[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chodz szybko, Triz.Twoja matka przyjechała.Dwa białe konie czekajągotowe, aby zabrać cię do domu!Wzięłam ją na ręce i zniosłam ze schodów.Biedne małe stworzenie wciążbyło zaspane.Oszołomiona wczorajszymi przeżyciami uderzyła w szloch i schowałagłówkę w mych ramionach, ściskając mnie kurczowo, kiedy Jeff Diswoodypróbował ją zabrać.- Aliza! Aliza! - krzyczała.38SR- Co to, co to, co to ma znaczyć, nie chcesz pójść do matki? Oczywiście, żenie chciała.- Biedna mała - powiedziała lady Hariot, zorientowawszy się w sytuacji.- Nicdziwnego, że nie chce opuszczać przyjaciół.Ale jest pewne rozwiązanie.Dlaczegonie mogłabyś.jak ci na imię, moje dziecko?- Liza, proszę pani.- Lizo, pojedz z Teresą do dworu, a wtedy łatwiej się przyzwyczai do nowegomiejsca.Widzę przecież, że jest do ciebie bardzo przywiązana.A potem, kiedy jużoswoi się z domem, jeden z parobków odwiezie cię z powrotem.- Niech panią Bóg błogosławi, sama mogę wrócić do domu - powiedziałam,rozanielona tą propozycją i wskoczyłam do bryczki, wciąż trzymając Triz w moichramionach.- Przykro mi, proszę pani, że musi pani oglądać ją w takim stanie, aleBiddy i Hanna pózno wróciły wczoraj z jarmarku.- To nieistotne, zaprawdę - powiedziała lady Hariot, pogrążona w myślach.-Mam dla niej ubrania.- Jednym okiem bacznie obserwowała córkę, podczas gdydrugie wpatrywało się w chatę, gdzie Hanna, która wykonała najszybszą w życiutoaletę, dygała, kłaniała się i uśmiechała wystrojona w czysty czepek i fartuch.- Och, proszę pani! Och, moja droga pani! Och, cóż za przyjemność widziećpanią w dobrym zdrowiu i uśmiechniętą!- Dziękuję, pani Wellcome.I dziękuję za opiekę nad moją córką.Musimy jużjechać.Do widzenia! - zawołała, a Jeff uderzył z bicza, i kucyki ruszyły.Hannaspoglądała niezadowolona, kiedy bryczka się oddalała.Bałam się myśleć o tym, jakmnie przywita, kiedy wrócę do domu, lecz świadomość tego, że Triz jestbezpieczna, a ja w końcu zobaczę dwór, dodawała mi otuchy.Jeśli chodzi o szczegóły na temat tego, co zdarzyło się po przybyciu do dworu,pamięć zaczyna mnie zawodzić.Przypominam sobie, że czekał na nas dziedzicVexford, mężczyzna szorstki i nieprzyjemny w obejściu.39SR- Przywiozłam naszą córkę do domu, Godric - odpowiedziała lady Hariot.-Czyż nie jest podobna do twojej ciotki Tabithy z portretu, który wisi na górze?- Ech! Byłoby o wiele lepiej, gdyby przypominała wuja Tomasza -odpowiedział dziedzic.Na te słowa lady Hariot westchnęła, po czym poprowadziła mnie do pokojówdziecinnych.Były to pokoje z oknami wychodzącymi na zatokę.Znajdowały się tamzabawki, o jakich dziecko może tylko śnić.Uśmiechnięta lalka czekała ubrana wkolorowe stroje.- Oto jesteś! - powiedziała lady Hariot, z miłością wpatrując się w Teresę,która w osłupieniu rozglądała się dokoła.- Oto jesteś, moja owieczko, jesteś wdomu i to wszystko należy do ciebie, wszystko jest twoje!I pokazała córce zabawkę, nie pamiętam już jaką, chyba drewnianego konika.Triz stała w osłupieniu, nie wiedząc, co z nim zrobić.Czułam, że to nie japowinnam jej to pokazać.Lady Hariot uklękła więc, po czym objaśniła wszystkodziewczynce.Triz przypatrywała się w ciszy, jej oczy zrobiły się wielkie i poważne.- Opuszczę teraz panią - powiedziałam.- Z pewnością Triz będzie szczęśliwa,mieszkając w tak wspaniałym domu.Kiedy jednak chciałam odejść, Teresa uderzyła w płacz, przycisnęła się domnie i nie dała się uspokoić.- Maleńka moja! - krzyknęła niańka.- Dlaczego płaczesz, przecież będzieszmiała własny pokój i wszystko, co potrzebne.Nie przejmuj się dziewczyną, onanależy już do przeszłości.Triz jednak czuła inaczej.- Aliza, Aliza! - płakała, wyciągając do mnie ramiona.Stałam bez słowa, myśląc o sierotach z Doliny Bękartów, które nigdy w życiunie będą miały szczęścia zamieszkać w tak pięknie umeblowanych pokojach.I obiednej i małej Triz, która wcale ich nie potrzebowała.Przypomniał mi się wachlarz,mój skarb, ukryty w dziupli dębu.Lady Hariot prawdopodobnie miała ich kilkanaś-40SRcie, a w przyszłości będą należały do Triz.Nie chciałam zostawić jej płaczącejgorzkimi łzami.- Posłuchaj, kochanie - powiedziała lady Hariot, usiłując uspokoićdziewczynkę.- Twoja Liza, twoja Aliza.jak do niej mówisz? Ona wróci tu jutro,co ty na to? Zabierze cię na spacer po ogrodzie, a ty jej pokażesz swoje nowezabawki.Czy to cię zadowoli?Moje serce biło mocno, gdy Triz rozważała tę propozycję.Po chwili zpoważną miną skinęła głową dwa razy, wycierając oczy z łez.- Przyjdzie rano, po śniadaniu.Czy możesz to zrobić, moje dziecko? - zapytałalady Hariot.- Jeśli doktor Moultrie pozwoli mi wyjść.Pobieram u niego nauki, rozumiepani.- Naprawdę? Och, jeśli tak, dopilnuję, aby pozwolił ci wyjść.Skinęła głową,dając mi do zrozumienia, abym już poszła.Opuściłam więc pokój, a Triz zajęła się swoją nową zabawką.Pobiegłam z powrotem do wioski, wzdłuż wysypanego żwirem podjazdu,wpatrując się w tarasy ogrodów, które nie były widoczne ani z drogi, ani ze ścieżki.Chciałam postać tu chwilę i poprzyglądać się im, wiedziałam jednak, że niepowinnam.Tak czy inaczej, pomyślałam, jutro będę miała okazję obejrzeć ogrodyrazem z Triz, a jeśli dopisze mi szczęście, taka sposobność znów się nadarzy.Wracając do domu, miałam poczucie triumfu, ale i głębokiego niepokoju.Mojeobawy były uzasadnione, kiedy bowiem dotarłam do domu, Hanna powitała mnie zgrozną miną.- A więc, panienko, co tam jej naopowiadałaś? Co powiedziałaś lady Hariot?- Co jej powiedziałam? Nic jej nie powiedziałam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]