[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- No, kupcem można być i można nic być, to zależy od pana.odparÅ‚a już Å›mielej panna Izabela.Wokulski zamyÅ›liÅ‚ siÄ™.W tej chwili w lesie poczÄ™to hukać i zwoÅ‚ywać siÄ™, a w parÄ™ minut pózniej caÅ‚e towarzystwo ze sÅ‚ugami,koszami i rydzami znalazÅ‚o siÄ™ na polance.- Wracajmy do domu - rzekÅ‚a pani WÄ…sowska - bo mnie te rydze znudziÅ‚y i czas na obiad.Kilka dni nastÄ™pnych upÅ‚ynęły Wokulskiemu w sposób dziwny; gdyby go zapytano: czym byÅ‚y dlaniego? zapewne odpowiedziaÅ‚by, że snem szczęścia, jednÄ… z tych epok w życiu, dla których, może być,natura powoÅ‚aÅ‚a na Å›wiat czÅ‚owieka.ObojÄ™tny widz może nazwaÅ‚by takie dnie jednostajnymi, a nawet nudnymi.Ochocki sposÄ™pniaÅ‚ i odrana do wieczora albo kleiÅ‚, albo puszczaÅ‚ oryginalnej formy latawce: Pani WÄ…sowska z pannÄ… FelicjÄ…czytaÅ‚y albo zajmowaÅ‚y siÄ™ szyciem ornatu dla miejscowego proboszcza.Starski z prezesowÄ… i baronemgrali w karty.I tym sposobem Wokulski i panna Izabela nie tylko byli zupeÅ‚nie osamotnieni, ale jeszcze musieli byćciÄ…gle razem.Chodzili po parku, czasem w pole, siedzieli pod wiekowÄ… lipÄ… na podwórzu, ale najczęściej pÅ‚ywali postawie.On wiosÅ‚owaÅ‚, ona od czasu do czasu rzucaÅ‚a okruchy ciastek Å‚abÄ™dziom, które cicho sunęły zanimi.Niejeden podróżny zatrzymywaÅ‚ siÄ™ na goÅ›ciÅ„cu za stawem i zdziwiony przypatrywaÅ‚ siÄ™niezwykÅ‚ej grupie, którÄ… tworzyÅ‚y: biaÅ‚a łódka z siedzÄ…cÄ… w niej parÄ… i dwa biaÅ‚e Å‚abÄ™dzie ze skrzydÅ‚amipodniesionymi jak żagle.Pózniej Wokulski nie umiaÅ‚ nawet przypomnieć sobie, o czym mówili w podobnych chwilach.Najczęściejmilczeli.Raz zapytaÅ‚a go: dlaczego Å›limaki pÅ‚ywajÄ… pod powierzchniÄ… wody? drugi raz - dlaczego obÅ‚okimajÄ… tak rozmaitÄ… barwÄ™? TÅ‚omaczyÅ‚ jej i wówczas zdawaÅ‚o mu siÄ™, że caÅ‚Ä… naturÄ™ od ziemi do niebaogarnia w jednym uÅ›cisku i skÅ‚ada jej pod nogi.Pewnego dnia przyszÅ‚o mu na myÅ›l, że gdyby kazaÅ‚a mu rzucić siÄ™ w wodÄ™ i umrzeć, umarÅ‚bybÅ‚ogosÅ‚awiÄ…c jÄ….Podczas tych wodnych przejażdżek, a także podczas spacerów w parku i zawsze, - gdy byli razem, czuÅ‚jakiÅ› niezmierny spokój, jakby caÅ‚a dusza jego i caÅ‚a ziemia od wschodnich do zachodnich kresównapeÅ‚niona byÅ‚a ciszÄ…, wÅ›ród której nawet turkot wozu, szczekanie psa albo szelest gaÅ‚Ä™zi wypowiadaÅ‚ysiÄ™ w cudownie piÄ™knych melodiach.ZdawaÅ‚o mu siÄ™, że już nie chodzi, lecz pÅ‚ywa w oceaniemistycznego odurzenia, że już nie myÅ›li, nie czuje, nie pragnie, tylko kocha.Godziny umykaÅ‚y gdzieÅ›jak bÅ‚yskawiceé zapalajÄ…ce siÄ™ i gasnÄ…ce na dalekim nieboskÅ‚onie.Dopiero byÅ‚ -ranek - już poÅ‚udnie -już wieczór i - noc peÅ‚na przebudzeÅ„ i westchnieÅ„.Niekiedy myÅ›laÅ‚, że dobÄ™ podzielono na dwanierówne okresy czasu: dzieÅ„ krótszy od mgnienia powiek i noc dÅ‚ugÄ… jak wieczność dusz potÄ™pionych.Pewnego dnia wezwaÅ‚a go do siebie prezesowa.- Siadajże, panie StanisÅ‚awie - rzekÅ‚a - cóż, dobrze siÄ™ u mnie bawisz? DrgnÄ…Å‚ jak czÅ‚owiekprzebudzony.- Ja?.- spytaÅ‚.- NudziłżebyÅ› siÄ™?- Za rok takich nudów oddaÅ‚bym życie.Staruszka potrzÄ…snęła gÅ‚owÄ….- Tak czasem siÄ™ zdaje - odpowiedziaÅ‚a.- Nie wiem, kto tam napisaÅ‚, że czÅ‚owiek jest wtedynajszczęśliwszy, kiedy dokoÅ‚a siebie widzi to, co nosi w sobie samym.Ale ja mówiÄ™, że mniejsza,dlaczego jest szczęśliwy, byle nim byÅ‚.Wybaczysz mi, jeżeli ciÄ™ obudzÄ™?.- SÅ‚ucham paniÄ… - odparÅ‚, mimo woli blednÄ…c.Prezesowa wciąż przypatrywaÅ‚a mu siÄ™ i z lekka chwiaÅ‚agÅ‚owÄ….- No, przecie nie myÅ›l, że obudzÄ™ ciÄ™ zÅ‚ymi wiadomoÅ›ciami.ZbudzÄ™ ciÄ™ w zwykÅ‚y sposób.MyÅ›lałżeÅ› co otej cukrowni, którÄ… mi tu radzÄ… budować?.- Jeszcze nie.- Nic pilnego.Ale o stryju zupeÅ‚nie już zapomniaÅ‚eÅ›.A on, biedak, leży niedaleko stÄ…d, o trzy mile, wZasÅ‚awiu.Może byÅ›cie tam jutro pojechali.Okolica Å‚adna, sÄ… ruiny zamku.MoglibyÅ›cie bardzoprzyjemnie czas przepÄ™dzić i zrobić coÅ› z tym kamieniem nagrobnym.Wiesz co - dodaÅ‚a staruszka wzdychajÄ…c - namyÅ›liÅ‚am siÄ™.Nie trzeba rozbijać kamienia pod zamkiem.Zostaw go tam i tylko każ wyryć na nim te wiersze: "Na każdym miejscu i o każdej dobie." Znaszto?.- O tak, znam.- Pod zamkiem wiÄ™cej bywa ludzi niż na cmentarzu, prÄ™dzej przeczytajÄ… i może zamyÅ›lÄ… siÄ™ nadostatecznym kresem wszystkiego na tym Å›wiecie, nawet miÅ‚oÅ›ci.Wokulski wyszedÅ‚ od prezesowej silnie rozstrojony."Co znaczy jej rozmowa?." - pomyÅ›laÅ‚.Naszczęście, spotkaÅ‚ pannÄ™ IzabelÄ™ idÄ…ca w stronÄ™ stawu i zapomniaÅ‚ o wszystkim.Na drugi dzieÅ„ istotnie caÅ‚e towarzystwo pojechaÅ‚o do ZasÅ‚awia.Mijali lasy, zielone pagórki, wÄ…wozy zżółtymi Å›cianami.Okolica byÅ‚a piÄ™kna, jeszcze piÄ™kniejsza pogoda, ale Wokulski nie uważaÅ‚ na nic,zatopiony w smutnych myÅ›lach.Już nie byÅ‚ sam z pannÄ… IzabelÄ…, jak wczoraj jeszcze; nawet niesiedziaÅ‚ w breku blisko niej, tylko naprzeciw panny Felicji, a nade wszystko.Ale to już mu siÄ™ tylkozdawaÅ‚o i nawet Å›miaÅ‚ siÄ™ w duszy ze swych przywidzeÅ„.ZdawaÅ‚o mu siÄ™, że Starski w jakiÅ› dziwnysposób spojrzaÅ‚ na pannÄ™ IzabelÄ™ i że jÄ… oblaÅ‚ rumieniec."Ach, gÅ‚upstwo - mówiÅ‚ do siebie - po cóż miaÅ‚aby mnie oszukiwać!.Ona mnie, który przecie niejestem nawet jej narzeczonym."OtrzÄ…snÄ…Å‚ siÄ™ ze swych przywidzeÅ„ i tylko byÅ‚o mu trochÄ™ przykro, że Starski siedzi obok panny Izabeli.Ale tylko trochÄ™."No, przecież nie zabroniÄ™ jej - myÅ›laÅ‚ - siadać, przy kim zechce.I nie zniżę siÄ™ do zazdroÅ›ci, którabÄ…dz jak bÄ…dz jest podÅ‚ym uczuciem, a najczęściej gruntuje siÄ™ na pozorach.ZresztÄ…, gdyby chcieliwymieniać ze Starskim tkliwe spojrzenia, nie robiliby tego tak jawnie.Szaleniec jestem."W parÄ™ godzin znalezli siÄ™ na miejscu.ZasÅ‚aw, niegdyÅ› miasteczko, dziÅ› licha osada, stoi w nizinie otoczonej mokrymi Å‚Ä…kami.Oprócz koÅ›cioÅ‚ai dawnego ratusza wszystkie budowle, sÄ… parterowe, drewniane i stare.Na Å›rodku cynku, a raczej placupeÅ‚nego ostów i jam, wznosi siÄ™ piÄ™trowa kupa Å›mieci i studnia pod dziurawym dachem opartym naczterech zgniÅ‚ych sÅ‚upach.Z powodu szabasu rynek byÅ‚ pusty, a wszystkie kramiki zamkniÄ™te.Dopiero o wiorstÄ™ za miastem, wpoÅ‚udniowej stronie, leżaÅ‚a grupa wzgórz.Na jednym staÅ‚y ruiny zamku, skÅ‚adajÄ…ce siÄ™ z dwu wieższeÅ›ciokÄ…tnych, gdzie ze szczytów i okien zwieszaÅ‚y siÄ™ bujne zielska; na drugim rosÅ‚a kÄ™pa starychdÄ™bów.Gdy podróżni zatrzymali siÄ™ w rynku, Wokulski wysiadÅ‚, ażeby zobaczyć siÄ™ z proboszczem, Starski zaÅ›objÄ…Å‚ komendÄ™.- WiÄ™c my - rzekÅ‚ - jezdzimy brekiem do tych dÄ™bów i tam zjemy, co Bóg daÅ‚, a kucharze przygotowali.NastÄ™pnie brek wróci siÄ™ tu po pana Wokulskiego.- DziÄ™kujÄ™ - odparÅ‚ Wokulski.- Nie wiem, jak dÅ‚ugo zabawiÄ™, i wolÄ™ iść piechotÄ….ZresztÄ… muszÄ™ jeszczewstÄ…pić do ruin.- I ja z panem - odezwaÅ‚a siÄ™ panna Izabela.- ChcÄ™ zobaczyć ulubiony kamieÅ„ prezesowej.- dodaÅ‚apółgÅ‚osem.- ProszÄ™ mi dać znać, jak pan tam bÄ™dzie.Brek odjechaÅ‚, Wokulski wstÄ…piÅ‚ na plebaniÄ™ i w ciÄ…gu kwadransa skoÅ„czyÅ‚ interes.ProboszczoÅ›wiadczyÅ‚ mu, że nikt w mieÅ›cie nie bÄ™dzie miaÅ‚ pretensji, jeżeli na kamieniu zamkowym znajdzie siÄ™jaki napis, byle nie nieprzyzwoity i nie bezbożny.Dowiedziawszy siÄ™ zaÅ›, że chodzi pamiÄ…tkÄ™ ponieboszczyku kapitanie Wokulskim, którego znaÅ‚ osobiÅ›cie, proboszcz obiecaÅ‚ zająć siÄ™ uÅ‚atwieniem tejsprawy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]