[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na-zwa Romer, Radclyffe pozostała niezmieniona nawet po wykupieniu(Romer zasiadał w zarządzie holenderskiego konsorcjum), a on sam stał siękonsultantem i dyrektorem kilku wydawnictw i gazet.W 1953 roku, zarządów Churchilla mianowano go dożywotnim członkiem Izby Lordów zasłużbę na polu wydawniczym.Tu mama żachnęła się z sarkazmem:- Znaczy za służbę w wywiadzie.Zawsze muszą trochę odczekać.- To wszystko, co udało mi się znalezć - powiedziałam.- Nie jest tegowiele.Nazywa się teraz lord Mansfield.To dlatego tak trudno go było zpoczątku znalezć.- Na drugie imię miał Mansfield - przypomniała sobie matka.- LucasMansfield Romer.Zapomniałam o tym.Jakieś zdjęcia? Założę się, że żad-nych nie ma.A jednak znalazłam jedno w Tatlerze.Romer stał na nim ze swoimsynem Sebastianem, na jego dwudziestych pierwszych urodzinach.Takjakby zdążył zauważyć reportera, Romer zakrył usta i brodę jedną ręką.Równie dobrze mógł to być ktokolwiek inny - pociągła twarz, smoking,muszka, głowa łysa, ale poza tym nijaka.Miałam fotokopię tego zdjęcia ipodałam ją matce.132Spojrzała na nią, nie wykazując większego zainteresowania.- Chyba nawet go poznaję.No, całkiem wyłysiał.- Tak.Jest jeszcze jego portret namalowany przez Davida Bomberga.Wisi w National Portrait Gallery.- Jaka data?- Tysiąc dziewięćset trzydziesty szósty.- To warto by zobaczyć - powiedziała.- Dałoby ci to pojęcie o tym,jak wyglądał, kiedy go poznałam.- Strzeliła palcem w fotokopię.- A niejak jakiś stary dziad.- Dlaczego chcesz go nagle znalezć, Sal? Po tych wszystkich latach? -spytałam tak niewinnie, jak tylko umiałam.- Czuję, że nadszedł czas.Zostawiłam to tak, bo właśnie podszedł do nas Jochen z konikiem po-lnym w swojej siatce.- Dobra robota - pochwaliłam go.- Przynajmniej jest to insekt.- Sądzę, że koniki polne są ciekawsze niż motyle - odpowiedział.- Idz złapać drugiego - powiedziała matka.- A potem będzie kolacja.- O Boże, jak pózno.Przecież mam randkę.- I opowiedziałam jej oHamidzie i jego zaproszeniu, ale nie słuchała mnie.Widać było, że myśla-mi jest w Romerlandii.- Czy dałabyś radę dowiedzieć się, gdzie jest jego dom w Londynie?- Romera? No, mogę spróbować.Chyba nie jest to niemożliwe.I cowtedy?- Wtedy chciałabym, żebyś się z nim spotkała.Położyłam jej rękę na ramieniu.- Sal, naprawdę myślisz, że to rozsądne?- Nie tyle rozsądne, ile niezbędne.Konieczne.- Ale jak mam się z nim spotkać? Myślisz, że lord Mansfield z Hamp-ton Cleeve będzie raczył spotkać się ze mną?Pochyliła się i ucałowała mnie w czoło.- Jesteś bardzo inteligentną, młodą kobietą.Już coś tam wymyślisz.133- I co miałabym zrobić na tym spotkaniu?- Powiem ci wszystko tuż przed spotkaniem.- I znów odwróciła się wstronę ogrodu.- Jochen! Mama już jedzie.Chodz się z nią pożegnać.Starałam się trochę przygotować do wyjścia z Hamidem, ale jakoś nie mia-łam do tego serca.Tak naprawdę bardzo lubiłam moje samotne wieczory.Ale przynajmniej umyłam włosy i pomalowałam powieki ciemnoszarymicieniami.Chciałam włożyć moje ulubione buty na platformach, ale potemuświadomiłam sobie, że będę od niego wyższa, więc włożyłam chodaki,dżinsy i wyszywaną płócienną bluzkę.Mój opatrunek nie był już taki duży- pod płótnem bluzki kryła się zgrabna bryła wielkości małej kanapki.Cze-kając na Hamida, siedziałam na kuchennym krześle na podeście i popija-łam piwo.Zwiatło było miękkie i zamglone, a kilkanaście ptaków kręciłosię ponad drzewami, popiskując i szumiąc jak zakłócenia w radiu.Myśla-łam o matce, sączyłam piwo i przyszło mi do głowy, że z całego poszuki-wania Romera wynika choć tyle dobrego, że skończyła się jej paranoja iudawanie inwalidki.Już nie słyszałam o jej bolących plecach, a wózek stałw korytarzu zupełnie nieużywany.Wtedy przypomniałam sobie, że niespytałam jej, co z tym pozwoleniem na broń.Hamid stawił się w ciemnym garniturze i pod krawatem.Powiedział, żewyglądam bardzo ładnie , choć widziałam, że jest trochę zawiedzionymoim mało oficjalnym strojem.Szliśmy Woodstock Road w złotym, mgli-stym wieczornym świetle.Trawniki przed wielkimi ceglanymi domamibyły spalone i żółte, a liście na drzewach - zwykle takie soczyste i zielone -wyglądały na zmęczone, zakurzone.- Nie za ciepło ci? - spytałam Hamida.- Może zdejmiesz marynarkę?- Nie, tak jest dobrze.Może w restauracji będzie klimatyzacja?- Wątpię.Pamiętaj, że jesteśmy w Anglii.I miałam rację, ale za to nad naszymi głowami huczały liczne wiatracz-ki.Nigdy przedtem nie byłam w Browns, ale podobał mi się długi, ciemnybar, duże lustra i masa kwiatów oraz palm.Okrągłe lampki na ścianachświeciły jak małe białe księżyce.Grano jakiś jazzujący rock
[ Pobierz całość w formacie PDF ]