[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drzwi samochodu byłyuchylone.Kiedy samochody jadące w stronę Nadarzyna, po for-malnościach sprawdzania prawa jazdy i legitymowaniapasażerów, ruszały w dalszą drogę, zanim nabrały większejszybkości, już musiały hamować.Większą część szosy zamykałabariera.Pozostawał jedynie wąski przejazd jej lewą stroną.Toteż tworzyły się tu nieustanne korki.Na domiar złego półkilometra dalej szosa znowu była zamknięta podobną barierą.Trzeba przyznać, że robotnicy zatrudnieni przy naprawie droginie budzili żadnych podejrzeń.Zachowywali się tak jak ichkoledzy po fachu - niewiele robili, palili papierosy, jedli drugieśniadanie i interesowali się wszystkim, tylko nie swoją robotą.Nie dość na tym.Ledwie wozy minęły zator spowodowanyrobotami drogowymi, znowu napotykały warszawę i innychfunkcjonariuszy ruchu.Ci dla odmiany zatrzymywali pojazdyzdążające do stolicy.- Cholera - klęli kierowcy - jak ładny dzień i prosta szosa, toich pełno.Za to na zakręcie i w nocy, kiedy furmanki irowerzyści bez świateł włóczą się po całej autostradzie, wtedymilicjanta nie zobaczysz nawet na lekarstwo.Tymczasem kapitan Kowalczyk, rozstawiwszy swoje sieci, jakpająk czuwał w środku czatując na ofiarę.Urządził sięwygodnie w małym pokoiku na pięterku białego domku.Razemz porucznikiem Linkowskim, który pełnił w tej akcji rolę jegozastępcy, siedzieli za firanką, obserwując szosę.Na stoliku stałaradiostacja.Była zestrojona ze wszystkimi aparatami wozówmilicyjnych, posterunków ukrytych w pozostałychzabudowaniach i w zbożu.Obaj oficerowie mieli równieżwielkie lornetki.Na dole, na podwórzu stały motocykle gotowena każdy rozkaz natychmiast wyruszyć w pościg.Regularnie co trzy minuty porucznik Linkowsld brał mi-krofon do ręki i powtarzał: Tu Wega, tu Wega.U mniewszystko w porządku.Przechodzę na odbiór.Za chwilęgłośnik radiostacji podawał kolejno odpowiedzi innychposterunków.U nich również nie zauważono nic podejrzanego.Pięć minut po dziesiątej jadący z Warszawy swoją cię-żarówką Piotr Sałamucha zatrzymał się koło przystanku PKS.Wyszedł z szoferki i ciekawie rozejrzał się wokoło.Nikogojednak nie zauważył.Ogrodnik przeszedł przez rów, okrążyłdrzewo i położył pod nim białe zawiniątko.Potem wrócił dociężarówki i pojechał dalej.W tej chwili odezwała się radiostacja na pięterku. Tu Wega.Tu Wega.Paczka jest na miejscu.Nakazuję wzmożoną czujność.Przechodzę na odbiór.W odpowiedzi pozostałe radiostacje zameldowały, żeodebrały meldunek i pozostają w pełnej gotowości.Mijały minuty i kwadranse.Porucznik Linkowski nieu-stannie powtarzał swoje Tu Wega. Odpowiadano muniezmiennie, że niczego podejrzanego nie zauważono.Takminęła prawie godzina.Kapitanowi Kowalczykowi oczy łzamizachodziły od obserwowania przez wielką lornetę całej okolicyaż po kraniec horyzontu.Nic się jednak nie działo.Na szosiepanował normalny ruch.Ilość samochodów podążających odstrony Warszawy bardzo się zmniejszyła.O wiele też mniejfurmanek powracało ze stolicy.Ogrodnicy i chłopi zdążyli jużsprzedać swój towar i dawno wrócili z Zieleniaka.Za to więcejsamochodów mijało punkt obserwacyjny milicji, dążąc doWarszawy.To były wozy, które wyjechały rankiem ze Zląska iteraz dobijały do mety.- Nie przyjdzie drań - odezwał się porucznik.- Przestraszył sięwidocznie albo dowiedział o obstawie.- O obstawie to on dobrze wiedział już przedtem.Przecieżdrugi raz zastawia się pułapkę.Najpierw powiatów- ka , a terazmy.Za pierwszym razem nie zgłosił się, gdyż prawdopodobniewiedział, że zamiast pieniędzy w paczce są pocięte gazety.Dlatego zarządziłem, aby dzisiaj leżały tam najprawdziwszepięćsetki.Sądzę, że się zjawi.- Już by był.Przeciąganie stanowi dla niego ryzyko, bochociaż paczka jest niewidoczna od strony szosy, leży w miejscubardzo uczęszczanym.Pierwszy lepszy człowiek czekający naautobus może ją znalezć, gdy znużony zechce odpocząć natrawie.- Poprzednio, jak podaje raport powiatówld , milicja czekałapięć godzin i nikt nie zauważył paczki.Ale i moim zdaniem niebędziemy tutaj tak długo siedzieć.Jeżeli w ciągu następnejgodziny nikt się nie zjawi po pieniądze, damy polecenie, abySalamucha przyjechał i zabrał je z powrotem.Dopiero wtedyzlikwidujemy całą obstawę.Na razie nie pozostaje nam nicinnego jak czekać cierpliwie.Upłynął znowu kwadrans.Na szosie nie działo się nicciekawego.Na próżno kapitan Kowalczyk kierował swojąlornetkę w różne strony.Poza dużym, czarnym psem, bie-gnącym skrajem drogi, nie było widać żywego ducha.Pies biegłtuż przy rowie, coraz to przystawał pod jakimś drzewem, aby jeuważnie obwąchać.Z braku innego obiektu do obserwacji, obajoficerowie przyglądali mu się z uwagą.Był to ładny, duży okazowczarka alzackiego.Czarny, podpalany, z długą mordą,stojącymi spiczastymi uszami i prostą spuszczoną w dół kitą.Właśnie pies dobiegł do drzewa, pod którym leżała paczka.Zatrzymał się i obwąchał pień topoli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]