, co się dzieje? - chciał zawołać, ale w porę zniżył głos.Wartownik wytrzeszczył na niego przerażone oczy i osadził swego konia w miejscu.- Nieprzyjaciel, panie! Tysiące ich idą przez Langmoor! Jak też, na miłość boską, mogliniepostrzeżenie przedostaćsię tak daleko?- Wszystko przez tę przeklętą mgłę! - burczał pod nosem Rupert.Jak to jednak możliwe, że nikt ich nieusłyszał? Teraz nie miał już czasu zastanawiać się nad tym, krzyknął więc doManyona: - Pędz, co koń wyskoczy, po rotmistrza Comptona.Ja ostrzegę naszych.- Ależ, panie! - %7łołnierz uważał, że powinien sam wykonać niebezpieczniejsze zadanie, aby nienarażać swego oficera.- Pędz, do wszystkich diabłów! - ponaglił go Rupert.Sam obrócił konia na zadzie, zamierzająctrzymać się ogrodzonego terenu.Tylko tą stroną mógł dotrzeć do obozu, nie nadziewając się nanieprzyjaciela.Wiedział, że nieco dalej jest przerzucony nad rowem most, więc skierował się kuniemu wzdłuż żywopłotu.Przejechał po moście, a na wrzosowisku przeszedł w galop.KopytaSamsona nie wydawały żadnego dzwięku na miękkim, wysuszonym torfie i dopiero wtedy hrabiazrozumiał, jakim sposobem buntownicy zdołali podejść tak blisko, nie będąc słyszanymi.Teraz całeich tysiące zdążały ku pogrążonemu we śnie obozowi.Mało tego, że przewyższali królewską armięliczebnością, to jeszcze mieli dodatkową przewagę wynikającą z zaskoczenia! Kapitan Macintoshmiał rację.Rupert przypomniał sobie dyskusję toczoną w Bristolu.Wtedy, podobnie jak innym, wydawało musię, że atak pod osłoną nocy byłby ze strony Monmoutha samobójczym posunięciem.Teraz jednakpatrzył na to inaczej, jak na śmiałą decyzję człowieka zdesperowanego i gotowego na wszystko,wykorzystującego jedyną szansę na zwycięstwo.Odczuwał nawet coś w rodzaju podziwu dla księcia.Po drugiej stronie Langmoor mgła zaczęła rzednąć.Rupert zastanawiał się już, czy da radę pokonaćdystans mili w parę minut, gdy Samson w ostatniej chwili zatrzymał się nad krawędzią rowu BuzzexNa tle nieba oświetlonego blaskiem księżyca zamajaczyły ciemne sylwetki namiotów i chat wiejskich.Kopyta Samsona o mało nie obsunęły się po sypkim torfie, ale hrabia zdołał wykręcić go na zadzie iod razu ruszyć galopem wzdłuż brzegu rowu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]