[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak przynajmniej mu się wydawało.Kiedy jednak zmusił sul dam dozdjęcia kobiecie obroży jej a dam tamta zaczęła natychmiast błagać swoją sul damo pomoc i na ślepo ciskać Mocą.W końcu posunęła się nawet do tego, że sama nadsta-wiała szyję, aby sul dam wzięła ją znowu na smycz! Dziewięciu Obrońców i jeden %7łoł-nierz zginęło, zanim zdołano oddzielić ją tarczą.Gedwyn zabiłby ją na miejscu, gdybyRand się nie wtrącił.Obrońcy którzy w obecności władającej Mocą kobiety czuli sięrównie nieswojo, jak wszyscy pozostali wobec potrafiącego Przenosić mężczyzny niedawali się przekonać, chcieli ją widzieć martwą.Ponieśli ciężkie straty podczas ostat-nich dni walk, ale najwyrazniej w fakcie, że to więzniarka pozabijała ich ludzi, dostrze-gali ujmę na swym honorze.A straty były znacznie większe, niż Rand z początku oczekiwał.Poległo trzydzie-stu jeden Obrońców i czterdziestu sześciu Towarzyszy.Z Legionu i spośród zbroj-nych szlachty zginęło ponad dwustu żołnierzy.Siedmiu %7łołnierzy i jeden Oddany, lu-dzie, których Rand w życiu nigdy nie spotkał, zanim nie odpowiedzieli na jego wezwa-nie do Illian.Zbyt wielu, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że wszystkie rany, z wyjąt-kiem śmiertelnych, można było Uzdrowić, gdyby tylko poszkodowany potrafił docze-kać swojej kolejki.A jednak spychał Seanchan na zachód, nie dając im chwili na nabra-nie oddechu.Gdzieś w głębi doliny rozległy się dalsze krzyki.Pióropusz ognia wykwitł dobre trzymile na zachód, potem uderzyła błyskawica, obalając drzewa.Pnie i kamienie eksplo-dowały ponad zboczem, jeszcze dalej na zachód, niczym osobliwe fontanny w marszuprzez stok.Głębokie echa wybuchów pochłonęły krzyki.Seanchanie znowu się wyco-fywali. Idzcie tam na dół rozkazał Rand Flinnowi i Dashivie. Obaj.Znajdzcie Ge-dwyna i powiedzcie mu, że ma naciskać! Naciskać za wszelką cenę!395Dashiva skrzywił się, spoglądając na rosnący w dole las, potem zaczął niezgrabnieciągnąć swego wierzchowca wzdłuż grzbietu.W ogóle nie potrafił radzić sobie z końmi,niezależnie od tego, czy miał ich dosiadać, czy tylko prowadzić za uzdę.Omal nie po-tknął się o swój miecz!Flinn spojrzał na Randa zmartwionym wzrokiem. Chcesz zostać tu sam, bez ochrony, mój Lordzie Smoku? Trudno to nazwać samotnością oznajmił sucho Rand, spoglądając równocze-śnie na Ailil i Anaiyellę.One tymczasem wróciły na miejsce, gdzie stali ich zbrojni, pra-wie dwustu lansjerów czekających mniej więcej tam, gdzie grzbiet wzgórza zaczynał ła-godnie obniżać się w kierunku wschodnim.Dowodzący oddziałem Denhard wyraz-niej, krzywił się za kratami przyłbicy.Teraz miał pod sobą właściwie obie eskorty, je-śli więc troszczył się o bezpieczeństwo Ailil i Anaiyelli, to mógł być spokojny, jego żoł-nierze stanowili bowiem widok dostatecznie grozny, by większość wrogów wolała sięod nich trzymać z daleka.Poza tym Weiramon tak dokładnie zamknął północny kra-niec grzbietu, że, jak twierdził, mucha nawet nie mogła się prześlizgnąć, natomiast połu-dniowej flanki strzegł Bashere.Niespecjalnie się chwaląc, zwyczajnie, bez jednego słowawzniósł mur lanc.A Seanchanie się wycofywali. W każdym razie, nie nazwiesz mniechyba bezbronnym, Flinn.Flinn jednak wyraznie nie pozbył się do końca wątpliwości, stał jeszcze przez chwilę,drapiąc się po siwej czuprynie, zanim zasalutował i poprowadził konia do miejsca, gdziebrama stworzona przez Dashivę migotała, już zamykając się za nim.Utykając, podszedłdo własnego otworu w powietrzu, ale cały czas mruczał pod nosem, najwyrazniej mar-twiąc się stanem Dashivy.Rand miał ochotę krzyknąć na niego.Ani on nie oszaleje, aniżaden z nich.Brama stworzona przez Flinna zniknęła, Rand zaś powrócił do obserwacji wierz-chołków drzew.Znowu zapanowała cisza.Czas wlókł się, nie wypełniany żadnymi wy-darzeniami.Pomysł likwidacji tych wysuniętych posterunków w górach nie był naj-lepszy, teraz potrafił już to przyznać.Na takim terenie mogłeś minąć armię w odległo-ści pół mili i nie mieć o tym pojęcia.W gęstym lesie, który porastał dolinę, można byłoprzejść dziesięć stóp od nieprzyjaciela i o tym nie wiedzieć! Musiał skłonić Seanchan,by zechcieli przyjąć walkę na terenie bardziej mu odpowiadającym.Należy.I nagle już zmagał się z saidinem, walczył z rwącą falą przypływu, która próbowałarozsadzić mu od wewnątrz czaszkę.Pustka pierzchała, uginając się pod ciosami JedynejMocy.Szaleńczo, w desperacji, wypuścił yródło, zanim ono go zabiło.Odruch wymiot-ny skręcił mu żołądek.Przed oczyma, w których zaczęło mu się dwoić, dostrzegł bliz-niacze Korony Mieczy.Spoczywające na grubej ściółce ze zbrązowiałych liści tuż przedjego twarzą! Leżał na ziemi! Najwyrazniej miał kłopoty z nabraniem oddechu, bo płucaaż bolały od wysiłku.Od jednego ze złotych liści wawrzynu na koronie odpadł drobny396kawałek, krew zabrudziła czerwienią kilka niewielkich ostrzy mieczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]