[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Coś dosłownierozerwało mu gardło! Wydobył z siebie w ostatniej chwili coś o śmierci czyhającej na naswśród zamieci.W tym było coś nadzwyczajnego, już ja to mówię! I powiem więcej! Równiedobrze mógł go dopaść wilk, ale są wśród nas tacy, którzy nie wierzą astrologowi, że cały czasobserwował Henderina.Posłuchajcie, mogę wam opowiedzieć jeszcze o kilku wydarzeniach,które miały tu miejsce nocą, a nie są zupełnie normalne.Wcale a wcale, jaśnie panie!Lecz jakichkolwiek plotek nie miałby łowczy na końcu języka pozostały one niewyjawione.Okrzyki z zewnątrz zapowiadały bowiem nadejście Troylina.Baron zniecierpliwością oczekiwał wyprawy.Kane zastanawiał się nad słowami łowczego bawiąc sięmyśliwskim oszczepem.Pospieszył na dziedziniec.Dosiadł konia danego mu przezgospodarza.Cały oddział liczący około dwunastu ludzi ruszył w głąb białej puszczy.Myśliwskie psy biegły przez śnieg poszczekując radośnie, chronione przed arktycznymmrozem puszystą sierścią.Pomimo zmarzniętej ziemi i trzaskającego mrozu, słońce świeciłonisko na niebie, rażąc oczy myśliwych.Odblask promieni na śniegu był uciążliwy nawet wśróddrzew, a poza obszarem leśnym oślepiał.Zimne oczy Kane'a rozglądały się uważnie, szukającśladów wilków.Nie zauważył jednak obecności wielkiego stada, które wczoraj zaatakowałoludzi.Zlady były zatarte, gdyż ciągle padał śnieg.Mimo to, gdzieniegdzie one widniały.Czasami wyżły powarkiwały wpadając na trop.Orszak wyglądał jak zwykła wyprawa łowiecka.Oprócz Kane'a, baron zabrał ze sobąpieśniarza Evingolisa oraz dziesięciu spośród swoich myśliwych i żołnierzy.Okrzyki niosły sięw las.Jeśli ktokolwiek z nich był przerażony opowieściami usłyszanymi zeszłej nocy, nie dawałtego po sobie poznać.Emocje wywołane polowaniem i światło dzienne oddaliły obawy.Wszyscy, nie licząc nadzorców sfory, byli uzbrojeni w myśliwskie oszczepy.Oprócz długichnoży i łuków nie mieli żadnej broni.Wyjątkiem był Kane, który umocował przy siodle swójpotężny miecz.Evingolis robił sobie z tego żarty. Wyprawiliśmy się na łosie, cudzoziemcze, a nie na wojnę!Kane, słuchając docinków albinosa, wzruszył tylko ramionami.Pamiętając, że nadwornybard miał zadanie być uszczypliwym, odparł: W moim fachu miecz to wierny towarzysz, póki życia stanie! No i pewnie najlepszy kolega po fachu zaśmiał się Evingolis. Myślę, że jest onprzedłużeniem twojego silnego ramienia, nie możesz się bez niego obyć.Ale, wracając dotwojego zajęcia na czym ono dokładnie polega? To śmierć odparł sucho Kane. Ale nie godzę w pieśniarzy, choć zabijam dlazysku.Pozostali byli rozbawieni wymianą zdań między gościem a bardem, lecz Kane i albinos niezwracali na to uwagi.Psy myśliwskie rozszczekały się na dobre, zagłuszając hałaśliwe okrzyki swych panów.Wyrywały się ze smyczy, szarpiąc nadzorców sfory. Zwieży trop! padł okrzyk. To łoś! Wielka sztuka, sądząc po śladach! Puść je wolno! ryknął Troylin. Do stu par diabłów! Już czuję smak pieczeni!Spuszczone psy pogoniły po tropie w las, potrącając połamane gałęzie i skacząc przezzaspy.Przeciągły skowyt rozlegał się wśród drzew, dając wyraz ich żądzy dopadnięcia ofiary.Myśliwi puścili się lekkomyślnie Za sforą wykrzykując zapalczywie, nie zważając naprzysypane przeszkody i groznie sterczące konary.Koniom i jezdzcom groził w każdej chwiliupadek. No! Dalej! Za nimi! Spóznimy się na pokot! Co robisz, do cholery! Założę się o dukata,że psy go rozerwą, zanim dotrzemy na miejsce! Bierz się do roboty! Pamiętaj Kane ma strzałpo baronie! Szybciej! To na pewno samiec! Niech mnie diabli! Uwaga, pniak! Posłuchaj, jakujadają! Psy podnosiły taki sam rwetes.Wjechali na polanę i wpadli w osłupienie.Trop niespodziewanie rozwidlał się, a śladymówiły wyraznie, że sfora rozdzieliła się na polanie i pognała w dwie strony. Na brodę Thoema! krzyknął Troylin z zadowoleniem. Patrzcie, jest jeszcze jeden!Tropy wskazywały, że pierwszy łoś spotkał na polanie innego, po czym zwierzęta podążyływ różnych kierunkach.Sfora puściła się za obydwoma. Dostaniemy je oba! krzyknął Troylin. Kane, ty jedz za tym, który skierował się nazachód.Niech garstka z was idzie z nim.Spieszcie się, do diabła! Aoś pozabija psy jak sfora jestrozdzielona.Baron podążył za pierwszym łosiem.Kane i pięciu innych galopem puścili się w innąstronę.Puszcza pochłonęła niebawem odgłosy ich przejazdu, a na polanie nastała cisza.Niepozostała ona jednak zupełnie pusta.Nikt nie przeczuwał katastrofy.Przypadła im nie zmęczona sztuka; psy goniły już długo zapierwszym łosiem, nie mogły więc z początku zmniejszyć dystansu.Jednak ich większawytrzymałość i mały opór, jaki stawiał im śnieg pozwoliły na szybkie dopadnięcie zwierza.Samiec wybrał sobie niewielką rozpadlinę i stawił się do obrony.Tylko trzy psy pogoniły zaofiarą i nie były w stanie powalić wielkiego łosia.Atakowały i odskakiwały zwinnie, abyuniknąć śmiertelnych uderzeń racic i rogów.Kiedy przybyli myśliwi, jeden przebity rogamiwyżeł już zdychał, a zwierzę broczyło juchą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]