[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widocznie musieli tu niegdyś bywaćwszyscy marynarze.Wziąłem Belindę pod rękę i wprowadziłem ją dośrodka.Nie była zachwycona, ale nie stawiała oporu.Była to zadymiona, duszna nora, i tylko tyle dałoby się o niej powiedzieć.Kilku marynarzy, niechętnych wtargnięciu dwojga obcych do przybytku,55który zapewne słusznie uwa\ali za swoją prywatną własność, łypnęło na : - Nie znam się naprzemówieniach.- Qgnista jak zawsze, miała łzymnie porturo, kiedy wchodziłem, ale poniewa\ byłem w nastroju do _v oczach.- Wiem tylko,\e to jest najładniejsze, co o mnie ktokolwiekłypania o wiele bardziej ponuro od nich, po tym pierwszym nieprzyjaznyrn `_,iodruchu zostawili nas w spokoju.Poprowadziłem Belindę do niewielkiego;stołu, oryginalnego, antycznego, drewnianego stołu, którego powierzchni!nie tknęło mydło czy woda od niepamiętnych czasów.- Ja biorę scotcha - powiedziałem.- A ty?- Scotcha - odrzekła nadąsana.- Przecie\ nie pijesz whisky.- Dziś piję.Miała rację tylko częściowo.Wychyliła pół szklanki czystej whisky;jednym zawadiackim haustem, po czym zaczęła krztusić się, kaszleć i dławić tak gwałtownie, i\ doszedłem do wniosku, \e mogłem się mylić, je\eli;idzie o wykluczenie u niej objawów apopleksji.Chcąc przyjść jej z pomo-_, "cą, począłem ją klepać po plecach.!- Niech pan zabierze tę rękę - wysapała.Zabrałem rękę.- Nie sądzę, \ebym mogła dalej z panem pracować, panie majorze- pow1edziała, kiedy jej krtań powróciła do stanu u\ywalności.- Przykro mi to słyszeć.- Nie mogę pracować z ludzmi, którzy mi nie ufają, którzy mi niewierzą.Pan nas traktuje nie tylko jak marionetki, ale jak dzieci.- Wcale cię nie uwa\am za dziecko - odrzekłem pokojowo.I rzeczywi-ście nie uwa\ałem.- "Wierzę ci, Belindo" - zaczęła mnie przedrzezniać z goryczą.- "Ja-sne, \e ci wierzę".Wcale pan nie wierzy Belindzie.- Wierzę Belindzie - odparłem.- I chyba jednak dbam o Belindę.Dlatego zabrałem stamtąd Belindę.Popatrzyła na mnie.- Wierzy pan.więc dlaczego.'- Tam rzeczywiście ktoś był, ukryty za tym stojakiem z lalkami.Widzia-łem, \e dwie się lekko kołysały.Ktoś był za stojakiem i obserwował, napewno chcąc się przekonać, czy coś wykryjemy.Nie miał \adnych mor- _derczych zamiarów, bo strzeliłby nam w plecy, kiedy schodziliśmy na dół.__;Ale gdybym zareagował tak, jak chciałaś, byłbym zmuszony go poszukać, _ ___!i wtedy kropnąłby mnie ze swojej kryjówki, zanim bym go w ogóle '___dojrzał.Potem kropnąłby ciebie, bo nie mógłby mieć \adnych świadków, ! !:_a naprawdę jesteś jeszcze o wiele za młoda, \eby umierać.Albo te\ ;:mógłbym zabawić się z nim w chowanego i mieć równą szansę, \e go _dorwę - gdyby nie było tam ciebie.Ale byłaś, nie masz broni, nie masz '\adnego doświadczenia w tych paskudnych grach, w które się zabawiamy,a dla niego byłaś równie dobra jako zakładnik.Tote\ zabrałem stamtądBelindę.No, czy to nie ładne przemówienie?56Bzdury! - Dopiłem mojej whisky, potem whisky Belindy i odwiozłemdo hotelu.Chwilę staliśmy w wejściu, schroniwszy się przed padającymteraz rzęsiście deszczem, i Belinda powiedziała:- Tak mi przykro.Byłam głupia.I przykro mi te\ za pana.- Za mnie?- Teraz rozumiem, dlaczego pan wolałby, \eby dla pana pracowałykukiełki, nie ludzie.Człowiek nie płacze, kiedy umiera kukiełka.Nic nie odpowiedziałem.Zaczynałem tracić panowanie nad tą dziew-czyną, dawny stosunek nauczyciel-uczennica nie był ju\ całkiem taki jakpowiedziała.Mówiła prawie z radością.Jeszcze jednoZebrałem się w sobie.- Teraz ju\ nie będę się pana bała.- A bałaś się? Mnie?- Tak, bałam się.Naprawdę.Ale to jest tak, jak powiedział tamten- Jaki człowiek?hylock, prawda? Wie pan; zatnij mnie, a będę krwawić., bądz\e cicho!Umilkła.Po prostu obdarzyła mnie znowu tym zabójczym uśmiechem,Pocałowała mnie bez większego pośpiechu, uśmiechnęła się raz jeszczeweszła do hotelu.Patrzyłem na szklane, wahadłowe drzwi, dopóki nieznieruchomiały.Jeszcze trochę więcej tego - pomyślałem posępniea dyscyplinę diabli wezmą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]