[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wiesz, ile nocy przesiedziałem nad mapami? Ilenie przespałem wpatrując się w sufit i próbując odtworzyć w pamięci tę skradzioną mapę?Koniec dumania, trzeba działać!Siedzieliśmy w milczeniu, tylko cichutko potrzaskiwał ogień.I wtedy na stoku wzgórza, gdzieś pod nami, trzasnęła gałąz.- Cicho! - schwyciłem za ramię już podrywającego się Jacka.Wydało mi się, że w mroku parowu słyszę miękkie stąpanie jakiegoś dużegozwierzęcia.Powoli oddalało się.Ucichło.- Co to mogło być? - Jacek odruchowo przysunął się bliżej ognia.- Przecież nieczłowiek!- Nie - pokręciłem głową.- Ale może jeden z tych jeleni sika, o których ciopowiadałem.Nie zdziwiłbym się, gdyby ojciec Leszek żył w bliskiej komitywie zezwierzętami tego lasu, na wzór świętego Franciszka - uśmiechnąłem się.- Może jeleńprzyszedł z wizytą do niego, a widząc obcych wycofał się.Aha, a propos tych jeleni!Zapomniałem dodać, że rozmnożyły się w tym jedynym miejscu w Polsce ze stadapodarowanego przez cara Mikołaja II cesarzowi Wilhelmowi II.Gadaliśmy w najlepsze o znanych nam prawdziwych i nieprawdziwych zwyczajachzwierząt, gdy od zakrętu wspinającej się na wzgórze drogi dobiegł nas warkot silnika ibłysnęły światła.- Co za rzęch - mruknął z niechęcią Jacek.- Rzęch nie rzęch, ale zdaje się przywozi nam tutaj tak oczekiwanego gospodarza -odparłem.Chwila coraz głośniejszego warkotu i podzwaniania blach i oto na plac wtoczył siępogięty i podrdzewiały tarpan.Ledwo się zatrzymał, a już wyskoczył z niego kierowca.Wysoki mężczyzna o długich siwych włosach, ubrany, brr, tylko w brunatną sutannę zpodwiniętymi rękawami i sandały na gołych nogach.- Ach witani, witam warszawską inteligencję! - zawołał z poznańskim akcentemwyciągając do nas ręce.- Jestem.- uścisnąłem dłoń, która zamknęła się na mojej z siłą imadła.- Wiem, wiem - roześmiał się gromko zakonnik.- Wystarczy na samochód spojrzeć,aby wiedzieć, że ma się honor z uczniem Pana Samochodzika! A to zapewne jegosiostrzeniec!Jacek aż jęknął cicho i strzepnął palcami po uścisku dłoni ojca Leszka.Franciszkanin zerknął na nasze ognisko:- Zimno, co?Głupio mi się zrobiło, gdy patrzyłem na jego podwinięte rękawy i bose nogi.- Widzę, że i o kolację zadbaliście - uśmiechnął się ojciec Leszek.- Przepraszam, że nie było mnie tak długo.Ale - głos mu spoważniał - tam byłembardzo potrzebny - wyjął z samochodu zwiniętą stułę i cyborium; przyklęknęliśmy.- Niechmu ziemia.Ale cóż.Proszę, proszę do mnie na górę.Pozwolicie, że pójdę przodem.- Ależ podobny do tego aktora, Franciszka Pieczki - szepnął Jacek.Szturchnąłem go łokciem w bok.Ponieważ najedzeni byliśmy łososiami, a ojciec Leszek, jak twierdził, przekąsił cośwe wsi, zadowoliliśmy się herbatą.Nad jej parującymi szklankami wtajemniczyłemgospodarza w historię Bursztynowej Komnaty i powody, które zmusiły mnie prosić go ogościnę.Jacek poszedł zaraz spać, stwierdziwszy - o pyszałek - że wszystko to jest mu dobrzeznane.Wysłuchawszy mej historii ojciec Leszek zadumał się:- Tak więc, czcigodna inteligencjo.Uśmiechnąłem się z tego nie zawierającego ni krzty złośliwości określenia.-.tak więc idziesz na ślepo.Będę się musiał pomodlić w twojej intencji.Bo dobra tosprawa i chwalebna, gdy ktoś poświęca swe siły i umiejętności, aby przywrócić jakąś rzecz jejprawowitym właścicielom.Zwłaszcza, że na swej drodze ma tyle przeszkód i groznegoprzeciwnika.Zasypiając wydawało mi się, że słyszę szept modlitwy.I ogarnął mnie błogi spokój.ROZDZIAA SZSTYNA WZGRZE NUMER JEDEN! " MIKOAAJ I WIADOMOZ OKONTUZJI BATURY " MAPA I ZLAD DO WWOZU " JACEKODKRYWA TUNEL " SZKIELETY I SZLACHETNE KAMIENIE "ZAWAA W TUNELU " NA PRZYJACIA ZAWSZE MO%7łNA LICZY "WYPAD DO STOLICY- Pora wstawać.Zniadanie na stole - dobiegło do mnie przez sen.Poderwałem się.Nade mną stał pochylony ojciec Leszek.Wokół unosił się aromat świeżo parzonej kawy.- Przepraszam, że tak zaspałem.- tłumaczyłem się zawstydzony.- Nic, nic! - tubalnie zaśmiał się franciszkanin.- To powietrze naszego lasu.Każdegozmoże!Wyciągnąłem zaspanego Jacka z łóżka za uszy.Umyliśmy się i siedliśmy za stołem.Ojciec Leszek zmówił błogosławieństwo i.okazało się, że tutejsze powietrze równie dobrzewpływa na apetyt jak na sen.Podczas śniadania jeszcze raz zostałem zawstydzony, ale iwzruszony.Otóż podczas gdyśmy spali, ojciec Leszek odprawił mszę w intencji naszejwyprawy.Dowiedziawszy się o tym Jacek zrobił ogromne oczy.To co traktował jakozabawę, ukazywało mu się w innym świetle.Nabierało znaczenia.Zrozumiał, że to nierozwiązywanie kryminalnej zagadki, ot tak, dla sławy i może pieniędzy, ale przywracaniedzieł sztuki ich prawowitym właścicielom i walka o nie ze światem przestępczym.Uzmysłowił mu to o wiele trafniej niż pan Tomasz i ja ten żyjący w osamotnieniu pośródbuków franciszkanin.Goliłem się, a Jacek przymierzał słuchawki sondy mikrogeosejsmicznej iwypróbowywał jej działanie, gdy ojciec Leszek zapytał:- A gdzie inteligencja zamierza dziś działać?- Na tym wzgórzu od wschodu - wskazałem maszynką na mapie - zaznaczyłem jenumerem jeden, bo przyznam się, że z nim wiążę największe nadzieje.- No to niech Bóg prowadzi.Do godziny drugiej - zaśmiał się zakonnik.- Bo wtedyobiad.- Wrócimy wcześniej, aby pomóc przygotować.Ojciec Leszek nieco lekceważąco skinął ręką.- Zobaczymy, jak to będzie z tą pomocą.Ale z góry dziękuję.Ja postaram się znalezćdla was kogoś, kto byłby waszym uchem i okiem w Kadynach.Jak się wczorajzorientowałem, ten łotr co mieszka w hotelu zna was dobrze, więc nie możecie kręcić się wjego pobliżu, a wiedzieć by się przydało, co facet robi, nie?Skinąłem głową:- I to jeszcze jak!- No to wybiorę kogoś wśród co bystrzejszych chłopaków i to takich, co umiejątrzymać język za zębami.Aha, ten pański supersamochód schowamy za stertą belek zaklasztorem.I tak prędzej czy pózniej ktoś go zobaczy, ale im pózniej, tym lepiej.- Zwięte słowa! - zasalutowałem maszynką do golenia.Wziąłem mego Rambo , mapę i busolę, a Jacek sondę i ruszyliśmy w dół zboczakierując się na wzgórze I.Gdybyśmy odkryli coś, za czym trzeba byłoby pogrzebać, tobudowa klasztoru była bogata w łopaty i kilofy, po które można było w każdej chwili wrócić.- Ciekawe, czy wykombinował pan, jak to zrobić, żebyśmy nie dreptali w kółko.Busola niewiele chyba pomoże? - zainteresował się, złośliwie nieco, Jacek.- Gdybyśmyciągnęli za sobą czerwoną nitkę.Ale trzeba byłoby szpuli wielkiej jak chłop.Roześmiałem się:- Niezły pomysł, choć zerżnięty z mitologii greckiej, z mitu o Tezeuszu i Ariadnie isposobie, w jaki poradził sobie z Labiryntem.My zrobimy inaczej: u stóp wzgórza nacięciena korze drzewa i powędrujemy w górę badając teren czujnikami naszych przyrządów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]