[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co gorsza, nie była pewna, czy kiedykolwiek sięułoży.Uniosła głowę.Bradley już miał zwrócić jej uwagę, lecz znalazłszy nowyciekawy kąt, wrócił do szkicowania.W jej włosach igrały czerwone przebłyskisłońca.Z zachodu napływały chmury.Zanosiło się na burzę.Pewnie uderzy,gdy będzie się tego najmniej spodziewała.Choć dzień był słoneczny iprzyjemny, gdzieś pod powierzchnią czaiła się furia żywiołów.Pomimogorąca, Gwen zadrżała.Rzuciła okiem na dom.Luke stał w oknie i przyglądał się jej.Ciekawe, jak długo już tak stoi wmilczeniu i wpatruje się w nią bez zażenowania.Postanowiła odwzajemnić jego spojrzenie.Nawet z takiej odległościczuła moc jego wzroku.Dziwne i niepokojące.Luke, jak gdyby wyczuł jej reakcję, uśmiechnął się leniwie, arogancko,wciąż utrzymując kontakt wzrokowy.Gwen wyczytała w nim wyzwanie.Odwróciła się gwałtownie.Bradley uniósł brwi, widząc jej zagniewaną twarz. Na dziś już wystarczy. Wstał z kamienia. Jutro rano włóż sukienkę.Wymyśliłem już pozę.Sprawdzę, czy uda mi się wydębić od Tillie kawałekciasta czekoladowego.Chcesz trochę? Nie odparła z uśmiechem. Niedługo będzie obiad.Zajmę sięchwastami.Mama trochę zaniedbała ogród. Jest zapracowana stwierdził Bradley, wciskając ołówek za ucho.Zapracowana? Gwen zmarszczyła czoło.Anabelle nie wyglądała naszczególnie zajętą.Właściwie to czym się zajmuje? Być może chodziło jedynieo pokazanie córce, że też ma tutaj jakieś życie.56RSAnabelle lubiła co jakiś czas znikać.Gwen znów zerknęła w oknoLuke'a.Tym razem było puste.Wszystko wróci do normy, gdy tylko Luke wyjedzie.Anabelle todelikatna kobieta, która każdego obdarza kredytem zaufania.Nie potrafi siębronić przed takimi facetami jak Luke Powers. A ja? szepnęła, a potem zaklęła pod nosem i ze złością wyrwała zziemi bezbronną petunię. Ojej! Z przykrością wpatrywała się w kolorowykwiat. Coś cię zdenerwowało? Luke, ukucnąwszy koło niej, wyjął kwiat zjej dłoni i umieścił za uchem Gwen.Przypomniawszy sobie różę, poczerwieniała. Zostaw mnie.Jestem zajęta. A ja jestem wolny.Pomogę ci. Nie masz nic innego do roboty? Obrzuciła go pogardliwymspojrzeniem, wyrywając gwałtownie pozostałe chwasty. W tej chwili nie.Zaletą samozatrudnienia jest to, że zazwyczaj szef,czyli ja, ustala pracownikowi, czyli mnie, grafik zajęć. Zazwyczaj? Gdy już zagnasz siebie do roboty, przykuwasz się do maszyny dopisania i prawie bez przerwy zasuwasz aż do słodkiego słówka koniec". To dziwne mruknęła jakby w przestrzeń, ignorując jego obecność.Ciężko mi sobie wyobrazić niejakiego Luke'a Powersa przykutego doczegokolwiek.To taki wolny duch, pan Tędyiowędy. Wreszcie raczyła naniego spojrzeć. Już samo wymyślanie tych wszystkich postaci i zmuszanieich, by robiły to czy tamto, musi być bardzo żmudne i trudne.A tu jeszczetrzeba świątek i piątek walić palcami w klawiaturę, by wszystko przelać napapier.Istna katorga.Dlaczego zostałeś pisarzem?57RS Bo uwielbiam słowa.Oraz dlatego, że ludzie, którzy zamieszkali wmojej głowie, bardzo chcą się z niej wydostać.Mówię szczerze.Teraz tyodpowiedz szczerze na moje pytanie.O czym myślałaś, patrząc w niebo?Gwen zmarszczyła czoło.Nie miała ochoty tego mu zdradzać.W żadnymrazie! Myślałam o nadchodzącym deszczu.Czy musisz mi się tak przyglądać? Tak. Jesteś niemożliwy! A ty jesteś piękna. Aż zadrżała pod jego spojrzeniem.Nim zdążyłasię obrócić, złapał ją za brodę. Z oświetlonymi słońcem włosami i mglistymspojrzeniem wyglądasz jak dziewczyna z moich marzeń.Pragnę cię. Zbliżyłusta do jej ust. Nie rób tego. Próbowała się odsunąć, lecz Luke jej nie puszczał. Nie tak szybko odrzekł miękko.Jego pocałunek był delikatny jak dotknięcie motyla.Gwen poddała sięnastrojowi chwili.Dotąd jej namiętność była uśpiona jak burza czyhająca zazasłoną z chmur.Drżała ogarnięta pożądaniem.Luke dotykał jej policzków,loczków na skroniach, by znów ją pocałować.Gwen złapała go za koszulę iwykrzyczała jego imię.Spragniona miłości, zarzuciła mu ręce na szyję i przyciągnęła do siebie.Pochłonął ich ogień namiętności.i nagle Luke odsunął ją od siebie. Nie. Wpatrywała się w niego zdumiona, oszołomiona. Nie.Nim zdołała odejść, Luke chwycił ją za rękę. Nie co? spytał spokojnie. To nie w porządku. Tak naprawdę nie wiedziała, co powiedzieć.Puść mnie. Za chwilę, Gwen.Przecież chcesz tego tak samo jak ja.58RS Nieprawda! Bezskutecznie próbowała wyrwać dłoń. Nie przypominam sobie, żebyś protestowała.Tak naprawdę to tywzięłaś sprawy w swoje ręce. Dobrze już, dobrze.Wygrałeś.Okej, moja wina.Po prostu.zapomniałam. O czym? spytał z uśmiechem. O tym, że cię nie lubię mknęła.Bardzo ją rozdrażniło jegorozbawienie. Rany, możesz wreszcie mnie puścić? Bo wiesz, wróciła mipamięć.Luke wybuchnął śmiechem, jednak wreszcie puścił jej rękę. Kusisz, bym znów zmusił cię do zapomnienia. Mocno ją pocałował. Wracamy do pielenia? zapytał uprzejmie. Do diabła! krzyknęła oburzona. Wracaj sobie, dokąd tylko. Gwen! W ogrodzie pojawiła się matka Gwen. Tu jesteście.Jak miło. Witaj, Anabelle.Postanowiliśmy zająć się twoim ogrodem oznajmiłLuke.Z uśmiechem rzuciła okiem na kwiaty. To miłe, dziękuję.Nie dbam o niego tak sumiennie, jak powinnam,ale. Spojrzała na pszczołę szukającą pąku róży. Wrócimy do tego pózniej.Tillie przygotowała obiad i chciałaby go już teraz podać.Ma dziś wolnepopołudnie. Zwróciła się do córki: Kochanie, idz umyć ręce i proszę, niewychodz już na słońce.Mocno się spiekłaś, cała jesteś czerwona.Gwen wyczuła, jak Luke szeroko się uśmiecha. Masz rację mruknęła, zła na tego drania, że tak bardzo miesza jej wgłowie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]