[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Już odprawiłjegomościa, który ofiarował się staczać za niego pojedynki, drugiego, który jakobrzuchomówca chciał odegrać rolę w dyplomacji, i trzeciego, który obiecywał mu wskazaćskarby zakopane przez sztab Napoleona I nad Berezyną, kiedy lokaj w błękitnym frakuzameldował:- Profesor Geist.- Geist?.- powtórzył Wokulski i doznał szczególnego uczucia.Przyszło mu na myśl, żeżelazo za zbliżeniem się magnesu musi doznawać podobnych wrażeń.- Prosić.Po chwili wszedł człowiek bardzo mały i szczupły, z twarzą żółtą jak wosk.Na głowie niemiał ani jednego siwego włosa."Ile on może mieć lat?." - pomyślał Wokulski.Gość tymczasem bystro mu się przypatrywał, i tak siedzieli minutę, może dwie, taksując sięnawzajem.Wokulski chciał ocenić wiek przybysza, Geist zdawał się badać go.- Co pan rozkaże? - odezwał się wreszcie Wokulski.Gość poruszył się na krześle.- Co ja tam mogę rozkazać! - odparł wzruszając ramionami.-Przyszedłem żebrać, nierozkazywać.- Czym mogę służyć? - spytał Wokulski, twarz bowiem gościa wydała mu się dziwniesympatyczną.Geist przeciągnął ręką po głowie.- Przyszedłem tu z czym innym - rzekł - a mówić będę o czym innym.Chciałem panusprzedać nowy materiał wybuchowy.- Ja go nie kupię - przerwał Wokulski.- Nie?.- spytał Geist.- A jednak - dodał - mówiono mi, że panowie staracie się o cośpodobnego dla marynarki.Zresztą mniejsza.Dla pana mam coś innego.- Dla mnie? - spytał Wokulski, zdziwiony nie tyle słowami; ile spojrzeniem Geista.- Onegdaj puszczałeś się pan balonem captif - mówił gość.- Tak.- Jesteś pan człowiek majętny i znasz się na naukach przyrodniczych.- Tak - odparł Wokulski.- I była chwila, że chciałeś pan wyskoczyć z galerii?.- pytał Geist.Wokulski cofnął się z krzesłem.- Niech pana to nie dziwi - mówił gość.- Widziałem w życiu około tysiąca przyrodników, a wmoim laboratorium miałem czterech samobójców, więc znam się na tych klasach ludzi.Za___________________________________________________________________________Pobrano z http://www.ebook.zap.only.pl Strona 257eBook Elektroniczna Księgarniaczęsto spoglądałeś pan na barometr, ażebym nie miał odkryć przyrodnika, no, a człowiekamyślącego o samobójstwie poznają nawet pensjonarki.- Czym mogę służyć? - spytał jeszcze raz Wokulski ocierając pot z twarzy.- Powiem niedużo - rzekł Geist.- Pan wie, co to jest chemia organiczna?.- Jest to chemia związków węgla.- A co pan sądzisz o chemii związków wodoru?.- %7łe jej nie ma.- Owszem, jest - odparł Geist.- Tylko zamiast eterów, tłuszczów, ciał aromatycznych dajenowe aliaże.Nowe aliaże, panie Siuzę, z bardzo ciekawymi własnościami.- Cóż mnie to obchodzi - rzekł głucho Wokulski - jestem kupcem.- Nie jesteś pan kupcem, tylko desperatem - odparł Geist.- Kupcy nie myślą o skakaniu zbalonu.Ledwiem to zobaczył, zaraz pomyślałem: "To mój człowiek!." Ale znikłeś mi pan zoczu po wyjściu z ganku.Dziś traf zbliżył nas powtórnie.Panie Siuzę, my musimy pogadaćo związkach wodoru, jeżeli jesteś pan bogaty.- Przede wszystkim nie jestem Siuzę.- To mi wszystko jedno, gdyż potrzebuję tylko majętnego desperata - rzekł Geist.Wokulski patrzył na Geista nieledwie z trwogą; w głowie zapalały mu się pytania: kuglarzczy tajny agent - wariat, a może naprawdę, jaki duch?.Kto wie, czy szatan jest legendą i czyw pewnych chwilach nie ukazuje się ludziom?.Faktem jest jednak, że ten starzec, oniezdecydowanym wieku, wytropił najtajemniejszą myśl Wokulskiego, który w tych czasachmarzył o samobójstwie, ale jeszcze tak nieśmiało, że sam przed sobą nie miał odwagisformułować tego projektu.Gość nie spuszczał z niego oka i uśmiechał się z łagodną ironią; gdy zaś Wokulski otworzyłusta, ażeby zapytać go o coś, przerwał mu:- Nie fatyguj się pan.Z tyloma już ludzmi rozmawiałem o ich charakterze i o moichwynalazkach, że z góry odpowiem na to, o czym chcesz się poinformować.Jestem profesorGeist, stary wariat, jak mówią we wszystkich kawiarniach pod uniwersytetem i szkołąpolitechniczną.Kiedyś nazywano mnie wielkim chemikiem, dopóki.nie wyszedłem pozagranicę dziś obowiązujących poglądów chemicznych.Pisałem rozprawy, robiłem wynalazkipod imieniem własnym lub moich wspólników, którzy nawet sumiennie dzielili się ze mnązyskami.Ale od czasu gdym odkrył zjawiska nie mieszczące się w rocznikach Akademii,ogłoszono mnie nie tylko za wariata, ale za heretyka i zdrajcę.- Tu, w Paryżu? - szepnął Wokulski.- Oho! - roześmiał się Geist - tu, w Paryżu.W jakimś Altdorfie Iub Neustadzie kacerzem izdrajcą jest ten, kto nie wierzy w pastorów, Bismarcka, w dziesięcioro przykazań ikonstytucję pruską.Tu wolno kpić z Bismarcka i konstytucji, ale za to pod groząodszczepieństwa trzeba wierzyć w tabliczkę mnożenia, teorię ruchu falistego, w stałośćciężarów gatunkowych itd.Pokaż mi pan jedno miasto, w którym nie ściskano by sobiemózgów jakimiś dogmatami, a - zrobię je stolicą świata i kolebką przyszłej ludzkości.Wokulski ochłonął; był pewny, że ma do czynienia z maniakiem.Geist patrzył na niego i wciąż uśmiechał się.- Kończę, panie Siuzę - mówił dalej.- Porobiłem wielkie odkrycia w chemii, stworzyłemnową naukę, wynalazłem nieznane materiały przemysłowe, o których ledwie śmiano marzyćprzede mną.Ale.brakuje mi jeszcze kilku niezmiernie ważnych faktów, a już nie mampieniędzy.Cztery fortuny utopiłem w moich badaniach, zużyłem kilkunastu ludzi; dziś zaśpotrzebuję nowej fortuny i nowych ludzi.- Skądże do mnie nabrał pan takiego zaufania? - pytał Wokulski już spokojny.- To proste - odparł Geist.- O zabiciu się myśli wariat, łajdak albo człowiek dużej wartości, któremu za ciasno naświecie.___________________________________________________________________________Pobrano z http://www.ebook.zap.only.pl Strona 258eBook Elektroniczna Księgarnia- A skąd pan wiesz, że ja nie jestem łotrem?- A skąd pan wiesz, że koń nie jest krową? - odpowiedział Geist.- W czasie moichprzymusowych wakacji, które niestety, ciągną się po kilka lat, zajmuję się zoologią ispecjalnie badam gatunek człowieka.W tej jednej formie, o dwu rękach, odkryłemkilkadziesiąt typów zwierzęcych począwszy od ostrygi i glisty, skończywszy na sowie itygrysie.Więcej ci powiem: odkryłem mieszańce tych typów: skrzydlate tygrysy, węże zpsimi głowami, sokoły w żółwich skorupach, co zresztą już przeczuła fantazja genialnychpoetów.I dopiero wśród całej tej menażerii bydląt albo potworów gdzieniegdzie odnajdujęprawdziwego człowieka, istotę z rozumem, sercem i energią.Pan, panie S i u z ę, maszniezawodnie cechy ludzkie i dlatego tak otwarcie mówię z panem; jesteś jednym na dziesięć,może na sto tysięcy.Wokulski zmarszczył się, Geist wybuchnął:- Co? może sądzisz pan, że pochlebiam ci dla wytumanienia kilku franków?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]