[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To były niebezpieczne rozważania.Nie patrząc w oczy swojemu odbiciu, szybko wróciła dołazienki i dokończyła kąpiel.XI1Fayetteville, Karolina Północna10 czerwca 1969, 17.05Kolisty i przeszklony terminal typowego małomiasteczkowegolotniska w Fayetteville tętnił sztucznym życiem wy-generowanym przez wojnę i wzmożony ruch w Fort Bragg.Dni, kiedy żołnierze podróżowali pociągami, należały doprzeszłości; teraz korzystali z komercyjnych linii lotniczych.Wciąż jednak wyglądali na wystraszonych i widok ten smuciłDorothy.Smuciło ją nawet zadowolenie Zielonych Beretów,tak ochoczo zamieniających gry wojenne w Fort Bragg nanajprawdziwszy bój.Terminal lotniska w Fayettevilleprzypominał Dorothy jeden z tych nowych, wytwornychdomów pogrzebowych, wzorowanych na Tarze z Przeminęło zwiatrem.Poczuła się jeszcze gorzej, gdy wylądował samolot, którymprzyleciała Sharon Felter.Jako pierwsze z przedziałubagażowego samolotu zostały wyjęte dwie trumny spowiteflagą państwową.Czy Tom też wróci w trumnie? Miała nadzieję, że tak sięnie stanie.Modliła się o to ze względu na dzieci, które po-winny mieć ojca.Sharon nie była sama; towarzyszyła jej nastolatka.Wysoka(znacznie wyższa od Sharon), niezgrabna, chuda dziewczyna zaparatem ortodontycznym na zębach, na dodatek wyraznieprzygnębiona.-Sharon?! - zawołała Dorothy.-O, witam - odpowiedziała Sharon po chwili, gdy wreszcieskojarzyła, z kim rozmawia.- Jak miło znowu paniąwidzieć.245-Przyjechałam specjalnie po panią - odparła Dorothy.Sharon Felter wyglądała na zdezorientowaną.-Roxy MacMillan mnie poprosiła wyjaśniła Dorothy.-Pani się przyjazni z Roxy? - spytała Sharon.Nawet jatoucieszyło.-Tak.A Roxy jakoś wbiła sobie do głowy, że pani i ja je-steśmy starymi dobrymi przyjaciółkami.-Bądzmy więc nowymi, dobrymi przyjaciółkami - odrzekłaSharon.- Sarah, poznaj panią Sims.Dorothy, to moja córka.- Witaj, Sarah - powiedziała Dorothy Sims.Sarah zdobyła się jedynie na wątły uśmiech.-Sarah nie jest zachwycona przyjazdem do Fort Bragg-wyjaśniła Sharon.- Domyśliłabyś się?-Skąd!-Mamo!Matki uśmiechnęły się do siebie i razem poszły po bagaże.- Naprawdę nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi -powiedziała Sharon, z cichym stęknięciem ściągając z karuzeli walizę.- Sandy planował, że zostanie tu tylko kilka tygodni, ale potem zadzwonił i powiedział, że mam byćprzygotowana na dłuższy pobyt.Dorothy się uśmiechnęła.Nie wiedziała, co powiedzieć, alepo chwili coś jej przyszło do głowy.-Moim zdaniem wygląda to na spotkanie starych przyjaciół.-Sandy mówił, że Lowell tu jest - podchwyciła Sharon.-Znamy się z Craigiem od tylu lat.To miałaś na myśli?-Roxy już mnie przed nim ostrzegła.-Roxy czasem daje się ponieść emocjom, o czym z pew-nością wiesz - odparła lojalnie Sharon.Wsiadły do samochodu i ruszyły w stronę Fort Bragg.Sharon wyglądała na zadowoloną, gdy na powitanie Roxyzamknęła ją w niedzwiedzim uścisku.Sarah zdecydowanie nie.- Sandy i Craig polecieli gdzieś samolotem Księcia.Obiecali, że wrócą o pół do siódmej - powiedziała Roxy.2462Była osiemnasta czterdzieści pięć, gdy podjechali zakurzonymfordem kombi.Pułkownik miał na sobie tropikalny mundurwyjściowy, a Lowell mocno znoszony, szarawy kombinezonlotniczy, poplamiony i mocno przepocony.Natychmiast zniknęli na piętrze, skąd Dorothy posłyszałapo chwili szum prysznica.Generał Bellmon i jego małżonka, którzy przybyli wkrótcepotem, przedstawili się Dorothy jako Bob i Barbara.Generałmiał na sobie cywilne, sportowe ubranie i chętnie raczył siędżinem i wermutem.Bez słowa podał też trunek Dorothy.Podziękowała skinieniem głowy.Alkohol był przyjemnie zimny.Pułkownik Felter zszedł na dół jako pierwszy, w baweł-nianej koszuli i spodniach.-Dostałeś wiadomość, Sandy? - spytał Bellmon, ściskającjego rękę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]