[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zapewniam cię, Bess, potrzebuję jeszcze jednej maciory.To niejałmużna, tylko interes.Bess otwarła usta, by wyrazić własne zdanie na temat interesówWilliama, lecz przeszkodziło jej nagłe zamieszanie na końcu głównejulicy.Słychać było tętent kopyt oraz szczeka-nie psów.Grupa jezdzców wypadła zza zakrętu i wjechała nawzgórze.Kupujący zbili się w tłum, pragnąc popatrzeć, a potempospiesznie przywarli do straganów i drzwi wejściowych, by uniknąćstratowania przez pędzącą kawalkadę.Na pięknych koniach jechałosześciu mężczyzn.Wszyscy nosili ciemne stroje wyraznie dobrej jakości,a u bioder mieli miecze.Jeden z nich wyraznie się wyróżniał.Jego ubiórprzypominał odzież pozostałych z wyjątkiem wyjątkowo pięknychbutów.Czarny kapelusz pozbawiony był pióra, a szeroki skórzany passpinała połyskująca srebrna klamra.Jego koń był biały niby nowonarodzone jagnię i poruszał się dumnie, jakby płynął ponad brukiem.Bess pomyślała, że w tym człowieku jest coś, w jego postawie, wdyskretnej elegancji stroju, w silnej szczęce, co odróżnia go odpozostałych.Nie było w nim nic zwracającego uwagę, nic, co można byskrytykować w tych czasach, gdy cnotą była prostota i skromność, ajednak mimo prostej opończy i pozbawionego ozdób kaftana, wyglądałwyjątkowo.Przez tłum przeszedł szmer.Zaczął się od niepewnego szeptu, leczszybko przeszedł w głośne rozmowy, więc kiedy jezdzcy mijali Bess,dokładnie usłyszała wieść.Do wsi zawitał Nathaniel Kilpeck, sędziaśledczy i pogromca czarownic.Bess poczuła suchość w ustach istwierdziła, że nie ma ochoty spojrzeć matce w oczy.Ukradkiemchwyciła ją za rękę i obie kobiety stały w ciszy, patrząc jak grupazajeżdża do przydrożnej gospody w górze głównej ulicy.6Dwa dni pózniej Bess i Anne siedziały przy kuchennym stole i wmilczeniu jadły skromne śniadanie złożone z wodnistej owsianki.Nierozmawiały o Nathanielu Kilpecku ani o celu jego przybycia doBatchcombe.Bess czuła, że obawy wyrażonena głos nabiorą wagi, że to w jakiś sposób doprowadzi do ichspełnienia.Tym samym samotnie cierpiała katusze związane zprzyjazdem pogromcy czarownic.Słyszała o polowaniach na czarowniceorganizowanych w innych częściach kraju.Thomas nawet bawił siostręopowieściami o rzucanych przez czarownice urokach i złych uczynkach.J o wieszaniu takich kobiet, osądzonych i skazanych.Bess patrzyła, jakmatka kończy posiłek.Spod jej kiedyś przystojnej twarzy przebijała terazczaszka, prześwitująca przez cienką skórę.Intensywny błękit oczuwyblakł.A jednak ciągle była w niej siła.Moc.Gdy Bess starała sięznalezć sens wydarzeń z ostatnich kilku okrutnych miesięcy, usłyszałaodgłos konia wbiegającego na podwórze.Wymieniły z matkązaniepokojone spojrzenia i pospieszyły na zewnątrz, gdzie Bill Prosserwłaśnie ściągał wodze swej kasztance.- Dzień dobry, wdowo Hawksmith, Bess - szybko skinął głową,wyraznie nie zamierzając zsiadać z konia.- Co sprowadza was do naszych drzwi w takim pośpiechu.BilluProsser? Czy ktoś w waszym domostwie zachorował? - zapytała Anne.-Nie, dzięki niech będą Bogu.Oszczędzono nam tego.Przez wieśprzeszła zaraza, lecz dobry Pan uznał za stosowne nas ochronić.Przyjeżdżam tu w innej sprawie, zgodnie z wolą mojej żony i córki.- Innej sprawie? - głos Anne nie zdradzał jej obaw.- Jesteście świadome, że we wsi jest Nathaniel Kilpeck? Został tuprzysłany z rozkazu rządu, żeby szukać czarownic i sądzić oskarżonych.Aresztowano Starą Mary.Na tę wieść Anne westchnęła, a jej dłoń bezwiednie uniosła się do ust.- Nie! - Bess zrobiła krok naprzód.- Ale pod jakim zarzutem?- Zarzutem czarów.- Mary nie jest czarownicą - zaoponowała Bess.- To dobra kobieta.Pobożna kobieta.Ocaliła życic wielu osobom we wsi.Wszyscy towiedzą.Kto ją oskarża?- Jejmość Wainwright.I wdowa Digby.- Ta kobieta ma język jak żmija!- Bess! - próbowała uciszyć ją Anne.Bill miał więcej wieści.- Jejmość Wainwright twierdzi, że Stara Mary rzuciła urok na jejdzieci i dlatego tak szybko zmarły na dżumę - przerwał z zakłopotaniem,a potem dodał: - W swych oskarżeniach wymienia jeszcze jedną osobę.- Kogo? - chciała wiedzieć Bess.Anne położyła dłoń na ramieniucórki.- Nie ma potrzeby dalej naciskać naszego dobrego sąsiada, Bess.-Podniosła wzrok i skinęła mu głową.- Dziękuję wam za przywiezienie tejwiadomości - stwierdziła.- Jak już mówiłem, moja żona i córka błagały, bym was ostrzegł.Dowidzenia wam obu - powiedział, zawrócił niespokojnego konia i szybkoskłonił go do niezdarnego galopu.Bess przywarła do matki.- Miał na myśli ciebie! To ciebie oskarżają! Mamo, musimy stądnatychmiast uciekać, nie możemy tu zostać.Tu nie jest bezpiecznie.Musimy zabrać, co się da, i uciec w tej chwili.- Cicho, dziecko - odrzekła Anne z wzrokiem wbitym w horyzont.-Ucieczka nic nam nie pomoże.Bess dostrzegła na twarzy matki wyraz spokojnej rezygnacji.Zerknęław dal, patrząc w ślad za jej wzrokiem.Bill Pros-ser zniknął w lesie, aleznowu słychać było tętent kopyt.Bess stwierdziła, że towarzyszy onszybko przemieszczającej się grupie, która galopowała grzbietemwzgórza, a potem z jeszcze większym hałasem ścieżką prowadzącą dochaty.Na czele jechał Nathaniel Kilpcck.Zwołane w gmachu sądu posiedzenie miało stwierdzić, czy oskarżeniawniesione przeciwko Anne były wystarczająco wiarygodne, by możnabyło wszcząć proces.Zdaniem Bess był to proces sam w sobie.Annetrzymał konstabl stojący przed wysoką ławą w przeciwległym rogu sali.Galerię dla publiczności wypełniały pomruki i szepty mieszkańcówwioski.To wszystko dokonało się tak szybko, że Bess ciągle nie była wstanie tego pojąć.Siedziała na ławie, w sali sądowej, gdzie głosy odbijałysię echem od ścian, otoczona znajomymi twarzami, których nie mogłateraz poznać.To byli sąsiedzi, tacy jak ona rolnicy i właściciele kramów,ludzie, których znała całe swoje życie.Teraz jednak, tłocząc się wdrewnianych ławach, starali się wychylić naprzód, by jak najlepiejwidzieć mieszkającą wśród nich kobietę podejrzaną o czary.Otwarły siędrzwi i pojawiła się w nich procesja poważnych mężczyzn, który ruszyliku swym miejscom na ławie przeznaczonej dla urzędników sądu.Bessrozpoznała Nathaniela Kilpecka i dwóch jego ludzi.Towarzyszyli imtakże członek rady miasta, Geoffrey Wilkins, oraz wielebny Burdock.Gdy usiedli, radny Wilkins trzykrotnie uderzył drewnianym młotkiem,nakazując ciszę.Głosy ucichły.- Zebranie to zwołano - oznajmił - aby zbadać dowody przeciwkoAnne Hawksmith.Przewodniczy mu sędzia Nathaniel Kilpeck, przysłanyz woli Parlamentu jako pogromca czarownic.Nathaniel Kilpeck gestem powstrzymał dalsze informacje na własnytemat.- Dziękuję, mości radny - powiedział swym zaskakująco wysokim,pełnym napięcia głosem.Zrobił przerwę, mrużąc oczy, by przyjrzeć sięnajpierw Anne, a potem zebranym gapiom.- Wielu spośród tu zebranych zna moje nazwisko i wielu słyszało ozwiązanych z nim czynach.Ważnych czynach.Nie za-mierzam za nie przepraszać.%7łyjemy w mrocznych czasach.Po ziemistąpa Szatan i nikt z nas nie jest bezpieczny przed jego bezbożnymuściskiem.Wszyscy mamy obowiązek zachować czujność.Uważać naczające się wśród nas niebezpieczeństwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]