[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zasłania mi pan światło.Zrobił dwa du\e kroki w bok, podchodząc bli\ej.- Lepiej?- Nie.- Z bijącym sercem usztywniła dłoń, bojąc się, \e zepsuje obraz, jeśli nie będzieuwa\ać.- Wybrałaś ładny widok - powiedział, nie ruszając się z miejsca.- Krajobraz wokół matyle uroku, \yzna ziemia, du\o zieleni.To miejsce zupełnie niepodobne do mojegorodzinnego hrabstwa na zachodzie.Wszystko tam jest dziksze i surowsze.Spędzisz przy-jemnie czas, malując tutaj, w zapachu wrzosów.W jego głosie brzmiała duma z rodzinnego kraju i nutka tęsknoty.Przez chwilęzastanowiła się, jak te\ mo\e wyglądać jego dom.Ale co mnie to mo\e obchodzić? -pomyślała, tłumiąc ciekawość.Ostatecznie, nie będzie miała okazji odwiedzić tego miejsca.Spojrzała na niego.- Szukał mnie pan z jakiegoś konkretnego powodu, panie O'Brien, czy jedynie chce siępan napawać zwycięstwem?- Dziewczyno, nie przejmuj się tym wszystkim.Ja całkiem o tym zapomniałem.To mo\liwe, jako \e wszystko uło\yło się gładko po jego myśli.- Spacerowałem - ciągnął - zawsze tak robię, gdy muszę przemyśleć jakąś sprawę.Inagle cię zobaczyłem.Nie mogłem się nie zatrzymać.Nie po tym, jak cię ujrzałem zniebieską spódnicą rozpostartą na trawie, z włosami lśniącymi jak złoto, śliczną jak kwiat.Dziwię się, \e pszczoły i motyle nie latają dookoła, \eby napić się nektaru.Poczuła ciepło w okolicy serca.Opuściła pędzel.Opamiętała się szybko, besztając sięsurowo w duchu.Nie mo\e pozwolić, aby O'Brien ponownie ją omamił.Musi się pilnować - przed nim iprzed ka\dym mę\czyzną, który mógłby oczarować ją ciepłym uśmiechem czy zręczniedobranymi słowami.Toddy nale\ał do takich mę\czyzn.Kusił ją komplementami ifałszywymi obietnicami.Mówił, \e ją kocha, a okazało się, \e zręcznie kłamał.Nie to, \eby O'Brien usiłował ją uwieść.Wiedziała, \e tylko się z nią dra\ni i bawi, jakkot z myszą.Ale ona miała dość bycia myszą.Od tej chwili zamierzała być kotem.Zanurzyła pędzel w wodzie i w farbie, po czym dotknęła nim papieru.Wydawało się, \e O'Brien nie oczekuje odpowiedzi.Stał przez dłu\szą chwilęnieruchomo, a potem przysunął się bli\ej.- Chyba usiądę, jeśli nie masz nic przeciwko temu.Zanim zdą\yła zaprotestować, usiadł na brzegu koca, który rozpostarła na trawie.Poruszał się z wdziękiem niezwykłym jak na człowieka jego wzrostu.Opierając się na łokciu,wyciągnął rękę i zerwał długie, zielone zdzbło trawy.Od niechcenia zakręcił trawą między palcami.Zauwa\yła, \e miał eleganckie dłonie.Kształtne i arystokratyczne, pomimo stwardniałej skóry.- Dobrze sobie radzisz z farbami - odezwał się po pewnym czasie, wskazując obrazekzdzbłem trawy.- Du\o takich namalowałaś?- Ma pan na myśli obrazy? - Tak.- Oczywiście.Malowanie to sztuka, którą wszystkie młode damy z towarzystwamuszą opanować.- Hm.sądzę, \e robisz to lepiej ni\ większość.Masz du\y talent, naprawdę du\ytalent.Na nowo poczuła falę ciepła w piersi.- Tak pan myśli?- Mówię szczerze.- Uśmiechnął się, a jej serce skoczyło w piersi.Bardziej zmieszana, ni\by sobie \yczyła, Jeannette oczyściła pędzel i nabrała innejfarby.W tym czasie O'Brien wyciągnął się na plecach, podkładając zło\one dłonie podgłowę.- Co pan wyprawia? - pisnęła.- Odpoczywam, dziewczyno.- Nie mo\e pan zostać tutaj.w tej pozycji!- Taki miałem zamiar.Jak widać, świetnie się zgadzamy, więc pomyślałem, \emoglibyśmy spróbować zawieszenia broni.Przynajmniej na parę minut.- Niepotrzebne nam zawieszenie broni, panie O'Brien.W końcu nie toczymy wojny.- Czy\by, dziewczyno? Bardzo się cieszę, \e to usłyszałem.Maluj sobie zatem, a japole\ę i dam odpocząć oczom.Odpocząć oczom!Zmru\yła powieki, zastanawiając się, czy O'Brien przypadkiem jej się nie przygląda.Wydawało się jednak, \e nie.Oczy miał zamknięte
[ Pobierz całość w formacie PDF ]