[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zestarymi ludzmi tak już jest.To smutne.W najdalszym kącie placu bawiły się dwie małe dziewczynki.Frederick zawołał je ipomachał ręką.Natychmiast rzuciły się biegiem w jego kierunku, na czym mu właśnie zależało.Podszedł do drzwi, ale nie zapukał, tylko nacisnął klamkę i naparł na nie ramieniem, bez większego trudu wyważając zamek z cienkiej aluminiowej futryny.Juanita obudziła się gwałtownie.Szybko zamknął za sobą drzwi i uśmiechnął się do niej.Zamrugała szybko, zaspana, i spytała niepewnie:- Frederick?Ledwie zdążył się nią zająć i schować w mrocznym kącie przyczepy, gdy z szosy na placskręciły dwa samochody.pięćdziesiąt osiemHigh Mountain Communities okazał się rozległym placem parkingowym dla przyczepmieszkalnych rozstawionych w cieniu drzew.Być może kiedyś było to przyjemne miejsce dożycia, ale teraz sprawiało wrażenie letniego obozowiska z innej epoki, kuszącego coraz mniejturystów.Tylko niektóre przyczepy były zadbane, większość pokrywała rdza i brudne zacieki.Frederick Conrad mieszkał w przyczepie na stanowisku czternastym, w tylnej części placu.Diaz jechała za mną swoim passatem.Minąłem środkową część placu, rozglądając się uważnie, aż wypatrzyłem numer czternasty.Przyczepa Conrada była czysta i dobrze utrzymana, alepanowała w niej cisza.W ogóle na całym parkingu było dziwnie cicho.Zatrzymałem wóz przy starej półciężarówce Forda, a Diaz zaparkowała obok mnie.Wysiedliśmy równocześnie, rozglądając się uważnie dookoła.Spostrzegłem, że jej oczy znów błyszczały jak dwa czarne, wypolerowane do połysku kamyki.- Jego syn musi gdzieś tu być.Jeśli nie ma go w tej chwili, to na pewno był jeszcze doniedawna.Przez cały czas trzymali się blisko siebie.- Uspokój się.Nawet nie wiemy jeszcze, czy to na pewno on.Z drugiego końca placu nadbiegły dwie małe dziewczynki.Wyskoczyły chyba ze stojącejnaprzeciwko dużej jasnozielonej przyczepy i pędziły tak, że młodsza ledwie mogła dotrzymaćkroku siostrze.Starsza zawołała coś, czego nie zrozumiałem, a młodsza ostrym tonem kazała jejzaczekać.Starsza zaśmiała się w głos, pobiegła z powrotem i zniknęła za rogiem przyczepy.Druga także się zaśmiała i pobiegła za nią.Diaz odprowadziła je zdumionym wzrokiem.- Diaz? - zagadnąłem.Odwróciła się szybko i zacisnęła w dłoni srebrny wisiorek w kształcie serduszka.- Wszystko w porządku.Przekonajmy się, co ma do powiedzenia.Podeszliśmy do drzwi przyczepy Fredericka Conrada.Diaz wsunęła rękę pod żakiet izacisnęła palce na kolbie pistoletu.Zapukałem, ale odpowiedziała mi cisza.Zapukałem trochę mocniej i zawołałem:- Panie Conrad!Nie było odpowiedzi.Diaz huknęła otwarte dłonią w bok przyczepy.- Pieprzony kutas!- Uspokój się!Półciężarówka stała blisko przyczepy, wszystko wskazywało na to, że należy do jej właściciela.Podszedłem do niej.Stygnący silnik jeszcze cicho potrzaskiwał, ale w wolnym tempie,jakby wóz stał tu już od pewnego czasu.Obie dziewczynki na dobre zniknęły nam z oczu.Wokół panowała tak niezwykła cisza, że aż ciarki przeszły mi po plecach.- Porozmawiajmy z sąsiadami - zaproponowała Diaz.Na wprost wejścia stojącej najbliżej przyczepy był zaparkowany stary dodge sedan, cowskazywało, że jej mieszkańcy mogą być w środku.Drzwi były zamknięte, a zasłonki woknach zaciągnięte, jednakże wszystkie przyczepy mieszkalne wyglądały podobnie.Ruszyłemza Diaz przez wysypany żwirem plac, próbując odegnać od siebie myśl, że jesteśmy w siedliskuwampirów.Wystarczyło tylko zapukać.FrederickJuanita lubiła półmrok.Nigdy nie zapalała światła i nie odsuwała zasłonek w oknach, żebypodejrzane typki i gwałciciele nie mogli jej szpiegować.Często jej powtarzał: Juanita, przecieżto niemądre, nie kręcą się tu żadne podejrzane typki , ale ona tylko lekceważąco machała ręką,jakby miała do czynienia z głupkiem, i tłumaczyła, że przecież każdego wieczoru można tozobaczyć w dzienniku telewizyjnym.Mówiła: Mordercy są wszędzie!.Teraz pomyślał: Dzięki ci, Juanito.Ukryty w ciemnym kącie jej przyczepy, obserwował przez szparę w zasłonkach, jakdetektyw i kobieta dobijają się do jego drzwi.To nie była ta sama kobieta, która strzegła domuCole a, lecz i ona nosiła się jak policjantka.Kroczyła z wyzywająco zadartą brodą.A zatem wiedzieli.Nie miał najmniejszych wątpliwości, że znali jego tożsamość.Przyglądał się, jak ostrożnie zajmują pozycję po obu stronach drzwi jego przyczepy, i nie wątpił, żeprzyjechali tu, żeby go zabić.Gdyby Cole zjawił się sam, Frederick niespodziewanie wypadłby na plac i zrobił dobry użytek ze swojej strzelby.Z tej odległości nie mógłby chybić celu.Ale w tej sytuacji się zawahał.Pozbycie się dwojga wrogów jednocześnie nastręczało dużo więcej trudności.Jedno z nich mógł załatwić na pewno, ale drugie.Choć bardzo pragnął zabić Cole a, to zarazem w głębi serca żył nadzieją, że oboje wsiądądo samochodów i odjadą.Gdyby tak się stało, nadal miałby szansę ucieczki starym dodge emJuanity.Wystarczyło wskoczyć do wozu, wyjechać na szosę i skręcić w stronę Bakersfield.Odłożyłby porachunki na kiedy indziej; Zaczekałby na lepszą okazję, żeby dopaść Cole a.Z jego pamięci wypłynęły słowa Payne a: Mój chłopak.Tak, Payne był dobrym ojcem.Cole i policjantka odwrócili się plecami do jego przyczepy.Frederickowi przemknęło przezmyśl, że będzie wolny, oni jednak ruszyli powoli w kierunku przyczepy Juanity.Jeszczemocniej przycisnął strzelbę do piersi, aż zabolały go mięśnie ramion.Cole obszedł dodge a i skierował się do wyważonych drzwi.ColeCały samochód był pokryty cienką warstwą kurzu.Prawdopodobnie nikt nie ruszał go zmiejsca co najmniej od tygodnia, chociaż nie dało się wykluczyć, że stał tu nawet od kilku lat.Jeśli sąsiedzi Conrada mieli drugi samochód, ich także mogło nie być w domu.Podszedłem dodrzwi i zapukałem.- Halo!Diaz trzymała się o parę kroków z boku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]