[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Powiedz, gdzie chcesz się udać, a przeniosę tam was wszystkich.- Nie wszystkich - zaprotestował Luke.- Tylko ich.- Nie rozumiem.A co z tobą? Wyjął sztylet i rozciął sobie rękę.Podszedł i stanął obok mnie, również wysuwającdłoń ponad Wzorzec.- Jeśli wyruszymy, na miejsce może dotrzeć troje z nas - stwierdził.- A może nawet mniej.Zostanę i dotrzymam citowarzystwa, póki nie dostarczysz moich przyjaciół na miejsce.- Skąd będziesz wiedział, że należycie wywiązałem się z zadania?- Dobre pytanie.Merle, masz swoje Atuty?- Tak.Wyjąłem je i pokazałem mu.- Wciąż jest tam moja karta?- Była, kiedy ostatnio sprawdzałem.- Więc poszukaj i wyjmij ją.Zanim wyruszysz, przemyśl następne posunięcie.Utrzymuj kontakt, póki go niewykonasz.- Ale co z tobą, Luke? Nie możesz tu siedzieć przez wieczność, jako krwawe zagrożenie Porządku.To tylkochwilowy pat.Prędzej czy pózniej musisz zrezygnować, a wtedy.- Czy nadal masz w talii te obce karty?- O które ci chodzi?- Nazwałeś je kiedyś Atutami Zguby.Przerzuciłem karty.Te, o które pytał, w większości były na końcu.- Tak - potwierdziłem.- Piękna robota.Nie pozbyłbym się ich.59 / 70Zelazny Roger - Książę Chaosu - tom 10- Naprawdę tak myślisz?- Tak.Zbierz parę obrazków tej klasy, a załatwię ci wystawę w Amberze.- Mówisz poważnie? Czy tylko dlatego, że.Znak Wzorca wydał niski warkot.- Aatwo być krytykiem - mruknął Luke.- No dobrze.Wyjmij wszystkie Atuty Zguby.Wyjąłem.- Potasuj je trochę.Odwrócone, jeśli można.- Gotowe.- Rozłóż je.Pochylił się, wybrał jedną z kart.- W porządku - rzekł.- Wchodzę do gry.Kiedy będziesz gotów, powiedz Znakowi, gdzie ma cię przenieść.Bądzw kontakcie.Wzorcu, też mam ochotę na herbatę z lodem.Oszroniona szklanka pojawiła się przy jego prawej stopie.Pochylił się, podniósł ją, wypił trochę.- Dzięki.- Luke - odezwała się Nayda.- Nie rozumiem tego.Co się z tobą stanie?- Nic wielkiego - stwierdził.- Nie płacz po mnie, lady demonie.Zobaczymy się pózniej.Spojrzał na mnie unoszącbrew.- Wyślij nas do Jidrash - poleciłem.- Na otwarty teren pomiędzy pałacem a kościołem.Trzymałem Atut Luke'a w wilgotnej lewej dłoni, obok brzęczącego nisko spikarda.Poczułem chłód karty.- Słyszałeś - powiedział Luke.Zwiat skręcił się i rozkręcił w rześki, wietrzny poranek w Jidrash.Przez Atut obserwowałem Luke'a.Otwierałemkolejne kanały pierścienia.- Dalt, mogę cię tu zostawić - poinformowałem.- Ciebie też, Naydo.- Nie - zaprotestował mężczyzna.- Zaczekaj chwilę! - zawołała Nayda.- Oboje znikacie ze sceny - wyjaśniłem.- %7ładnej ze stron nie jesteście do niczego potrzebni.Ale ja muszęprzenieść Coral w jakieś bezpieczne miejsce.Siebie też.- Ty jesteś ośrodkiem akcji - oświadczyła Nayda.- Pomagając tobie, mogę pomóc Luke'owi.Zabierz mnie zesobą.- Jestem tego samego zdania - dodał Dalt.- Nadal jestem Luke'owi coś winien.- Zgoda - odparłem.- Hej, Luke! Słyszałeś to?- Tak - potwierdził.- W takim razie lepiej bierz się do rzeczy.O cholera! Rozlałem.Jego Atut poczerniał.Nie czekałem na anioły zemsty, języki płomieni, błyskawice ani rozwierającą się ziemię.Usunąłem nas pozajurysdykcję Wzorca.i to naprawdę szybko.Leżałem na zielonej trawie pod drzewem.Obok przepływały pasma mgły, a Wzorzec taty migotał w dole.Jurt zmieczem na kolanach siedział po turecku na masce samochodu.Corwina nie było widać.- Co się stało? - zapytał Jurt.- Jestem rozbity, padnięty i wykończony.Mam zamiar tu leżeć i gapić się na mgłę, dopóki umysł mi nie odpłynie -odpowiedziałem.- Poznaj Coral, Naydę i Dalta.Wysłuchaj ich historii, Jurt, i opowiedz im swoją.Nie budzcie mnie nawetna koniec świata, chyba że miałby naprawdę dobre efekty specjalne.Następnie przystąpiłem do spełniania obietnicy, do wtóru cichnącej gitary i dalekiego głosu Sary K.Trawa byłacudownie miękka.Mgła wirowała w myślach, gasnących w ciemności.I wtedy.i wtedy.wtedy.Szedłem.Szedłem, płynąłem niemal po kalifornijskim centrum handlowym, gdzie często bywałem.Grupkidzieciaków, pary z niemowlakami w wózkach, kobiety z paczkami, mijają, słowa zagłuszone muzyką z głośnika sklepu zpłytami.Doniczkowe oazy za szkłem, smakowite zapachy, obietnice plakatów o wyprzedaży.Szedłem.Obok drogerii.Obok sklepu z obuwiem.Obok sklepu ze słodyczami.Wąski korytarz z lewej.Nigdy dotąd go nie zauważyłem.Muszę skręcić.Dziwne, że był tu dywan.i świece w wysokich lichtarzach, świecznikach i kandelabrach stojących na wąskichskrzyniach.Zciany migotały od.Odwróciłem się.Z tyłu niczego nie było.Zniknęło centrum handlowe.Korytarz kończył się ślepą ścianą.Wisiał na niej niedużygobelin, przedstawiający dziewięć wpatrzonych we mnie postaci.Wzruszyłem ramionami i znów się odwróciłem.- Coś jeszcze pozostało z twojego zaklęcia, wujku - zauważyłem.- No cóż, bierzmy się do pracy.Szedłem.Teraz w ciszy.Przed siebie.Do miejsca, gdzie lśniły lustra.Byłem tam już kiedyś, przypomniałem sobie,dawno temu.jego lokalizacja nie była przypisana do zamku Amber.Było tutaj, na czubku pamięci.moje młodsze japrzechodziło tedy i to niesamotnie.lecz wiedziałem, że ceną tego przypomnienia byłaby utrata kontroli w tym miejscu.Niechętnie uwolniłem obraz i zwróciłem spojrzenie na nieduże owalne lustro po lewej stronie.Uśmiechnąłem się.Tak samo moje odbicie.Pokazałem język i w zamian otrzymałem podobne pozdrowienie.Ruszyłem dalej.Dopiero po kilku krokach uświadomiłem sobie, że odbicie przedstawiało mnie w demonicznejformie, gdy w rzeczywistości przybrałem ludzką.Po prawej stronie zabrzmiało ciche chrząknięcie.Odwróciłem się tam i spojrzałem na mojego brata Mandora wczarno obramowanym lusterku.- Drogi chłopcze - odezwał się.- Król umarł.Niech żyje twoja oświecona osoba, gdy tylko wstąpisz na tron.Lepiej się pospiesz, by wrócić na koronację na Krańcu Zwiata, z oblubienicą Klejnotu albo bez niej.- Napotkałem pewne problemy - odpowiedziałem.- Nic wartego rozwiązywania akurat teraz.O wiele ważniejsza jest twoja obecność w Dworcach.- Nie.Ważniejsi są moi przyjaciele.Lekki uśmiech przemknął po jego wargach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]